Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-08-2013, 14:41   #10
Makotto
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=jUcaneE3KY0[/MEDIA]


-Cholera...

Miła atmosfera, kurewsko drogie ale całkiem niezłe drinki, miłe oku niewiasty w wyzywających strojach oraz muzyka obleczona w typowo gnomi styl wykonania.

Ba, nawet "podopieczny" Lockerby'ego był w miarę grzeczny, pomijając rzecz jasna jego zachowanie względem dam.

To wszystko było zbyt idealne.

Dlatego też przez cały czas oczy Morgana wodziły pomiędzy drzwiami a Samuelem, i tylko czasami zbaczały z tej trasy by odprowadzić wzrokiem tyłeczek jakiejś przechodzącej obok kelnerki albo panienki lekkich obyczajów.

W chwili gdy do środka wpadła banda rewolwerowców, Morgan westchnął tylko, rozczarowany trafnością swoich przeczuć.

Idąc szybko w stronę Samueala zaklął zaklął kiedy kule z rewolwerów rozbiły jeden z żyrandoli a odłamki szkła spadły Lockerby'emu na głowę.

"Kurwa mać, czemu ja zawsze mam tak popaprane przeczucia?!" pomyślał, odruchowo padając na ziemię kiedy błyskawica przeleciała przez całą długość sali i skosiła z nóg jednego z zabójców.

-Czemu to nigdy nie może być worek pieniędzy albo napalona cycolina?!- dodał już na głos, niemal biegnąc wzdłuż baru ku paniczowi Mc'Kay.- Tylko zawsze coś takiego?!

Kiedy w powietrzu aż zaroiło się od kul był już przy chłopaku, niezbyt delikatnie ściągając do parteru jego oraz dwie oszołomione tokiem wydarzeń dzierlatki.

Samuel sięgał właśnie po mały pistolecik z dwiema lufami jedna pod drugą. Jakby tym małym orężem chciał się wykazać rycerskością przed dwiema damulkami, które od jego pokazów, wolały oglądać podłogę. On sam... był zbyt pijany, by to zauważyć. Za to spostrzegł, że jest chwytany za frak i ciągnięty w dół. Toteż gniewnie wycelował ową zabawkę w Morlocka, bełkocząc gniewnie.

- Chcesz kawałek mnie, co? Już ja ci...-

Na szczęście był zbyt pijany, by być jakimkolwiek zagrożeniem dla Morgana.

Lockerby syknął poirytowany, wyćwiczonym ruchem wyrwał bezużyteczny pistolet z ręki podchmielonego idioty i włożył go do kieszeni, wcześniej zabezpieczając.

Następnie przewrócił stolik i chwycił Samuela za klapy marynarki by dać mu dwa siarczyste policzki.

-Opanuj się kretynie!-warknął, potrząsając nim w celu wyrwania go z alkoholowego amoku.- Twoja siostra płaci mi za chronienie twojego ignoranckiego dupska, więc uspokój się z łaski swojej!

Nie czekając na odpowiedź wyjął rewolwer i ostrożnie wychylił się ponad prowizoryczną osłoną.

Sytuacja nie wyglądała za dobrze... dla gości. Loża pełna gnomów prowadziła wymianę ognia z podwładnymi magusa. Sam czarownik z gębą umazaną na biało nie robił jednak nic, pewny swego. A jego psiak krążył pomiędzy stołami, atakując każdego uzbrojonego typka.Zabójcy ruszyli po stolikach w kierunku loży, zapewne by się wspiąć na nią po ścianie. Typek strzelający błyskawicami, został raniony i przyszpilony ogniem rewolwerowców... więc zabójcy mieli łatwe zadanie... Do czasu aż uderzyła obok nich kula ognia, zabijając jednego i odrzucając w tył drugiego. I przypalając kapelusz i brwi Lockerby'emu. Bowiem owa kula ognia wybuchła blisko stolika Samuela. Który w tej chwili gniewnie burknął.- Wieeesz kto ja jestem? Samueeel Mc'Kaaay... i żadna siostra nie będzie mi mówić co mam robić. Zwłaaaszcza moja.

Morgan znów zaklął.

- Kurwa mać! Dupy w troki i za mną!

W sumie klął cały czas kiedy to złapał Samueala za kołnierz i ciągnąc go za sobą opuścił schronienie za stolikiem, by następnie niemal wrzucić brata Charlotte przez pobliskie drzwi.

Sam Lockerby oddał jeszcze dwa strzały mniej więcej w kierunku biegnącego po stolikach półorka i samemu również schował się za progiem, pozwalając wcześniej wbiec do środka rozhisteryzowanym przyjaciółkom Samuela.

Kątem oka dostrzegł jeszcze jak pierwszy pocisk mija skroń zabójcy o kilka centymetrów, drugi zaś dość boleśnie wgryza się w ramię.

Mimo to mieszaniec biegł dalej.

Morgan zaklął i dopiero wtedy też zaryzykował sprawdzić jakie pomieszczenie wybrał za kryjówkę dla swojego, pożal się boże, podopiecznego.




Znaleźli się na zapleczu sceny nocnego klubu. Znerwicowane kobiety i równie poddenerowani artyści. Masa strojów i masek scenicznych. Dwie ślicznotki i Samuel właśnie obrzygujący jakieś wiszące na wieszaku ubranie. Sytuacja była dość.. dziwaczna.

Artyści i artystki tłoczyli się z tyłu wymieniając nerwowo opiniami o sytuacji. A dwójka przyjaciółek Samuela postanowiła znaleźć wyjście z tego budynku i uciec. Ta bitwa, była ponad ich nerwy.

Morgan zmarszczył brwi.

Następnie chwycił drewnianą szczotkę leżącą na toaletce jednej z tancerek i topornie wykonanym, twardym narzędziem łupnął wymiotującego Samueala w tył głowy.

Nim jednak pijany bogacz zdążył paść w kałuże własnych wymiocin, Locerby chwycił go za kark i niezbyt delikatnie rzucił na stertę brudnych ubrań.

-Śpij...

Mruknął, przerzucając rewolwery z ręki do ręki i wyglądając na zewnątrz.

Na sali głównej... jeden z rewolwerowców leżał już martwy, zwierzaka przyzwanego przez owego bielmookiego również nie było. Podobnie jak większości gości, która wzorem Morlocka również dała dyla. Jeden zabójca już nie żył, drugi wspinał się po ścianie. Loża gnomów była zmasakrowana... kulami i pewnie czymś jeszcze. Paru ostrzeliwujących się gości było rannych. Inni... nadal atakowali niespodziewanych napastników pod wodzą rannego, acz wściekłego właściciela piorunowego pistoletu.

Morgan westchnął, położył dłoń na języczku rewolweru i wyszedł zza osłony, kierując się w stronę wspinającego się półorka.

Starając się iść pomiędzy osłonami jął strzelać.

Jedna kula, druga, trzecia... Był gotów wywalić cały bębenek. W końcu, jakby na to nie patrzeć, gnomy mogły być jedną z nici prowadzących go do Mathiasa.

Nie myśląc jednak zbyt o dawnym towarzyszu, strzał.

Bo w sumie to co innego mógł zrobić.

Pierwszy strzał był chybiony, kolejne dwa... pokryły orkową skórznię plamami czerwieni.

Następny nie padł...Rzucony przez czarownika czar sprawił, że zdobienia na broni zaświeciły... ale i tak nie zdołały zatrzymać przepływu magii. Broń się zamiast strzelać... wydawała z siebie nieszczęsne "klick".

-Magioodporne w twoją dupę, Twister!

Morgan zaklął, rzucił okiem w stronę czarownika a następnie wyrwał z kabury drugi rewolwer i iście szpanerskim przerzutem umieścił zapasową broń w swojej prawicy.

Następnie rzucił się za pobliską osłonę, posyłając ostatnie cztery kule w stronę sponiewieranego półorka.

I tymi zakańczając jego żywot. Zabójca rozłożył szeroko ręce i uderzył plecami w podłogę, rozbryzgując dookoła posokę z kilku, a może kilkunastu, ran postrzałowych.

Tymczasem gnomy wytargały i postawiły na loży dziwaczną konstrukcję wielolufowego potwora.




Sam jej widok sprawił, że czarownik uznał, że dalszy atak stracił sens...i wykorzystując swą magię, przywołał mgłę... by ukryć pod nią swoją rejteradę z pola walki.

I dobrze się stało, bo już na dzień dobry....cudowna wunderwaffe się zacięła.

Morgan westchnął cicho.

-Gnomie ustrojstwa...- mruknął, wstając zza osłony i na spokojnie wymieniając magicznie zdewastowaną amunicję na tą ze swojego paska.

Następnie podszedł do martwego półorka i kopniakiem przerzucił go na plecy, by następnie pobieżnie przeszukać jego truchło.

Krótki miecz i sztylet, zapewne mistrzowsko wykonane. Kolejne kilka sztyletów ukrytych w ubraniu. Żadnej sakiewki, żadnych banknotów, żadnych przedmiotów mogących zdradzić jego tożsamość. Dwa zakręcone słoiczki z ostro pachnącą maścią. Ani chybi jakaś trutka, której lepiej było nie dotykać.

Jeśli oczywiście się chciało dożyć jutra. Gnomy świętowały zwycięstwo... z zaplecza wyroiły się kelnerki z opatrunkami... a i pewnie policja wkrótce przybędzie by zbadać wydarzenia do których tu doszło.

Morgan zachował miecz i sztylet. Wydawały się warte to i owo.

Następnie szybko schował broń i ruszył do garderoby by wyłuskać Samuela z kosza na brudnę bieliznę.

Po dłużej chwili siłowania się z bezwładnym idiotą, wziął pobliski wazon z kwiatami dla którejś z tancerek, wyjął zeń bukiet i w miarę świeżą wodą oblał twarz pijanego głupka.

Nic, tylko współczuć Charlotte.

-Co do cholery... -jęknął mężczyzna odzyskując przytomność, ale niedobry humor.

Spojrzał na swego oprawcę i spytał gniewnie.

- Co ja tu robię? Kim do licha ty jesteś?!

-Człowiekiem który najpewniej uratował ci dupę z tej rozpierduchy w lokalu.- warknął Morlock, wyciągając chłopaka ze sterty brudów.- Nie myśl jednak że z dobroci serca. Twoja siostra dba o ciebie bardziej niż powinna.

Mówiąc to, Lockerby ruszył z Samuelem w stronę tylnych drzwi lokalu.

-Jestem dorosły i nie potrzebuję opieki. Ani ratowania dupy. Okradłeś mnie z mojej spluwy.- pieklił się wściekle Samuel, ciągnięty przez Morlocka.

-Zachowam go aż dostarczę cię do Charlotte. Zobaczymy..- wycedził przez zęby Morgan, zataczając się po zaułku do którego prowadziły boczne drzwi garderoby.- Chciałeś strzelać z tego pimpadła do bandy zawodowych rewolwerowców. Albo do czarownika o niezbyt miłym usposobieniu, co chyba byłoby jeszcze głupsze.

Idąc wężykiem kierowali się ku wyjściu z zaułka.

-Ślicznotki by zauważyły moją odwagę, a broń... cóż... ma za krótki zasięg.- wyjaśnił Samuel.- To byłaby pokazówka, dla spódniczek. Tamci w tym całym chaosie by nie zauważyli.

-Jaaasne. A potem tłumaczyłbym się twojej siostrze, dlaczego ktoś odstrzelił ci łeb. Sam zabiłem kilku idiotów, którzy chcieli odstawić takie "pokazówki" więc wiem czym to się zwykle kończy.- Morgan sapnął, z trudem docierając do skraju chodnika.

Tam też rozejrzał się po ulicy, oceniając sytuację.

Było już... bezpiecznie. W okolicy nikt się nie kręcił. Było już dość ciemno, ale też i Uptown było generalnie miejscem bezpieczniejszym od Downtown. O wiele bezpieczniejszym.

-Akurat... Sam pognałeś odstawić przedstawienie wrzucając mnie do kosza.- perorował Samuel.- Zamiast mnie ochronić od kul.

Wściekły na Morgana dodał.- Skoro mnie chcesz chronić, to nie zostawiałbyś mnie bezbronnego na zapleczu.

Uliczki miasta były puste i ciche... Przynajmniej przez jakiś czas, bowiem Morgan powoli dosłyszał równy krok miarowy krok. Zbliżały się siły policyjne miasta.

W końcu Morgan wypatrzył stojący w okolicy lampy gazowej dyliżans, który służył do szybkiego przewozu ludzi i nieludzi. Jego właściciel właśnie wychodził z jednego przybytków rozrywki poprawiając charakterystyczną marynarkę w żółto-czarny wzorek szachownicy.

-Zagryzłyby cię rozszalałe tancerki.- burknął poirytowany rewolwerowiec.

Następnie znów przewiesił sobie marudnego paniczyka przez ramię i pędem ruszył w stronę pobliskiego powozu.

Siedzącemu na zydlu woźnicy o brodzie niczym naelektryzowany jeż-albinos wcisnął na wstępnie zwitek dwudziestu dolarów.

-Mój kolega źle się czuje. Proszę szybko na Blindfaerie Street 323.- rzucił, ładując Samueala na podwójne siedzenie.

-Taaaa jeest.- rzekł woźnica i pojazd ruszył gwałtownie. Ciągły świst bata świadczył, że konie nie są oszczędzane tego wieczoru. Ale wóz za to poruszał się coraz szybciej.

Siedząc już w środku, Morgan skrzywił się i rzucił Samuelowi zabezpieczone pimpadło, które chłopak nazywał bronią.

-Masz. Tylko się nie postrzel…

Lockerby był w desperacji, byleby tylko młotek przestał gadać.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline