Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2013, 14:08   #2
kanna
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Kurwa.

- Spokojnie, Susan, spokojnie – zmitygowała samą siebie, starając się jednocześnie wybierać na powrót numer Patricii, oraz nakładać puder na twarz. Zdecydowanie brakowało jej jednej reki. Oraz dwóch godzin czasu, żeby to wszystko ogarnąć. Do mieszkania przyjaciółki na Hillside Avenue w Queens, miała - przy sprzyjających warunkach - około 30-40 min jazdy w jedną stronę. Tyle samo zajmie jej dojazd na plan, w High Rock Park.
Nie wyrobi się, nie ma szans.

Patricia nie odebrała, dziwny sygnał – ni to zajętości, ni braku zasięgu – zabuczał dwa razy, aby potem zaniknąć zupełnie. Wcisnęła jeszcze raz połączenie.
- Sekundę – jak on miał na imię? – Istven, już idę.

Nic.
Patricia nie odbierała, nie włączyła się też sekretarka – a to znaczyło że albo umarła, albo leży urżnięta w sztok. Bo chyba nie próbowała podciąć sobie żył? Boże – Susan nie była specjalnie wierząca, a praktykująca to już zupełnie nie, ale to słowo dobrze pasowało do sytuacji – chyba nie próbowała popełnić samobójstwa? Patricia nigdy nie wyłączała telefonu „Najwięcej rzeczy wydarza się, jak masz wyłączona komórkę" zwykła była powtarzać. " To prawo Murphego”.

Przed oczami kobiety – często myślała obrazami - stanął jej widok Pat, w wannie pełnej wody i piany, powoli barwiącej się na coraz ciemniejszy czerwony kolor… Nie, raczej nie, obraz wyparł następny: Partica leżąca w satynowej pościeli, jej ciemne włosy rozrzucone na snieznobiałej poduszcze, połyka kolejne pigułki... potem drżąco, półprzytomnie sięga po telefon, w ostatnim odruchu świadomości dzwoni do Susan…

Boże!
- Sekundę! – zawołała do Istvena, wciskając guzik ekspresu.
Urządzenie zazgrzytało głucho „Uzupełnij pojemnik na kawę” pojawił się napis na wyświetlaczu.
Susana jęknęła – kawa w ziarnach od dawna pikała jej na liście zakupów w komórce, śląc naglące wiadomości.
Odetchnęła głęboko, tak jak uczyła ją instruktorka jogi – wdech, przytrzymanie, wydech, przepona pracuje… ale układ oddechowy Susan kończył się w miejscu, gdzie zaczynało się zagłębienie między piersiami. Widać należała do osób, które nie mają przepony.

Pobiegła do drzwi. Sąsiad stal tam ciągle ciągłe, z tym samych nieco nieobecnym uśmiechem na twarzy. Wyciągnął do niej talerz z bułeczkami
- Patrz, jakie ze mnie ciacho – zdawał się mówić, błyskając białymi zębami. – Akurat mam wolną godzinkę, niezobowiązujący seks z rana, co ty na to?
- Nie, dziękuję – powiedziała. – Bardzo cię przepraszam, Istven, ale mam nawał, nie zdążę... wszystko mi się walił na głowę... jesteś bardzo miły, ale przyjaciółka właśnie próbowała popełnić samobójstwo, a ja mam zdjęcia za godzinę więc sam rozumiesz – uśmiechnęła się przepraszająco.
Wyglądał, jakby się zakrztusił.
- To rzeczywiście problem… - powiedział, ale szybko odzyskał rezon – Kolacja? Pewnie wieczorem będziesz głodna po tych wszystkich.. przeżyciach.
- Na pewno, zadzwonię do ciebie, jakby mi się zdjęcia przeciągnęły, rozumiesz
– uśmiechnęła się, zamykając drzwi.
Po sekundzie otworzyła je na powrót.
- Dziękuję za kawę. Jesteś kochany. Nie martw się, wiem gdzie masz dzwonek.
Nachyliła się, zabierając parujący ciągle kubek spod jego stóp i zamknęła drzwi.

Oddychaj, Susan, oddychaj... gdzie do cholery jest ta przepona? Napiła się łyk kawy i wybrała numer.
- Melody? – jej asystentka odebrała jak zwykle po trzecim sygnale, jej przewidywalność i solidność była betonowym - hebanowym - słupem kotwiczącym Susan w rozedrganej rzeczywistości. Zobaczyła jak Melody Stewart – perfekcyjnie umalowana, w praktycznym garniturze o męskim kroju, tuszującym lekką przysadzistość jej sylwetki – naciska zielony przycisk na staromodnym, klawiszowym telefonie – Melody!
- Musisz mnie uratować, kochana
- zaczęła Susan – Patricia chyba nie żyje, nie wiem, muszę do niej jechać, a zdjęcia….
Melody odczekała standardowe 10 sekund – na wypadek, gdyby Susan miała jednak coś ważnego do powiedzenia – a potem chrząknęła znacząco.
- Susan – głosem srogiej nauczycielki przywołała ją do porządku. – Powoli. Oddychaj. Od początku.
Cudownie odnaleziona (odrośnieta?) przepona zaczynała powoli funkcjonować i Susan w końcu udało się wciągnąć nieco więcej powietrza.

- Particia dzwoniła do mnie, kompletnie roztrzęsiona…
- Czyli żyje
– uściśliła Melody.
- Prosiła, żeby do niej jechać! Nie odbiera… chyba próbowała się zabić!.
- Na jakiej podstawie tak wnioskujesz?
– pytania Melody były nieprzyjemne, jak kubel wody wylewany na głowę po nieprzespanej nocy, lub otrzeźwiający policzek wymierzany rozhisteryzowanej nastolatce. Ale równie skuteczne.
- Intuicja? – zaryzykowała odpowiedź.
- Czyli nie wiesz – podsumowała Melody.
Była asystentką Susan na tyle długo, aby wiedzieć, że ta nie będzie w stanie pracować, jeśli nie uspokoi natłoku myśli.
Dobrze słuchaj mnie Susan: ja pojadę na plan i ustawię naszą modelkę, zrobię jej kilka fotek. Ty jedziesz do Pat, porozmawiasz z nią, uspokoisz – się, pomyślał, ale tego nie dodała - i dojedziesz na plan. Jasne?
- Tak, Melody
– przepona podjęła swoje funkcje, nawet ból głowy jakby zelżał. - Jesteś kochana.
- Za to mi płacisz. Pośpiesz się.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 18-10-2013 o 16:24. Powód: zdjęcie
kanna jest offline