Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-11-2013, 22:07   #10
homeosapiens
 
homeosapiens's Avatar
 
Reputacja: 1 homeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetny
Marcus


Pchnij. Unik. Pchnij. Unik. Osiemdziesięciu ludzi ćwiczyło na dziedzińcu - to miał być wielki dzień. Było ich tylko trzydziestu, gdy Marcus tutaj przyjeżdzał. Problemem Marcusa nie było to, że nie miał pieniędzy na wynajem oddziałów. On po prostu nie ufał najemnikom. Żołnierz, który walczy dla złota może po prostu przejść na stronę tego, kto więcej zapłaci. Na co mu wtedy wspaniała twierdza, kiedy jego własne oddziały mogły by otworzyć wrota i wpuścić wroga do środka? Nie, to mijało się z celem.

Codziennie odkąd tu przybył trenował tych ludzi i jeździł wraz z nimi walczyć z podjazdami wroga, każdego z nich kilkukrotnie wyjmował z objęć śmierci. Trening w domu, trening przez walkę. Niektórzy ginęli, jeżeli Marcus nie zdążył do nich na czas, lecz ci, którzy pozostali byli z dnia na dzień twardsi niż wcześniej. Zgromadził ich wszystkich na zamkowym dziedzińcu. Osiem oddziałów, ośmiu dziesiętników.

Wojownik Lwiej Straży(z tą róznicą, że na tarczy jest Lew i ma czerwoną pelerynę i posiada łuk):


Dwa lata temu część z nich była oddziałami jego brata. Nadawali się do walki z goblinami, orki mogły już stanowić zbyt wielkie wyzwanie. Dziś to byli inni ludzie. Twardzi ludzie. Tacy, jakich potrzebował. U jego boku stał Warwick, z drugiej strony Letho. Warwick miał na sobie pełną zbroję płytową, uzbrojony był w łuk z cisowego drzewa i wielki miecz z rękojeścią z koralu. Letho również miał łuk przewieszony przez plecy, ale wręcz walczył toporem o stalowym stylisku, na którego ostrzu wygrawerowany był lew. Marcus wręczał im płaszcze. Były one karmazynowej barwy i złotymi nićmi był na nich wygrawegorany lew. Warwick i Letho zapinali na ich ramionach naramienniki. Szeregowi dostawali naramienniki z żelaza. Dziesięnicy z mithrillu. Warwick i Letho dla odróżnienia mieli adamantytowe.

Letho:



Warwick:


-Od dzisiaj jesteście Lwią Strażą. Każdy z was ma prawo dowodzić strażą miejską, milicją czy innymi członkami plemienia Lwa. Pamiętajcie o tym, ale nie nadużywajcie tego. Ponadto każdy z was winien jest posłuszeństwo swojemu dziesiętnikowi. Jeżeli jednego z nich spotkało by coś złego, musicie niezwocznie wybrać następcę. Wszyscy zaś jesteście winni posłuszeństwo kapitanowi Warwickowi i jego zastępcy kasztelanowi Letho. Noście te płaszcze z dumą, bo nie wielu jest takich, którzy dali by radę stać tu gdzie wy dziś jesteście. Będziecie otrzymywać żołd, bo jako moje pazury na niego zasługujecie, ale też nie zawsze będziecie przy mnie. Musimy pilnować bezpieczeństwa i przez to cztery oddziały będą stacjonować w strażnicach. Będą obowiązywać zmiany rotacyjne. Czy są jakieś pytania?

Jeden z dziesiętników, Anel, podniósł zakótą w stal rękę.

-Możemy dowodzić, ale jak mamy objąć dowodzenie? Mamy prostaczków bić po ryju dopóki nie zaczną słuchać czy jak?

Po zakończeniu rozdawania ekwipunku Warwick i Letho udali sie do swoich komnat. Marcus został ze swoją Lwią Strażą sam. Stwierdził, że nad tą nazwą można by jeszcze trochę popracować.

-Jak nie będą się słuchać to zawisną. Uczynię to jasnę wszystkim. Jesteście moją strażą, moim głosem i przedłużeniem mojej ręki. Jeżeli jednak zawiedziecie moje zaufanie, czeka was los gorszy niż śmierć.

*****

Marcus był zadowolony. Jego Lwia straż przeszła nie tylko szkolenie bojowe, sprawdziła się w walce, lecz również została dokładnie zaznajomiona z prawem. Każdy z nich miał wszystko co potrzebne, by pilnować porządku.

Miał przed soba zebranie Rady Miejskiej. Miasto przerosło już znacznie twierdzę i mury obronne były ukończone. Było kilka waznych kwestii do omówienia z burmistrzem i rajcami. Wszedł do budynku rady i usiadł za swoim fotelem:

-Jako szeryf Kastoel i protektor miasta otwieram zebranie Rady Miejskiej. No właśnie czego? Panowie, myslę, że pierwszym punktem obrad powinno być wybranie nazwy dla naszego pieknego miasta.

Przemówił burmistrz Fankeldoor:

-Panie ty stworzyłes nasze miasto jako oaze spokoju i myślę, że to do Ciebie powinna należeć decyzja w tej sprawie.

-Rozumiem twój punkt widzenia, ale to nie jest moje miasto. To jest wasze miasto. Ja chce tylko, by mogło rozwijać się w spokoju i by było bezpieczne. Po to w końcu przysłał mnie tu Netriarcha - bym pilnował porządku, a nie bym budował sobie prywatne królestwo.


Potem przemówił młody mężczyzna, wygladał na nie więcej niż dwadzieścia pięć lat. Marcus nie znał go - prawdopodobnie wybrano go na miejsce Tyborna, który w zeszłym tygodniu zmarł.

-Rozumiem panie, ale to miasto to Twoje dziecko. Ty je założyłeś i dzięki Tobie istnieje. Może więc nadalibyśmy mu imię na cześć Twego syna? Valirian to piekne imię, na potrzeby miasta Valiria nadawała by się w sam raz!

W komnacie na chwile zapanowało szemranie, a następnie rajcy jeden po drugim zaczeli wstawać i gratulować pomysłu, jak Marcus się właśnie dowiedział, Quentiowi Devyne.

-Cisza. To w dalszym ciągu wygląda jak coś narzuconego. Nie chciał bym, żeby tak było. Nazwa musi pochodzić od was samych - mieszkańców i ludzie muszą o tym wiedzieć.

-W takim razie zorganizujemy głosowanie powszechne, ale już teraz mogę Ci powiedzieć Panie, jakie będą wyniki.


Burmistrz wygladał na bardzo zadowolonego z siebie. Niech i tak będzie.

-Dobrze. Następna sprawa. Lwia Straż. Są to obrońcy ludności - wysoce wykwalifikowani i wyszkoleni osobiście przeze mnie. Straż miejska i milicja całkowicie im podlega. Ma to być wszędzie ogłoszone - w mieście, na traktach, w karczmach. Jakiekolwiek skargi na ich działalność mają być zgłaszane osobiście mi lub małżonce.

Burmistrz zasępił się na twarzy.

-Mówisz, że to nasze miasto, a stawiasz ich ponad nami. Nie do końca rozumiem twoje intencje.

-Powiedziałem też, że chcę pilnować porządku i chronić ludność. Nie wszędzie mogę być osobiście. Możecie ich traktowac jako przedłużenie mojej osoby. Mają pilnować porządku i chronić ludność, nic więcej. Nadają się do tego znacznie lepiej niż Szare płaszcze i wiele przeszli by osiągnąć ten status.


Liriel

Moja trzódka rośnie. Na początku był tylko Marc. Teraz było ich już dziesięciu. Codziennie spotykali się w szkółce w wieży i słuchali tego co miała im do powiedzenia Liriel. Potem czas spędzali w bibliotece pod okiem bibliotekarzy. Uczyli sie o archtekturze, heraldyce, geografii, zwierzętach, bestiach i... wielu innych rzeczach. Marc zaczął już opanowywać zaklęcia drugiego kręgu, natomiast pozostali, wciąż pozostawali na pierwszym, ale ich czas jeszcze nadejdzie.

Liriel miała nowy pomysł. Nic przecież nie uczy tak, jak przygoda, walka o życie - to pomaga przezwyciężać własne słabości. Marcus założył szkołe wojowników w mieście. Dowiedziała się, że funkcjonuje również zaułek w którym szkoli sie łotrzyków. Na to Marcus nie patrzył by z aprobatą, o nie. Dawało to jednak jej tę myśl - zarówno ona, jak i mąż, kiedy zaczynali też nie byli znanymi w świecie ludźmi. Mieli dobre chęci i trochę szczęścia.

Zadanie brzmiało: zbierz 4 lub 5 kompanów. Wybierz się w drogę. Marc już miał swoją drużynę. Opowiadał jej, że byli to: niziołek Anton, co dziwne drużynowy wojownik. Elfi łotrzyk Tassle - świetnie posługiwał się łukiem. Mork - krasnoludzki palladyn. Dziwna zbieranina. Jak na razie udało im się oczyścić ścieki z zamieszkujących tak istot(skąd to cholerstwo sie wzięło) i pomóc z jednym podjazdem wroga. Zachęcała podopiecznych by brali ze sobą również kapłanów - nigdy nie wiadomo, keidy będzie potrzebna ich pomoc.

-Moi drodzy. Samą nauką nigdy nie osiągniecie wszystkiego co ma wam do zaoferowania Splot. Musicie nabrac doświadczenia. Jeżeli wszystko to, czego się nauczyliście uda wam się powtórzyć w sytuacji stresu, to na pewno nie zawiedziecie towarzyszy. Uczcie się, pomagajcie ludziom, a być może kiedyś dostaniecie się do Lwiej straży lub zajdziecie jeszczej dalej!

Po skończeniu zajęć wrociła do komnat swoich i Marcusa w twierdzy. Valirian spał słodko, podobnie jak jego niania, Niende. Zapamiętała, żeby ją ochrzanić za spanie w pracy ja się obudzi. Twierdza była juz prawie ukończona, mury już okrązyły miasto, jedynie jedna wartownia wewnątrz twierdzy była miejscem gdzie wciąż trwała praca. Miała wrażenie jakby w połowie ona sama postawiła tę wielką konstrukcję. Wiecznie płonące pochodnie, ściany z kamienia - to miasto zawdzięczało im tyle... i tyle czasu poświęcili. Teraz chociaż wszędzie było w miare jasno i strażnicy miejscy mogli pilnowac porządku zarówno w mieście jak i stojąc na murach wypatrywać wroga.

Założyli miasto, zbudowali twierdzę i cztery wieże strażnicze, ona założyła szkołe magii, on szkołe wojowników i świątynię Azutha. Mieli pod komendą 82 doborowych wojowników, 200 strażników miejskich(Szare Płaszcze), 800 milicjantów(Czarne płaszcze) w razie potrzeby i bliżej nieokresloną ilość nomadów z plemienia Marcusa(ci co ciekawe, zazwyczaj nie nosili płaszczy), którzy non stop patrolowali trakty,no i oczywiście straż domowa(złote płaszcze), jednak ona czuła się odrobinę zmęczona tym wszystkim. Chciała więcej czasu spędzać z Vallirianem. Dlatego też wpadła na ten pomysł. Dziesieć drużyn awanturników z jej dziesięciu uczniów. Być może ktoś z nich kiedyś ich zastapi. Przecież nie będą tego wszystkiego trzymać razem osobiście wiecznie.

Ostatnimi czasy sygnały nie przychodziły zbyt często. chociaż tyle w tym wszystkim dobrego. W każdej strażnicy był strażnik-czarodziej, który siedział na samej górze i jeżeli działo się coś niepokojącego używał czaru "tańczące światła". Mieli system róznych sygnałów, który okręslał poziom lub rodzaj zagrożenia. Na czerech ścianach twierdzy non stop ktoś wpatrywał się w niebo, tymczasem Liriel umówiła się z Marcusem w gospodzie. Mieli zamiar tańczyć pić i świętować.
 

Ostatnio edytowane przez homeosapiens : 05-11-2013 o 22:28.
homeosapiens jest offline