Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-09-2013, 14:12   #32
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Ziętek przegrał pliki z bilingami na swojego laptopa i zasiadł nad wydrukiem.
- Wygląda na to jakby się izolował. Może coś pochłonęło go tak że poświęcił temu cały swój czas? Mapa? - wymruczał pod nosem. - Sierpień. To wtedy zawaliła się część budowanej stacji. Coś tam jednak znalazł?
Robert przebiegł wzrokiem po numerach.
- Trzeba będzie zlecić ustalenie abonentów, może będziemy mieć szczęście i jakieś nazwisko pokryje się z listami z DHLu lub Muzeum. Hmm, można też spróbować ustalić po miejscach logowań do BTSów skąd dzwonił, ale to zajmie trochę czasu.
- Dużo tych połączeń nie ma. Jak już się ustali abonentów mogę przebrnąć przez każdego z nich indywidualnie. Może nakreśli to nam jakiś obraz co Wawrzek w ogóle przez te ostatnie miesiące robił. Choć rzeczywiście myślę, że to co go do reszty pochłonęło miało miejsce dwa miesiące wstecz, kiedy zdeponował mapę w SCS. Jeżeli coś znalazł w stacji metra to.... dlaczego nie ukrył tego z mapą? No ci... co to mogło być? Jakiś relikt z powstania? - Eliza odgarnęła z czoła włosy. - I przede wszystkim... czy to w ogóle może mieć jakiś związek z pożarem? Może to był zwyczajny wypadek a my grzebiemy niepotrzebnie tam gdzie wcale nie trzeba.
- Nie wiem. Jest taka możliwość. Ale sama przyznasz, że coś tutaj nie gra, nie da się tego zamieść pod dywan i zrobić etykietki “nieszczęśliwy wypadek”. Te osoby trzeba sprawdzić i przepytać tak czy inaczej. Tylko jeden telefon w listopadzie? Zginął przecież 23. Z abonentami nie powinno być większych trudności, damy to chłopakom z kryminalnych, ustalą nam nazwiska w systemie operacyjnie. Na BTSy trzeba będzie poczekać bo to już potrzeba współpracy operatora telefonii komórkowej.
- To ja poproszę o tą listę - skinęła Eliza zgarniając papiery na powrót do teczki. - Jak się uwiną będziemy mogli jeszcze dzisiaj przez to przebrnąć panie nadinspektorze.
- Dobra to ja przygotuję jeszcze pismo do szefostwa by wystąpili o pomoc prawną w Kanadzie. Jeśli się postarają i puszczą wszystko faxami i mailem powinni to pozałatwiać w miarę szybko. W końcu prosimy tylko o sprawdzenie i adres. No ale z tym różnie może być. W sumie nie wiemy nawet czy siostra Wawrzeka mieszkała tam legalnie. A nie, przepraszam, wspominałaś coś że dostała wizę i była na legalu. No to ciut lepiej.
Ziętek przeciągnął się i zasiadł do laptopa, sprawdzając godzinę.
- Może coś wrzucimy na ruszt? Nie znam tu cholera żadnych knajp jeszcze. Chodzi za mną dobra pizza.
- Może zadzwonimy po panią Julię i pana Tomasza? Dobrze by było podsumować informacje - zaproponowała aspirant Popiołek.
- Dobry pomysł, choć w sumie już trochę późno. Ale uwiniemy się szybko - Ziętek wziął komórkę z biurka i wykręcił numer do Brendera i chcąc ustalić czy da radę podjechać jeszcze dziś. Po chwili przedzwonił również do Kazan.

Dojo nie wyglądało za dobrze, ale sensei miał najwyższy dan w Europie. Dodatkowo - na zdjęciach klubu - wyglądał całkiem przystojnie. To dodatkowo zachęciło Julię. Przebierała się właśnie w kimono, kiedy zadzwonił telefon. Rzuciła okiem na zegarek - trening zaczynał się za pięc minut - po czym przesunęła palcem po ekranie htc, odbierając połączenie.
- Słucham.
- Ziętek. Pani Kazan siedzimy nad aktami w komendzie. Ja i Pani Popiołek. Brender dołączy za chwilę. Wiem że jest późno i po godzinach pracy, ale może wpadnie pani na chwilę?
- Przykro mi, teraz jestem zajęta - przytrzymała telefon między policzkiem i ramieniem, żeby uwolnić dłoń. Zaczęła wiązać włosy. - Mogę przesłać raport, ale najwcześniej za dwie i pół godziny. Lub spotykamy się rano na komendzie. Planowałam jechać do Rembertowa, ale mogę to przełożyć.
- To nic pilnego - Robert zapewnił zaraz. - Możemy porozmawiać rano, lub po tym jak wróci pani z Rembertowa. W każdym razie, do zobaczenia jutro.
Odłożył słuchawkę i powiedział do Popiołek, że będą we trójkę.
- Trzeba zaplanować dzień. Ja z rana mam umówionego biegłego od pożarnictwa. Czekamy na trochę papierów, listy osób i tak dalej. Zobaczymy jak szybko to zacznie spływać, ale można już powoli zacząć zestawiać te dane. Mamy listę z muzeum i od kuratora, może ktoś się powtórzy.

zdążyli jeszcze wymienić kilka zdań z Brenderem, który przedstwił to czego się dowiedział, po czym Robert pojechał do domu. Wyspał się porządnie. Wystarczało mu 6-7 godzin, by wstać “jak nowy”. Przegryzł coś w biegu, sprawdził broń i ubrał nieśmiertelną skórzaną kurtkę, po czym ruszył na komendę. Do umówionego spotkania z biegłym. Zasiadł w gabinecie nad poranną gazetą i kubkiem kawy, ale szybko przerzucił się na akta. Chciał przypomnieć sobie te detale o które miał zapytać speca od pożarnictwa. Czekając aż stawi się na umówioną rozmowę, zeskanował wszystkie dostępne listy, które już spłynęły do sprawy i wrzucił je na swojego lapka. To robota na później.
Z portierni zadzwonili, że przybył doktor Władysław Węgrzyn. Robert kazał go wpuścić i zaprosił do pokoju. Po kilku minutach pojawił się w drzwiach człowiek ubrany w ciepłą, puchową kurtkę, pod którą była widoczna gruba kraciasta flanela i brązowy szalik. Twarz zdradzała już podeszły wiek mężczyzny, choć jeszcze w sile wieku i z wyraźnie zaczerwienioną twarzą. Zapukał w drzwi i widząc, że policjant go zauważył, powiedział:
- Nazywam się Węgrzyn. Rozmiawiałem z Robertem Ziętkiem i byliśmy umówieni na dziś na spotkanie. Czy to pan?
Robert potwierdził skinieniem głowy. Biegły rozebrał się z kurtki i usiadł na krześle. Ciekawie rozejrzał się wokół, ale z racji małej ilości punktów zaczepienia nie miał na czym dłużej zawiesić wzroku.
- W jakiej sprawie chciał pan ze mną się spotkać - zapytał. W głosie nie dało się nic wyczuć poza ciekawością.
Ziętek przyglądnął mu się uważnie, kiedy mężczyzna ściągnął kurtkę i usiadł na wskazanym krześle przy biurku.
- Panie doktorze mam problem. - Wstał i podszedł do okna, zastanawiając się jak zacząć. Niby facet już zdradzał zainteresowanie, ale chciał jeszcze nieco je rozbudzić, jednocześnie nie sugerując za wiele.
- Pracujemy nad sprawą pożaru na Łyszkiewicza, tak z miesiąc z hakiem temu. Były ofiary śmiertelne, w tym jeden z naszych. Rozumie pan dlaczego tak nam zależy na wyjaśnieniu wszystkiego. Strażacy i nasza ekipa techników przeszukali dokładnie pogorzelisko. Jeśli to nie kłopot chciałbym żeby oglądnął pan zdjęcia i przeczytał ich raporty, po czym powiedział mi co pan o tym sądzi. W szczególności zaś o materiałach które podejrzewają, że były przyczyną pożaru.
Jednak ostrożność wygrała. Chciał by sam specjalista zapoznał się z dowodami, potem pociągnie go za język.
Mężczyzna wziął papiery do ręki i zaczął czytać. Przeglądał każdą kartkę, przyglądał się zdjęciom i skupiał się nad każdym zdaniem w relacjach świadków. Czasami prostował się na krześle, poprawiając się i cicho postękując z powodu zastałych kości. Czasami bębnił palcami o biurko czytając dłuższy fragment dokumentu. Zajęło to ponad godzinę, ale Robert wydawał się z tego zadowolony. Przynajmniej było widać, że materiał został przeczytany i dzięki temu może spokojnie powierzyć jego ekspertyzę w ręce specjalisty.
- Muszę przyznać, że to ciekawa sprawa. Ciekawa dlatego, że w zasadzie gdybym takie dane i większość tych materiałów dostał ze straży to musiałbym przyznać, że to nieszczęśliwy wypadek. Nadal tak twierdzę, ale z pewnością nie fatygowałby mnie pan, gdyby nie było podejrzeń w tej sprawie. Dlatego szczególnie uważnie przyjrzałem się szczególnie wykonanym ekspertyzom. Jasno wskazują, że nie doszło do wybuchu amunicji oraz nie paliła się tam benzyna, nafta czy chociażby proch. Zatem przypuszczenia odnośnie tego, że wybuchły tu niewybuchy można spokojnie odrzucić. Ta informacja o mieszance zapalającej jest niepokojąca - doktor wychylił się na krześle i popatrzył w okno. - Mogę wstać? Lepiej mi się myśli, jak chodzę - zapytał.
Robert przytaknął tylko zamieniając się w słuch.
- Taka mieszanka, jak tu wspomniano, jest faktycznie niemal niemożliwa do robienia przez przeciętnego Kowalskiego. Użycie jej świadczy, że ktoś miał dostęp do wojskowych albo laboratoryjnych zapasów chemicznych. Jak rozumiem jest to w trakcie sprawdzania. Stworzenie czegoś takiego wskazuje na kogoś, kto ma przeszkolenie saperskie lub co najmniej chemiczne, ale ściśle ukierunkowane. Do tego ten organiczny inhibitor. W dodatku nie rozpoznany. Możliwe, że laboratorium potrzebuje więcej czasu, bo w przypadku organików może być cała masa różnych związków oraz ich wersji. Powinni nad tym posiedzieć i jeśli ma zająć to miesiąc czy dwa to niech to zrobią. A wracając do tego inhibitora, to wszystko wskazuje na to, że to on wywołał reakcję. Chodzi o to na ile pan zna pamięta jeszcze chemię ze szkoły. Inhibitory to substancje, które hamują reakcje chemiczne. Zatem tutaj mieszanka samozapłonowa była przez jakiś czas hamowana przez ów tajemniczy inhibitor. Działanie takiej mieszanki jest niemal zawsze takie samo - mają za zadanie obniżyć temperaturę zapłonu otoczenia, by mogło nastąpić zapalenie. Takie mieszanki zapalają się w temperaturze pokojowej lub niemal niższej przez co nie ma potrzeby stosowania zapałek czy chociażby benzyny. Inhibitor mógł hamować proces samozapłonu przez określony czas. Gdy jego działanie minęło rozpoczęła się reakcja. Nie chcę wyciągać tu pochopnych wniosków, ale tak działa większość bomb lub ładunków mających na celu spontaniczny wybuch po określonym czasie. Nie muszę chyba mówić, że mieszanka musi być bardzo precyzyjna i bezpieczna by można było ją wykorzystać. Nie każdego na to stać. Dlatego ta informacja jest naprawdę bardzo niepokojąca. Tym bardziej, że na podpalenie domu istnieją setki innych, mniej kosztownych sposobów. Nie trzeba od razu ciekać się do takich środków. To by mogło wskazywać albo na ważność osoby, która stała się ofiarą albo na element czegoś ważniejszego, w czym brała udział ofiara.
Zamilkł. Starszy mężczyzna stanął przy oknie i patrzył na styczniowe ulice Warszawy. W pokoju było w sam raz jeśli chodzi o temperaturę, ale chyba nikt nie czuł się komfortowo.
- Panie Ziętek - zaczął ekspert. - Pożar to bestia, która nawet w warunkach naturalnych jest niemal niemożliwa do okiełznania. Jednak jeśli jest w tym jakiś zamysł ludzki, staje się ona jeszcze bardziej niebezpieczna. To miało zapalić się wtedy, kiedy ktoś to sobie obmyślił. Miało to dotknąć tylko ofiarę, choć nie wykluczone, że może chodziło o coś jeszcze. Jednak gdyby tak było to byłoby więcej tej mieszanki lub byłaby ona w większej liczbie miejsc w budynku. Po zapaleniu się i zajęciu ogniem kwestią czasu było tylko opanowanie ognia. Przez pierwsze pół godziny, gdy strażacy jechali i szykowali się do akcji nie było szans dla ofiary. O ile oczywiście nie chciała uciekać przez okno. Strażak znalazł ciało w przedpokoju a więc niemal w miejscu, gdzie pożar się zaczął. Ofiara mogła być zdezorientowana i chciała uciec przez drzwi, ale nie udało się. Niska temperatura ognia wskazywała na normalny ogień pochodzący z drewna i materiałów łatwopalnych. Nie było już w nim środka zapalającego. To jest typowe dla końcowej fazy pożaru. I świadczy też o tym, że podpalaczowi nie zależało na spaleniu wszystkiego tylko na właściwym pożarze w pierwszych minutach jego działania.
Doktor odwrócił się w stronę siedzącego policjanta.
- W swojej praktyce nie spotkałem się jeszcze z takim przypadkiem, by tak precyzyjnie i z taką dokładnością wykorzystano podpalenie. To nie jest rzucenie baniaka z benzyną do pokoju i podpalenie dywanu. Gdyby to nie był policjant to pewnie nikt by niczego nie zbadał i całość zamknęła się w ramach nieszczęśliwego zdarzenia. A to powoduje dalsze implikacje, które są chyba jeszcze bardziej niepokojące niż sama precyzja pożaru. Mianowicie ktoś, kto to zaplanował i zrealizował musiał wiedzieć, kto jest ofiarą. Takich środków nie angażuje się na zwykłych ludzi. Zatem wiedział, że ofiara jest policjantem i musiał zdawać sobie sprawę z tego, że policję obowiązują inne normy niż przeciętnego obywatela. Czyli z premedytacją zrobił to co zrobił licząc na coś. Tylko na co? Że nikt go nie złapie? Że nikt nie kiwnie palcem? Że jest ponad wszystkim? To już podejrzewam należy do pana i pana ludzi. Znaleźć motyw i samego sprawcę.
Robert pokiwał głową i zapisywał sobie co ważniejsze sprawy.
- Dobrze. To mi wiele rozjaśnia panie doktorze. Przyznam się że od początku mi to nie pasowało. Po co tyle zachodu by spalić jedną rupieciarnię? Butelka z benzyną też by zrobiła to samo w zasadzie. - Oparł się wygodniej na krześle i zamyślił na chwilę.
- No dobrze, ale to już nasza działka. A pani jeśli może, niech mi pan pomoże w innej kwestii. Fosfor, rubid i cez. Jak jest z dostępem do tego typu materiałów? Zostawmy na razie inhibitor bo to osobna kwestia. Rozumiem że w Biedronce takich rzeczy nie mają więc gdzie coś takiego można zdobyć. Sprzedaż jest reglamentowana? Da się to w ogóle kupić jako osoba prywatna, czy tylko zakładom chemicznym się to sprzedaje? A może słyszał pan o jakiejś kradzieży w branży? Pojęcia nie mam - przyznał w końcu otwarcie - jak się zabrać za poszukiwania. Wierzę że mi pan coś podpowie. Lista zakładów gdzie takie chemikalia można dostać. Może jacyś importerzy? Jak szeroki jest w ogóle obrót czymś takim.
- Dostęp istnieje, a jakże. W dobie sprzedaży online nie ma granic. Jednak nie da się kupić czystych pierwiastków. Te są rozprowadzane w hurtowniach chemicznych dla uczelni, zakładów badawczych i laboratoriów. Nie są to popularne pierwiastki do wykorzystania na co dzień więc i ich dostępność zapewnie jest mniejsza. Sprzedaż jest odnotowana, szczególnie w przypadku substancji niebezpiecznych a do nich należy chociażby fosfor. Potrafi się zapalić od samego przecinania bryłki nożem. Zakup jest w zasadzie nieograniczony choć niektóre pierwiastki mogą wymagać wykazania, że potrafi się z nimi obchodzić. Chociażby w tej hurtowni CHMES | hurtownia chemiczna – odczynniki i surowce chemiczne można pewnie zamówić coś i kupić. Jak pan widział tutaj, nie potrzeba zaraz ogromnej ilości a parę gramów wystarczy. Tylko że do połączenia tego i utworzenia takiej mieszaniny potrzebna jest już wiedza i laboratorium. Nad zlewem tego pan nie zrobi. Zatem ktoś miał dostęp do czegoś takiego lub posiada w domu. Tak sądzę.
Doktor przysiadł na krześle wyraźnie zmęczony.
- Nie słyszałem o kradzieżach bo nie bardzo się interesuję tym. Nie znam aż tak bardzo tego tematu, ale w przypadku takich spraw, gdzie nie robi się niczego na dużą skalę, ilość nie gra roli. Wystarczy, że ktoś wyniesie z laboratorium słoiczek czy dwa i nieszczęście gotowe a nie jest to coś co łatwo się wykrywa czy da namierzyć w momencie kradzieży. Jeśli miałbym coś poradzić to może trop nie tego, gdzie można kupić takie rzeczy, ale raczej tego, gdzie można coś takiego złączyć. Podejrzewam, że średniej jakości laboratorium narkotykowe może już zapewnić warunki do tego by coś takiego wyprodukować. Ale wiedzy nic nie zastąpi.
Ziętek skrzywił się. Szlag jeśli wystarczy do tego zwykły lad od produkcji amfy to tak mogą szukać do usranej śmierci.
- No dobrze. A inhibitor? Wspomniał pan że to droga impreza i precyzyjna robota. W takiej melinie z dragami można coś takiego przygotować, czy to wyższa półka? A jak że się tak wyrażę z personelem? Rozumiem by wyliczyć odpowiednio dawkę, tak by reakcję wywołać w zaplanowanym czasie, by to wszystko… wymieszać, trzeba mieć specjalistyczną wiedzę. Ale na jakim poziomie? Zrobi to wylany z uczelni doktorant? Zdolny student? Czy to raczej kwestia praktyki zawodowej? A więc może jakiś wojskowy prędzej by pasował?
- Taki inhibitor to już wyższa szkoła jazdy. Nie dość, że trzeba się znać na tym jak to zrobić to jeszcze przygotować a do tego nie wystarcza już zwykły lab, jak to pan raczył zauważyć. Jednak w tym wypadku jest jeszcze jedna opcja - zakup. Oczywiście nielegalnie i na zachodzie. Inhibitory zapłonowe są na czarnej liście każdego kraju będącego w stanie wojny z terroryzmem. A skoro tak się dzieje, to znaczy że są tacy, którzy na tym zarabiają krocie. Tylko że, znów to się pojawia, nie warta skóra wyprawki. Po co ktoś zadał sobie tyle trudu by wzniecić pożar o którym nikt nigdy nie słyszał i pewnie nie usłyszy. Ale to prawda, już pana w tym głowa, by tego się dowiedzieć - rzeczoznawca popatrzył na Ziętka. - Nie zazdroszczę wam. To nie jest nauka, gdzie wszystko odbywa się według kilku wzorów i wystarczy tylko dobrać ten dobry. Jedyna trudność to układ z dwiema niewiadomymi, który rozwiązuje się już niemal w kalkulatorku. A u was, nie dość, że wzór nieznany, to jeszcze liczba niewiadomych też.
A wracając jeszcze do wiedzy, to tak - to musi być ktoś po uczelni i to nie przeciętny magister tylko doktorant. Ktoś, kto ma dostęp do środków i do książek, z których może czerpać z nich wiedzę. Wojskowy? Pewnie tak, tylko że tacy ludzie z wojska sami nie odchodzą. Zdolny student? Też możliwe, ale bez zaplecza wiele nie zdziała.
- Taak, niewiadomych sporo i jeszcze marnie nam płacą. - Uśmiechnął się Ziętek i zanotował znowu kilka zdań. No tu było większe pole do popisu. Niestety do rozmyślań “dlaczego” jeszcze było daleko. Oględziny miejsca i punktów z mapy na razie wiodły donikąd, nic nie przybliżało ich do motywu. A skoro tak, to może pora zacząć od dupy strony. Ustalić kto, z jakich kręgów i jak, a nie po co chciał zabić w ten skomplikowany sposób Wawrzeka.
- Jeszcze kilka kwestii technicznych. Jak duży gabarytowo był ten “ładunek”, zanim się zapalił? I czy do jego przewożenia, tak by nie doszło do przedwczesnej reakcji potrzebne były jakieś specjalne środki?
- Z tego co widać na zdjęciach i z relacji mógł mieć nie więcej niż 100 - 200 gram. W zależności ile było wypełniacza w samej mieszance, ale na pewno nie więcej niż pół kilo. Wystarczy zwykłe pudełko po butach i to z nawiązką. Przewiezienie tego raczej nie powinno być trudne. Mówię “nie powinno” gdyż zakładam, że ktoś, kto to majstrował, wiedział co robi i nie pozwoli sobie na odpuszczenie w ostatniej fazie. Całość mogła być w wysychającym żelu lub umieszczona w gniazdach celulozy. Wystarczy tym nie rzucać i będzie się trzymać. Podejrzewam, że kopnięcie by rozpoczęło reakcję.
- Rozumiem. Dziękuję panie doktorze trochę mi pan rozjaśnił sprawę. Uważą pan, ze emerytowany policjant, pracujący przez ostatnie lata służby w dowodami rzeczowymi i hobbistycznie interesujący się poszukiwaniem zabytków mógłby mieć wiedzę potrzebną do sporządzenia takiej mieszanki?
Nie pomyślał wcześniej o takiej możliwości, bo była dość nieprawdopodobna. Może Wawrzek nie uciekał bo za wszelką cenę starał się ugasić to co przypadkiem czy nie, sam wywołał?
- Nie znam tego pana tak dobrze by móc to stwierdzić nawet z dużą dozą prawdopodobieństwa, ale z tego, co wyczytałem i z wiedzy o naszej policji to raczej nie. Proszę się nie obrażać bo to nie jest podejrzewam nic nowego i w Polsce zrobienie czegoś takiego jest możliwe tylko w dobrze zaopatrzonych laboratoriach lub wojsku i to elitarnym.
- Rozumiem. - Ziętek musiał zapytać, choćby to wydawało się nieprawdopodobne, ale chciał mieć jasność i w tej kwestii. - Dziękuję za spotkanie, pozwolę sobie jeszcze do pana zadzwonić jeśli miałbym jakieś wątpliwości.

Wypisał papiery by ruszyć poszukiwania siostry Wawrzeka w Kanadzie, pisma do operatorów. Trzeba na razie poczekać na listy, a w międzyczasie uzupełnił akta wewnętrzne tak, by Julia Kazan miała wgląd w to co udało im się dowiedzieć. Dołączył protokół przesłuchania biegłego. Hmm, no i doszli do punktu gdzie pierwsze tropy zostały sprawdzone i trzeba czekać na wyniki. W planach miał jeszcze zabranie Popiołek na wycieczkę nad to jeziorko. Wolał zobaczyć warszawski Balaton samemu, bo na planie Wawrzeka było to chyba ważne miejsce. Co prawda Brender tam już był, ale on był ze starej szkoły i musiał we wszystko sam nos wepchnąć. Poza tym był na to czas w oczekiwaniu na listy od DHLu, muzeum i operatorów.
 
Harard jest offline