Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-10-2013, 20:02   #4
Ali
 
Ali's Avatar
 
Reputacja: 1 Ali jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwuAli jest godny podziwu
- Senhora, um telegrama para você – w drzwiach do pokoju pojawiła się postać żwawej kobiety przy kości, w ręku trzymającej świstek niewielkiego papieru.
- Telegrama? – zdziwiła się Olivia, odkładając wiolonczelę i smyczek na miejsce. - Mostrar, por favor – poprosiła Marię, która usłużnie podała pismo i, lekko się ukłoniwszy, wyszła z pomieszczenia.
Brązowowłosa kobieta z uwagą przeczytała tekst. Wyraz jej twarzy z zaciekawionego zmienił się w niedowierzanie. Jej wzrok po raz kolejny prześledził kolejne linijki, aż wreszcie zatrzymał się na tych konkretnych słowach: „poniósł śmierć Pani wieloletni przyjaciel Malvin Badock”.
Poczuła pieczenie oczu. Dała sobie chwilę na opanowanie emocji, przecież nie mogła się tak pokazać rodzinie i służbie. Że też przypomniała sobie o grze na instrumencie akurat teraz, kiedy to się stało. Głupotą było uważać, iż ma to jakiś związek… ale przecież Malvin karmił ją wieloma głupstwami, które ona z taką radością łykała.
Smuciła się, to jasne. Nie wiedziała tylko, dlaczego dokładnie. Czy naprawdę żal jej było przyjaciela, którego nie widziała tyle lat i z którym rozstała się w nie najlepszych stosunkach? Czy może dlatego, że jej sumienie nie miało już szansy zostać oczyszczone ze słów, które wypowiedziała na pożegnanie?
Do Raccoon Creek droga była daleka, dlatego nie zamierzała dłużej zwlekać z podróżą. W gabinecie męża zjawiła się już po tym, kiedy jej walizka za sprawą szofera wylądowała w aucie.
- Jadę na pogrzeb przyjaciela – zakomunikowała krótko oschłym tonem.
- Słucham? – spytał z nutką oburzenia w głosie André. – Co to znaczy, że jedziesz? Sama? Tak bez wcześniejszej zapowiedzi?
Taki był. Na pozór troskliwy i z otwartym umysłem. Jednak tkwił w nim typowy Brazylijczyk, który najchętniej uwiązałby swoją kobietę w domu. Rzecz w tym, że ani nie czuła się już jego, ani jej praca nie pozwalała na zamykanie się na świat.
- Zapowiadam, że jadę sama na pogrzeb starego przyjaciela, który miał czelność umrzeć bez wcześniejszych uzgodnień. Nie widzę powodu, by ktoś miał mi towarzyszyć. Wrócę jutro, może pojutrze. Postaraj się spędzić trochę czasu z Robem i Gaby, obiecałam im dziś wspólną zabawę – dodała na odchodne, nie słuchając już dłużej tego, co do powiedzenia miał André. Ucałowała bliźnięta i ze ściśniętym żołądkiem wyszła z domu.

Z lotniska wzięła taksówkę. Oczywiście, musiała trafić na Hindusa gustującego w swej rodzimej muzyce, ale na szczęście to ona płaciła i, choć minę miał nietęgą, kierowca włączył stację ClassicArt. Spokojne, melancholijne dźwięki popłynęły z marnej jakości głośników, a Olivia zastygła…

[media]http://www.youtube.com/watch?v=2Fy4kSo7Xx8[/media]

Elegia. Czy to był kolejny znak, czy zwykły przypadek? Dała się ukołysać smutnej melodii do przepełnionego niepokojem snu, z którego objęć wyrwała się dopiero po wjeździe do samego Raccoon Creek. Miasteczko nie przypadło jej do gustu. Lubiła przedmieścia, w których zazwyczaj mieszkała, ale takich zapomnianych przez wszystkich miejsc już nie. W dodatku aura zapowiadająca deszcz sprawiała, że było tu jeszcze bardziej ponuro.
Pensjonat, przed którym zatrzymała się taksówka, również nie należał do takich, w których zwykła bywać pani Nascimento. Mimo wszystko nie była rozpieszczonym typem i nigdy nie pozwalała sobie na narzekanie, tym bardziej w takim dniu. Weszła do budynku, a za nią Hindus wraz z jej niewielkim bagażem. Otrzymawszy więcej niż stosowną zapłatę, odjechał autem w asyście orientalnej muzyki.

W środku siedział już Władimir, któremu posłała ciepły uśmiech. Zamieniła kilka zdań z gospodynią, po czym ruszyła w stronę dawnego przyjaciela i ucałowała go w oba policzki. Zwyczaj, którego nabrała w czasie emigracji.
Olivia nie zmieniła się wiele, od kiedy widzieli się ponad dobre dziesięć lat temu. Właściwie ciężko było ocenić jej wiek, gdy nie było okazji do przyjrzenia się jej bliżej. Te same inteligentne, piwne oczy i brązowe, falowane włosy, którym wyjątkowo pozwoliła spływać na ramiona i plecy. W pracy to było niedopuszczalne, ale teraz miała więcej swobody. Ubrała się - jak zwykle - prosto i elegancko. Czarna sukienka o klasycznym kroju, sięgająca nieco za kolana. Skórzane kozaczki na niewielkim obcasie – bo większego nie potrzebowała ze swoim wzrostem klasyfikującym ją do grupy „przeciętnie wysokich”. Płaszcz piaskowego koloru był świetnie skrojony na miarę, wykonany z dobrego materiału i podszyty dobrze rozpoznawalnym logiem Louis Vuitton. Musiała mieć jakiś sentyment do tej marki, bo walizka i torebka również były upstrzone literami „LV”. Kiedy ściągnęła atłasową apaszkę, odsłoniła sznur czarnych, idealnych pereł.
Nie było wątpliwości, że Olivia Wright-Nascimento na brak pieniędzy narzekać nie może. Mimo to daleko jej było do przepychu, a wręcz mogła uchodzić za wzór skromności… wśród zamożnych tego świata, oczywiście. Już same jej dostojne ruchy czy nieśpieszny sposób mówienia dowodziły, że nie pochodzi ze średniej klasy. I taka była od zawsze.

Jako ostatni przyjechał Charles, którego również rozpoznała bez problemu. Chłopak z głową chmurach - inny niż ona, ale mimo to bardzo przez nią lubiany. Przywitała go z sympatią, jednak daleko było do entuzjazmu należnego tak długiemu okresowi niewidzenia. Zdystansowana Olivia rzadko się unosiła i był to ogólnie znany fakt, nikogo to dziwić nie mogło. Zauważyła wśród bagażu Brooksa saksofon, co skwitowała na wpół żartobliwie:
- Szkoda, że moja wiolonczela nie jest tak poręczna. Gdybym wiedziała, że masz plan muzykować, zabrałabym ją zamiast podręcznego bagażu.
Zupę zjadła ze smakiem, odsuwając od siebie początkową nieufność co do umiejętności kucharskich pani Matyldy. A cydr? Tyle czasu raczono ją tylko winem i szampanem, że taką odmianę przyjęła z radością. Przyjemności skończyły się jednak, kiedy przybył adwokat. Czekała na ten moment z trwogą, nie lubiła być wystawiona na próbę przez emocje.
Z niezadowoleniem przyjęła fakt opóźnienia pogrzebu, ale niczego nie dała po sobie poznać. Jej praca nie lubiła czekać, a ona sama nie lubiła zwlekać. Ożywiła się, słysząc o córce Malvina. Nie potrafiła go sobie wyobrazić w roli ojca, a poza tym ile mogła mieć lat, skoro - prawdopodobnie - sama podróżowała? I, oczywiście, kim była jej matka? Olivia nie znalazła w sobie jednak na tyle odwagi, by spytać o to i owo.
Oprócz niefortunnej pogody, nie mogła nie przejąć jej osoba staruszka. Grzeczność nie pozwoliła jej jednak na dłuższe spojrzenia w jego stronę, aż do chwili, kiedy wyszedł, jak poparzony… atmosfera stała się ciężka i mogła tylko liczyć na to, że jej dwóch przyjaciół na powrót umili jej czas.
 
__________________
"We train young men to drop fire on people, but their commanders won't allow them to write "fuck" on their aeroplanes because it's obscene." Apocalypse Now
Ali jest offline