Wątek: Z mroku...
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-02-2007, 03:26   #6
welf
 
Reputacja: 1 welf wkrótce będzie znanywelf wkrótce będzie znanywelf wkrótce będzie znanywelf wkrótce będzie znanywelf wkrótce będzie znanywelf wkrótce będzie znanywelf wkrótce będzie znanywelf wkrótce będzie znanywelf wkrótce będzie znanywelf wkrótce będzie znanywelf wkrótce będzie znany
Dir, bo takie było jego imię, było najpopularniejszym imieniem, jakie nosiła większość mężczyzn w jego wiosce położonej w niedostępnych górach. Było ono nadawane na cześć legendarnego wojownika, największego ze znanych im bohaterów. Natomiast przydomek Odo, też po tymże wojowniku, był zarezerwowany tylko dla najsilniejszego i najdzielniejszego spośród nich. By go nosić trzeba było wykazać się nie lada męstwem w walce.

Dir Odo był zafascynowany miastem i jego przepychem. Bo musiało ono wywrzeć taki wpływ na każdym, kto przybywał tu po raz pierwszy a większość życia spędził w swojej wiosce wysoko w górach. Do tego tu tak jak kiedyś w jego wiosce nikt nie zwracał uwagi na to, kim jest. A nie wszędzie półork mógł liczyć na taki komfort.

Wstał i podszedł do baru. Mimo tłoku karczmarz bardzo szybko podszedł do niego. Dir Był mężczyzną potężnie zbudowanym, poznaczony wieloma bliznami, a wielki topór zawieszony na plecach świadczył o jego sile i profesji. Karczmarz chciał go jag najszybciej obsłużyć by uniknąć rozróby w karczmie. Dir tego nie rozumiał, był barbarzyńcą i walka była jego żywiołem, ale nigdy nie używał siły, jeżeli nie była ona potrzebna. Po co zabijać karczmarza skoro można kupić wino.

Wskazał na beczkę stojącą przy wejściu na zaplecze. –Dawaj Wino, całą beczkę.-
Widząc wahanie w oczach karczmarza rzucił brzęczące monety na stół. Tryb życia barbarzyńcy nie był zbyt kosztowny, a do tego pieniądze, które otrzymał ze sprzedaży kosztowności, które wyniósł z twierdzy maga sprawiły, że nie musiał się o nie martwić. Karczmarz skinął na dwóch pomocników, aby przyturlali beczkę.

Smak wina poznał niedawno i bardzo przypadł mu on do gustu. W jego stronach pito raczej różne odmiany wódki. Klimat był zbyt surowy by wytwarzać wino a kupcy rzadko tak daleko się zapędzali.

Dwóch pomocników przyturlało sporych rozmiarów beczkę. Dir otworzył zamykające ją wieko, złapał beczkę w obie ręce i uniósł ją wysoko ponad głowę wlewając w potężne usta, z których wystawały dwa kły, sporą ilość trunku, którego część wylewając się z pyska dira rozlała się po podłodze karczmy. Przetarł twarz umięśnioną ręką, na której można było dojrzeć ślady poważnego oparzenia. Jednego z wielu śladów, jakie na jego ciele zostawiła magia potężnego maga z twierdzy.

Złapał beczkę pod ramię i poszedł zpowrotem do swoich kompanów. Przechodząc koło Swetlanej na cały głos beknął. Znak, że wino ma bardzo dobry wpływ na jego system trawienny. Usiadł niedaleko Swetlanej Delacroix. Szkoda, że ona go tak nie lubiła i darzyła go taką pogardą. A przecież ona chyba jako jedyna nie korzystała z magii tak jak i on. Serdecznie się do niej uśmiechnął odsłaniając żółte zęby, z których kilku brakowało. Podsuwając beczkę bliżej niej odezwał się –pij-


Wino przeważnie wprawiało go w dobry nastrój, czasem jednak przywoływało obrazy, o których chciałby zapomnieć. Tak i niestety było tym razem. Znów zobaczył twarz maga. Arcymaga władającego czarną magią. Któremu oni pomogli i zaufali, a który ich wykorzystał. Uwięził całą wioskę w swej Twierdzy wykutej w litej skale. Gdzie poddawał ich perfidnym torturą i magicznym doświadczeniom. Znów ślady po oparzeniach na jego ramieniu i barku zaczęły piec na samo wspomnienie tamtych dni. Lecz nie ból fizyczny był najgorszy, to potrafił wytrzymać. Najgorsze było to, iż mag potrafił utrzymywać nad ich umysłami całkowitą kontrolę. Zmuszał, by najwięksi przyjaciele walczyli przeciw sobie. Dir zaś nieraz brał udział w napadach na inne wioski dostarczając mu nowych niewolników. Jak to mawiał świeżego mięsa. I mimo iż przez większość czasu nie byli skuci kajdanami nikt nie był w stanie uciec. Nawet, gdy po długich 8 latach niewoli przyszła chwila oswobodzenia, wszyscy walczyli w obronie maga do samego końca. Zginęli właściwie wszyscy. Dopiero, gdy arcymag zginął więź pękła, ale tych, co przeżyli cudem była zaledwie garstka.

Wtedy to postanowił całkowicie odrzucić magie i zaczął ją zwalczać. Przystąpił do tych, którzy zabili arcymaga, a zwali się oni Gardzącymi Magią. Odrzucali całkowicie magię. Wyrzekali się wszystkich korzyści z niej płynących. W śród nich szkolił się i uczył jak za pomocą siły fizycznej zwalczać magię, i tam zdobył potrzebne doświadczenie.

Ponownie uniósł beczkę wina do ust i pociągnął łyk wina, które rozlało się po okrywającej jego tors kolczej koszuli. Rozejrzał się po towarzyszach. Teraz już przyzwyczaili się do siebie i nauczyli się razem ze sobą przebywać. Oni ze swoją magią i on walczący z nią. Lecz początki nie były łatwe i trochę krwi się polało. Teraz już wiedzą, że w stosunku do niego nie wolno stosować żadnej magii. Nawet tej jak oni to nazywają dobrej. Złośliwie się uśmiechnął. Przypomniało się mu jak Sathi próbowała go uleczyć, gdy odniósł niewielką ranę, mało nie skończyło się to poważniejszymi obrażeniami. Dobrze, że ich wtedy pozostali rozdzielili. Przywykli też by pilnować swoich cenniejszych magicznych przedmiotów, bo dir mógł je w każdej chwili zniszczyć. Oczywiście dla ich dobra. Tak oni się nauczyli, ale i on wiele się nauczył. Zrozumiał, że towarzysz posługujący się magią, przydaje się pod warunkiem, że służy to zniszczeniu większej magii, zwłaszcza czarnej. Zresztą takie otrzymał zadanie. Zabić potężnego maga, lub zniszczyć cenny artefakt. Ale nie samotnie, bo siły i odwagi nie musiał udowadniać. Musiał tego dokonać przy pomocy innych, którzy magią się parali, by udowodnić siłę swojej psychiki przynajmniej tak mu mówiono, bo on sam tego zbyt nie rozumiał. Ale zniszczyć potężny artefakt i jeszcze wykorzystać do tego maga. Tak to było prawdziwe wyzwanie, które udowodniłoby, że nie jest zwykłym barbarzyńcą, lecz zasługuje na miano, które nosi – Gardzący Magią.

Jego rozmyślania przerwał krzyk, dochodzący z ulicy. Wiedział, co teraz się stanie, pewnie Sathi i Ilaveyron zaraz wstaną by sprawdzić co się dzieje no a on ich oczywiście nie zostawi samych i pójdzie z nimi. Spojrzał smętnie na beczkę, w której jeszcze został sporo wina. Nie lubił się mieszać w takie sprawy. Nie żeby się bał, czy nie chciał pomóc. Nie w tym rzecz. Po prostu nigdy nie wiedział, który jest ten dobry a który ten zły. No bo jak to poznać, na twarzy tego nie mają wypisane i skąd tu wiedzieć, którego zabić? No chyba, że jednym z nich był mag to wtedy wiedział. Przeważnie jednak pod tym względem zdawał się na swoich kompanów a zwłaszcza Sathi.

Widząc jak wstają z miejsc Dir wstaje również. Zdejmuje Swój topór z pleców i wychodzi za nimi.
 
welf jest offline