Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-08-2013, 00:39   #106
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Wspaniała pogoda była owego dnia gdy Thomas z kompanią ruszyli w podróż do Pożądanego Odpoczynku, zajazdu przy trakcie który był właśnie celem szóstki konnych. Ciepłe promienie słoneczne wpierw były przyjemne i wzbudziły odrobinę wesołości w starym sercu człowieka, jednak już wkrótce stały się nieznośne. Zmęcznie, brak snu ostatniej nocy, niewygodne siodło, a do tego tłumy na trakcie. Tak, można było powiedzieć że Thomas lubił ponarzekać, jednak zawsze robił to tylko w pałacu swego umysłu i nigdy się nie poddawał choć jego postawa mogła mówić coś zgoła innego. Taki już był.

Tego dnia jechał na końcu szyku jeździeckiego. Wiedział że pożytek z niego taki teraz jak z koziego bebecha waltornia, ale i tak postanowił się do czegoś przydać. Postawił sobie zatem zacne, w swoim mniemaniu, zadanie pilnowania tyłów. Choć stary i podarty, to oko wciąż miał bystre i bez śladu na nim bielma, tylko kilka osób wiedziało że Thomas ma wzrok niczym kot, do zmroku nawykły i czujny. Choć na czas ten do zmroku daleko było jeszcze, a szyja już bolała akolitę od ciągłego odwracania głowy, to robił to bez ustanku, pomijał ból i niemalże skrajne wyczerpanie. Szczęściem, daleki był od omdlenia, ale gdyby dołożyć tego dnia brak wody i jadła to już pewnie zsunął by się z siodła wprost pod końskie kopyta.

Gdy krajobraz zmienił się z wijeskiej sielanki na marzenie pustelnika, zmęczony już srodze Goethe, chciał zdwoić wysiłki, jednak głowa go rozbolała niemiłosiernie i w swych obowiązkach ociągać się począł. Pił więcej wody niż inni jeźdźcy z którymi podróżował, jechał znacznie wolniej i tylko ciągłe interewncje Klausa pozwalały Thomasowi nadganiać podjazd i utrzymywać choć pozory tego że nie opóźnia on wszystkich. Cóż mógł zrobić, kiepski był z niego jeździec, taka była prawda. Goethe znał się wielu rzeczach, ale nie na wędrówce... tę odbywał zawsze w pochodach, na wozach, rzadziej wierzchem. Częste przystanki na popas, modlitwę. Tak podróżuje wojsko... wolniej niż mogliby myśleć inni... a z wojskiem szły zastępy kapłanów i innych głosicieli słowa bożego, wśród nich często był Goethe. Podróżował wiele, ale zupełnie inaczej. Kiedy sam wędrował to zawsze pieszo i nigdy w pośpiechu, ten ostatni był mu bardzo obcy.

Ten dzień właśnie akolita zaliczał do najgorszych od czasu gdy opuścił Marburg, a jeszcze się nawet nie zmierzchało, no może poza chwilą odkrycia masowego grobu na tyłach garbarni, ale o tym lepiej było nie myśleć, to nie na zmęczoną głowę były rozważania. Czas miał przynieść zmiany i to w tym negatywnym jakże tego słowa znaczeniu.

Wkrótce Ekhart natrafił na ślady wozu i rozbitą beczkę, która służyła do transportu prochu, teraz strzaskana, a proch był w niej mokry. Thomas zsunął się z końskiego grzbietu i przyjrzał się uważnie beczce... niczego w niej podejrzanego nie było... ale szukał znaków, byle jakich, choćby oznaczeń właściciela owej beczki, gildii czy kompani przewozowej. Po uważnej analizie obiektu, akolita przetarł spocone czoło i począł przysłuchiwać się rozmowie towarzyszy. Sam do powiedzenia nic nie miał jak na razie. Piargi Thadeusa jakie akolita miał w ustach, potoki potu na skroniach, zamykające się delikatnie powieki, czy to ze zmęczenia czy w ochronie oczu przed silnym słońcem... ta kompliacja wystarczyła by pozostać jedynie słuchaczem i bezsprzecznym wykonawcą rozkazów innych, Klausa, Ekharta i Almosa, tych którzy to na trakcie i podróży zdarli nie jedną parę butów. Thomas nie był głupcem, potrafił docenić mądre decyzje i rady, ale i surowo określić głupców i orędowników skrajnego zidiocenia.

Wkrótce grupa rozdzieliła się. Przodem ruszyli przepatrywacze, zwiadowcy... zwał ich jak zwał z funkcji... dla Thomasa to Almos i Ekhart mieli być oczami na czele przejazdu, a reszta miała podążać około dwustu kroków za nimi. To było mądre posunięcie i przypadło do gustu sędziwemu kapłanowi. Od tego momentu Thomas szedł pieszo i prowadził konia za uzdę. Rozglądał się na boki i zdołał nawet zerwać słodką w smaku trawę i mielić ją w zębach niczym chłopcy stajenni mieli w zyczaju robić to ze słomą. Jak raz wszystko zmieniło swój bieg. Głośny huk... wystrzał z broni palnej. Do profesji strzelca było daleko akolicie tak jak i do jeźdźca, ale tyle razy słyszał ten dźwięk już w swym życiu że mylić się nie mógł.

- Ekhart! To jego broń! - Krzyknął Thomas i począł gramolić się na koński grzbiet. Gdy chwilę później grupa dołączyła do Almosa i Ekharta którzy potykali się z gromadą powykręcanych chaosem mieszańców, Thomas nie czuł już strachu i zmęczenia. Jak zwykle gdy dochodziło do rozlewu krwi. Broń akolity była śmieszna w zestawieniu z orężem wroga, również umiejętności walki wręcz pozostawiały wiele do życzenia, zatem siwobrody akolita zrobił to co podpowiadał mu rozum... i choć rozum miał mocarny to myśl sama mogła nie być najwyższych lotów, ale towarzysze w niebezpieczeństwie pomyślnie rozwiali wszelkie wątpliwości. Thomas ruszył pędem w stronę wroga. Strzelił palcatem konia w zad i uchwycił mocniej wodze by nie spaść. Chciał staranować wroga, rozgonić grupę odmieńców, dać czas kolegom by ci mogli przegrupować siły i dobyli broni lub cokoliwek innego w zamyśle tam mieli.

Jeśli Verena pozwoli to i nogą by Thomas odmieńca w twarz kopnął. Tak czy inaczej ruszył pędem, być może ku swej zgubie. Głośna modlitwa opuszczała usta wiernego sługi bożego... werset za wersetem. Chwaliła wielkość Vereny i zwiastowała przegraną chaosu. Teraz Thomas począł się bać... ale dlaczego właśnie w tym momencie, tego nie wiedział. Miał jedynie nadzieje że to nie efekt brudnej magii zmienonych. W boskich mocach była jedyna nadzieja na przetrwanie tego spotkania ze złem.
 
VIX jest offline