Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-08-2013, 00:59   #2
EngelbartKappa
 
EngelbartKappa's Avatar
 
Reputacja: 1 EngelbartKappa jest jak klejnot wśród skałEngelbartKappa jest jak klejnot wśród skałEngelbartKappa jest jak klejnot wśród skałEngelbartKappa jest jak klejnot wśród skałEngelbartKappa jest jak klejnot wśród skałEngelbartKappa jest jak klejnot wśród skałEngelbartKappa jest jak klejnot wśród skałEngelbartKappa jest jak klejnot wśród skałEngelbartKappa jest jak klejnot wśród skałEngelbartKappa jest jak klejnot wśród skałEngelbartKappa jest jak klejnot wśród skał
Daeron Mire

W dniu gdy po jego rodowym zameczku rozeszła się wieść iż zmierzają doń tępiciele i to bynajmniej z wizytą towarzyską, Daeron właśnie zmieniał wystrój głównej komnaty pozbywając się ulubionych arrasów swego ojca, pozbywając bardzo skrzętnie, wyrzucając z okna do głębokiego na pół metra rowu okalającego jego siedlisko, szumnie i na wyrost zwanego fosą.

W czasach swego wygnania nie przypominał sobie by kiedykolwiek wszedł w drogę Inkwizycji, która jak wieść niosła, trzymała mocno za jaja wszystko co tylko dało się chwycić, a to czego się nie dało, to zwyczajnie, po ludzku, paliła na stosach. Z drugiej strony, zważywszy na fach, którym z racji swych życiowych perturbacji się imał, nie byłby specjalnie zaskoczony takim obrotem sprawy.

Nie byłby, gdyby się tego spodziewał.

Opuścił swoje ziemie w niejakim pośpiechu, nie zapomniawszy wcześniej opróżnić skarbczyka, wyklinając jego marną zawartość. Cóż, tytuł szlachecki, dość pokaźne ziemie, kontakty w szlacheckim świecie, które miał jego ojciec, nie szły w parze z gospodarnością, a częściej z przesadną rozrzutnością. Jego majątek był co najmniej mierny, może i by starczyło na miesiąc, może dwa oszczędnego życia, ale Daeron nigdy nie uważał się za osobę przystosowaną do takich wyrzeczeń. Kłóciło się to z jego pojęciem świata, dzielonego na tych na dole, którzy pracują na jego utrzymanie i tych na górze, których może bez skrupułów oszwabiać, dla dobra rodu, oczywiście.
Teraz on sam został okradziony z swojego dziedzictwa. Nie miał zamiaru tego odpuścić, jeśli będzie trzeba, spędzi dziesięć lat, ale wreszcie dobierze się tym świętoszkowatym skurwysynom do dupy. Popamiętają go, to oni będą musieli spierdalać z swoich klasztorów, czy gdzie tam siedzą. No cóż... Kiedyś. Tym razem Inkwizycja była „na górze”, a Daeron z przodu, bardzo z przodu, zajeżdżając konia i uciekając aż się za nim kurzyło.

Z niemałym niepokojem spoglądał na dopalone stosy, popiół i zwęglone resztki drewna i chrustu, które obfite, rzęsiste deszcze rozmywały na rynkach wielu miast, które przez ostatnie tygodnie mijał po swej drodze. Był pewny, że zgubił pośpiech, był pewny, że nowa fryzura, zgolenie obfitej koziej brody, którą miał w zwyczaju nosić, ubrania, a nawet sposobu zachowania, a przede wszystkim imienia, którym się posługiwał, wystarczy by uniknąć spotkania z tępicielami.

No cóż, jego pewność została obrócona w niwecz w momencie, gdy w jednej z gospód, w których się zatrzymał, by spędzić kolejną noc, nie napotkał posłańca, który dosiadłszy się do jego stołu, przywitał go jego imieniem, nazwiskiem, ba, nawet wyraził swe ubolewanie nad stratą rodowej siedziby, po czym wręczył Daeronowi list i grzecznie się pożegnał. Nie minęła minuta, a już go nie było, a potem kolejne, nim młody Mire otrząsnął się z szoku.

List jednak niósł ciekawe wieści. Spadek? To było coś. Mogło odwrócić złą passę.

***

Podróż na barce nie należała do przyjemnych. Zaczynał go irytować szyper, zaczynali go irytować milcząc towarzysze podróży, zaczynała go irytować woda, która zbierała się na dnie barki, przemoczone w związku z tym buty już nie irytowały, Daeron osiągnął kres swych możliwości pojmowania tej emocji, gdy na barkę władowała się grupka tępicieli.

Gdy tylko pierwszy z nich władował się na pokład myślał, że to już koniec, jutro postawią ładny stosik, wygłoszą listę zarzutów, które będą w jego uszach brzmiały nad wyraz absurdalnie, inne być nie mogły, do dnia dzisiejszego nie mógł przypomnieć sobie czym mógł narazić się Inkwizycji, a potem go spalą, zmiotą i tak skończy się ród Mire’ów, a co ważniejsze, jego życie.

Nie zwrócili jednak nań uwagi. To było dobre, chociaż nie zmieniło niczego. Do końca podróży siedział jakby ktoś wepchnął mu kij w rzyć. Nie on jeden. Tępicieli nie szanowano, nie poważano, ich zwyczajnie się unikało, gdzie możliwe, a gdzie nie możliwe, to najzwyczajniej w świecie, kryło się w kąciku i drżało, bynajmniej nie z zimna.

Wiedział, że szyper nie należał do osób, z którymi chciałby się bliżej zaprzyjaźniać, ale miejsce, w którym zacumował... No skurwysyn po prostu. Nijak inaczej się go zwać nie dało. Tyle dobrego, że do Trzygłowia nie mogło być specjalnie daleko, a z rozmów, które podsłuchał między jego dwójką przymusowych towarzyszy niedoli, a szyprem, wynikało, że również zmierzają w tamtą stronę. W kupie raźniej, kupy nikt nie ruszy, pierwsza zasada podróży po rzadko uczęszczanych szlakach. Zasada martwa, tak jak większość tych, którzy jej zawierzyli. Absolutnie nie dająca żadnego pocieszenia, bez żadnego ważenia na okoliczności.
- Dziękujemy Waszmości za transport i dowiezienie nas całych i zdrowych, tak daleko jak Waszmość mógł. Macie moje serdeczne podziękowania. - pomny całego skurwysyństwa szypra, w myślach wbijając mu sztylet w oko, z uśmiechem rzucił Daeron, wysiadając z barki i poprawiając odzienie. - Spokojnej podróży. – i obyś sczeznął, a tępiciele zrobili sobie z twojej dupy objazdowy burdel, mógłby rzec, acz byłoby to bardzo nie po drodze z fasadą, którą utrzymywał. Dla siebie oczywiście, dobra własnego.
 
EngelbartKappa jest offline