Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-10-2013, 21:21   #9
brody
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Narada odbyła się w iście męskim stylu. Szybko, krótko i bardzo treściwie. Nie padły żadne zbędne słowa. Każdy z nich znał swoją wartość, wiedział co ma robić i nie potrzebne były wielogodzinne debaty, czy też planowania.
To, że na spotkanie trzeba się udać, nie ulegało wątpliwości. W tej sprawie liczył się każdy strzęp informacji, czy też najmniejsza poszlaka. A ten gość mógł coś wiedzieć.
Dopiwszy drinki ruszyli do samochodu. Miejsce spotkania znajdowało się co prawda bardzo blisko, ale detektywi liczyli na to, że o tej porze nie będzie korków i być może zyskają kilka cennych minut, aby lepiej zbadać teren i przyjrzeć się klientowi.

Niestety nie mieli szczęścia. Nie były to godziny szczytu, ale tuż po pierwszym skręcie w prawo okazało się, że droga do Central Parku jest zablokowana. Gdzieś w połowie Madison Avenue wywróciła się naczepa z jakimiś rurami i zablokowała całą szerokość ulicy. Można było szukać jakiś objazdów, ale to wcale nie przyspieszyłoby dotarcia na miejsce.
Nie mając innego wyjścia detektywi ruszyli pieszo.


Idąc zatłoczonym chodnikiem i mając stojące w korku samochodu, cała trójka doznała dziwnego uczucia. Było to uczucie nader denerwujące i niepokojące. Ktoś ukryty w mroku obserwował ich.
Spojrzeli po sobie i bez słowa zrozumieli, że każdy z nich czuje to samo. Przewidzenie lub przypadek mógł mieć miejsce w przypadku jednego z nich lub nawet dwóch, ale nie całej trójki.
Krótka wymiana zdań i detektywi rozdzielili się i ruszyli na miejsce spotkania oddzielnie.

Ryan McLaughan
Ryan przeszedł na drugą stronę ulicy, po czym wszedł w wąską uliczkę pomiędzy dwoma wieżowcami. Chciał sobie skrócić znacznie drogę i dojść na miejsce lekko z boku. Dałoby mu to sposobność zauważenia tajemniczego gościa wcześniej niż inni i dobry punkt obserwacyjny.
Szedł szybkim krokiem, co i rusz trafiając w słabo oświetlonej uliczce na głęboką kałużę.
Był już niecałe dziesięć metrów od wyjścia na ulicę przed Central Parkiem, gdy nagle metalowe drzwi, prowadzące zapewne na zaplecze jakieś knajpki otworzyły się i omal nie trafiły przechodzącego obok Ryana.
- Morituri te salutant - wybełkotał jakiś pijany i śmierdzacy kloszard.
Detektyw poczuł autentyczne ukucie strachu w żołądku. Sam do końca nie wiedział czego się boi.
Lśniące w mroku oczy pijaka wpatrywał się w nieg. Ryan stał, jak sparaliżowany.
- Poratuj pan drobniakiem - wybełkotał ponownie lump.
McLaughan wyminął mężczyznę i podbiegł w kierunku wylotu ulicy.

Lucas Sagan
Lucas szedł pewnym krokiem środkiem chodnika. Ludzie instynktownie wymijali go, jakby dokładnie wiedzieli z kim mają do czynienia. Sagan wręcz emanował charyzmą i przechodnie to czuli.
Lucas zauważył, jak Ryan znika w wąskim przesmyku pomiędzy budynkami. On jednak wybrał główną ulicę, gdyż uważał, że w tłumie o wiele łatwiej się zgubić i być niezauważonym.
Lucas zbliżył się do przejścia dla pieszych, ale czerwone światło powstrzymało jego dalszy marsz. Uczucie bycia obserwowanym, które na moment zniknęło znowu wkradło się w jego serce.
Tym razem jednak doskonale wiedział, kto go obserwuje. Była to mała dziewczyna stojąca po drugiej stronie ulicy.
Miała nie więcej niż osiem lat i wpatrywała się w niego hardym i pewnym siebie wzrokiem. Stroiła przy tym także dziwaczne miny. Lucas czuł się co najmniej dziwnie. Jakby ktoś stroił sobie z niego niewybredne żarty.
Zapaliło się zielone światło i grupa stojących po obu stronach ulicy ludzi ruszyła. Wśród nich był także Lucas i wpatrująca się w niego mała dziewczynka.
Mała nie odrywała wzroku od detektywa. Na dodatek, gdy mijali się dziewczynka musnęła dłoń mężczyzny.

Lucas poczuł się jakby ktoś poraził go prądem. Przed jego oczami ukazała się seria obrazów, których detektyw nie potrafił wyjaśnić.


Leonard Grisham siedział w pozycji lotosu na tle jakieś zniszczonej i opuszczonej fabryki. Wokół słuchać było monotonny szum, jakby w pobliżu pracował jakiś duży wiatrak oraz dziwny zaśpiew, przywodzący na myśl pieśni dzikich plemion.

Leonard Grisham leżał na stole operacyjnym, a nad nim stało kilku lekarzy. Jeden z nich trzymał w dłoniach coś co wyglądało, jak gigantycznych rozmiarów robak lub larwa.
Tego robaka lekarze włożyli w rozcięty brzuch Grishama
http://images3.wikia.nocookie.net/__...crete_worm.jpg

Pusty, podziemny korytarz z błyskająca w szalonym tempie świetlówką.


Lucas ocknął się w momencie, gdy rozwścieczeni kierowcy trąbili na niego, gdyż blokował ruch stojąc na środku przejścia dla pieszych. Po dziewczynce nie było już śladu, więc oszołomiony detektyw zszedł z ulicy.

Mark Cornwell
Mark dotarł na miejsce pierwszy. Przed bramą do Central Parku czekał już na niego tajemniczy mężczyzna. Detektyw miał dziwne wrażenie, że go zna, że już go kiedyś wiedział. Nie potrafił powiedzieć jednak ani skąd go zna, ani kim on może być.
Tajemniczy mężczyzna nie wyglądał zachęcająco. Bliżej mu było do parkowego kloszarda niż biznesmena z Wall Street. Twarz miał poznaczoną drobnymi rankami, jakby wielokrotnie zacinał przy goleniu. Jego strój wyglądał na markowy, ale nie zmieniany od wielu tygodni.
- Witaj - powiedział mężczyzna - Cieszę się, że przyszedłeś. Szkoda, że sam ale nie mamy czasu czekać na twoich kumpli. Chodźmy.
Po tych słowach mężczyzna ruszył w głąb Central Parku. Mark nie mając zbytnio innego wyjścia ruszył za nim. Rozejrzał się tylko dyskretnie, czy jego kumple są gdzieś w pobliżu. Miał nadzieję, że tak, gdyż zaczynał mieć dziwne przeczucia co do tego spotkania.

Tajemniczy gość zatrzymała się po jakiś dziesięciu minutach szybkiego marszu. Znajdowali się obecnie w niezbyt lubianej części parku. To tutaj znajdowały się liczne mostki i przejścia, które były ulubionymi miejscami rabusiów, czy gwałcicieli. Mężczyzna zatrzymał się przed wejściem do jednego z nich.
- Tutaj jesteśmy już bezpieczni. - powiedział rozglądając się wokół - Wybacz środki ostrożności, ale sprawa jest poważna. Postanowiłem was ostrzec, gdyż zgodziliście się na coś co może was doprowadzić do zguby. Odwiedziła was Monique Lastrada, a wy przyjęliście jej zlecenie. To mroczna sprawa, bardzo mroczna. Ten cały Grisham to też niezłe ziółko. Ale ja nie o tym. - skarcił sam siebie - Mam propozycję. Ja sporo wiem i chciałbym wam pomóc. Jest w was potencjał, jakiego nie mieli ci przed wami. Wam może się udać. Musimy jednak współpracować. Informacja za informacje. Przysługa za przysługę. Rozumiemy się. Wspólnicy.
Mark odniósł wrażenie, że gość zaczyna gadać bez sensu.
- Teraz nie mam zbyt wiele czasu, gdyż oni są blisko i mogą wszystko usłyszeć. A tego byśmy nie chcieli, prawda? Jeżeli jesteście zainteresowani współpracą ze mną, to przyjdzie jutro o 16 do “Arcanum Izydora” 67 Zachodniej. Powiedźcie, że przysłał was Derek. Właściciel będzie wiedział, co ma….
Mężczyzna przerwał w pół słowa i rozejrzał się czujnie.
- Uciekaj - szepnął i sam ruszył biegiem w głąb tunelu.
Zanim Mark się zdążył zorientować już go przy nim nie było. W oddali posłyszał tętent kopyt. To zapewne policyjny konny patrol.
Mark wolał unikać z nimi kontaktu i sam też zniknął.

Wszyscy
Cała trójka spotkała się po około kwadransie przed wejściem do Central Parku. Ich cały misterny plan nie udał się i to z przyczyn jakże nietypowych. Informacje, które zdobyli po spotkaniu także należały do tych z kategorii podejrzanych.
Już początek śledztwa wskazywał na to, że sprawa zniknięcia Leonarda Grishama jest naprawdę nietypowa, żeby nie powiedzieć dziwna.
Trzeba się było dobrze zastanowić co dalej.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.

Ostatnio edytowane przez brody : 14-10-2013 o 22:05.
brody jest offline