- No i się posypało - powiedział odpalając papierosa jeszcze w progu. - Nic się nie zmieniłeś stary. - Spojrzał jeszcze tylko wymownie na Olivię i wyszedł.
Zszedłszy ze stopni stanął na trawie. Jej miękkość zdumiała go na tyle, że zapaliwszy papierosa kucnął i dłonią pogłaskał mech. Wilgoć biła razem z zimnem, kropelki rosy ściekały w stronę łokcia, a mgła uciekała spod palców. Jego dłonie były duże, ale delikatne, żeby nie powiedzieć, że lekko nabrzmiałe.
Wladimir podniósł głowę znad trawy i skierował wzrok w stronę drzew. Wyraźnie było widać nie tylko pierwszy, ale i kolejne rzędy. Było szaro, tylko szaro, zbyt jasno jak na tę porę dnia. Podniósł wzrok ponad koronę drzew. Patrzył na pochmurne niebo i odnalazł księżyc - wielki i błyszczący bielą talerz. - A tu cię mam latareczko. - powiedział sam do siebie i zaciągnął się mocno, nie spuszczając głowy.