Konrad budził się ledwie kur zaczął wyśpiewywać swoją poranną pieśń. Ciemne oczy otworzyły się szeroko i przez parę sekund wpatrywały się w biały pokryty wapnem sufit. Nie rozglądał się jeszcze chłonął te wszystkie bodźce które miły już na zawsze przeminąć , uczucie ciepła ofiarowane przez wystrzępiony, silny zapach alkoholu, ziół i lekki gorzkawy zapach krwi i choroby. Miał już nie żyć, słyszał już wycie wilka który miał zabrać jego duszę do królestwa Ulryka, a jednak żył. Podniósł się ciężko, głowa dała o sobie znać. Towarzysze mogli się przyjrzeć jego twarzy, około 30 letni mężczyzna o bladej karnacji , znacznych rozmiarów blizna na prawo od oka, czarny zarost i również czarne włosy aż do połowy łopatki. Wyraz twarzy miał groźny i nieprzyjazny. - Walka - wyszeptał pod nosem.
Karawana kupiecka kupców korzennych i on razem z nimi, akolita Pana Lodowego Wichry. Postój na noc na krawędzi puszczy. Na skraju obozowiska krzyk a potem zwierzoludzi, masa zwirzoludzi. Akolita rozejrzał się po pozostałych towarzyszach niedoli, nie doliczył się nawet jednej czwartej karawany, kilku nawet kojarzył z widzenia. Jaszczuroludz ciągle tu jest, ranny dodatkowo. - A jednak to nie ty poczwaro - pomyślał Konrad.
W chwili ataku był przekonany ,że to właśnie on ściągnął na nich zwierzoludzi ale jego obecność tu między rannymi zapewnia mu u akolity minimum zaufania.
Po tych krótkich przemyśleniach coś uderzyło akolitę. Wszyscy zostali ranni w te same części ciała ? Niemożliwe. Konrad usadowił się wygodnie i naprężył muskuły rannej ręki, ból pojawił się ale nie był to przytłaczający rwący strumień cierpienia otwierającej się na nowo rany a po prostu tępe pulsowanie. Druga dłoń właśnie skierowała się stronę supła na końcu bandaża gdy poczuł zapach nadchodzącego śniadania. Nie powstrzymało go to jednak, pewnym ruchem rozerwał węzeł i zaczął pospiesznie odwijać opatrunek.
Ostatnio edytowane przez czajos : 20-09-2013 o 10:05.
Powód: literówki
|