| Siedział w swoim gabinecie. Kilka świec, mimo wczesnej pory przesłonięte okna- w takich warunkach Gallzatzo lubił pracować. Jego peruka, wybitnie już niemodna, kleiła się do jego czoła. Pot. W Astonii było dla niego stanowczo za gorąco.
Poprawił swoje "włosy", znów zamoczył końcówkę pióra w inkauście- pisał tylko tak, tylko sztuka pisania piórem była dla niego szlachetnym sposobem przelewania swoich myśli na pismo. Zapisał szybko parę słów- pięknym, szlachetnym, pełnym najdziwniejszych zawijasów pismem, nagle przerwał. Cisnął pióro gdzieś na ziemię, był zdenerwowany. Znowu zapomniał.
Wstał, drżącymi dłońmi chwytając laskę. Nie był przesadnie wysoki, był chudy i stanowczo zbyt stary, by nazwać go "atrakcyjnym". Najładniejszą częścią jego ciała była, o ironio, ta, której prawdziwie nienawidził- jego proteza. Zrobiona przez najlepszych cieśli, obita w metale szlachetne przez doskonałych jubilerów, ale wadziła mu ciągle. A, co gorsza, przypominała o wieku...
Raczej tylko stukając niż wspierając się, doszedł Gallzazto do regału, który zapełnił już w pierwszym dniu pobytu na tym przeklętym świecie. Blisko sto grubych ksiąg pełnych nazwisk. Nazwisk, adresów i paru słów o każdej z postaci. Każdy inny używałby tych ksiąg jako podpałki czy do utrzymywania odpowiedniej higieny w pewnej wstydliwej części ciała- ale nie on. To był jego skarb.
Przerzucił parę stron w jednej z nich, z odrobiną irytacji przesuwał palcem po kolejnych nazwiskach, aż w końcu uśmiechnął się. No tak, jak mógł zapomnieć, gdzie mieszka owa przepiękna baronowa...
Po chwili skończył, przeczytał swoje dzieło jeszcze dwukrotnie i włożył je do koperty. Reprezentując Dziewięć Miast starał się założyć placówkę Kompanii Istrii, której spadkobierczynią była jego szanowna małżonka, co graniczyło z cudem. Dlaczego? Otóż tamtejsza baronowa, poza wyjątkową urodą, była także wyjątkowo nieinteligentna, czy- mówiąc wprost- głupia. W ich korespondencji połowę listów zajmowało dyplomacie wyjaśnianie trudnych, używanych przez niego pojęć...
Dwukrotnie stuknął swoją laską o podłogę. Jak spod ziemi, nagle za jego plecami wyrósł krępy, acz doskonale umięśniony księżycowy krasnolud. Odziany w poszarpane, skórzane łachy i najpewniej nie widzący na jedno oko "nikczemnik" był najlepszym sługą Gallzatzo. - Peverto, mój chłopcze, to kolejne pismo do baronowej.- powiedział spokojnym, łagodnym, ćwiczonym od lat tonem, przekazując kopertę krasnoludowi- Dostarcz go któremuś z kurierów. Następnie zaproś tu służbę i każ spakować moje rzeczy, wszystkie. Poproś tych z Zakonu Ziemi o pomoc w transporcie do powozów, w końcu niech się na coś przydadzą.- wydawał polecenia z wprawą wskazującą na wieloletnią praktykę. - Ah, i nie zapomnij podziękować ibn Satrilowi za wypożyczenie nam swojego statku. Trochę niezłego wina powinno...- przerwał, jakby nagle wpadł na jakiś pomysł- Zatruj to wino. Delikatnie, bardzo. Spore nudności, problemy żołądkowe- to chcę osiągnąć. Niemoc jednej z ważniejszych figur zapewnia przewagę na szachownicy...
Uśmiechnął się sam do siebie i pokuśtykał do swoich prywatnych komnat. Był pewien, że trucizna będzie jedną z tych nowych, "niewykrywalnych" przez znane metody- w końcu czy Peverto zawiódł go kiedykolwiek?
Słysząc zza ścian odgłosy pakowania i przenoszenia jego rzeczy, ambasador szybko ubrał się w swój strój wyjściowy. Długie, czerwone spodnie i podobna peleryna, wszystko z pozłacanymi wzorami, a do tego szalenie droga, jasnoniebieska koszula z herbem rodu na piersi. Założył też białą perukę, tą wyjściową, najdroższą. Był gotowy.
Po chwili jechał już w wystawnym i drogim wozie, spoglądając przez okno na ulicę miasta. Był ciekawy statku, swojej eskorty i tego, czego może chcieć od niego pospolita elfka. I tego, kiedy do jasnej cholery będzie mógł odpocząć od politycznych gier...
__________________ Kutak - to brzmi dumnie. |