Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2013, 12:43   #6
killinger
 
killinger's Avatar
 
Reputacja: 1 killinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputację
Hilton Orlando Buena Vista leży nad tym samym jeziorem, wokół którego rozłożył się gigantyczny kompleks rozrywki i biznesu stworzony przez dziwnego faceta, który miał taką obsesję, że wolał dać się zamrozić, niż w spokoju odejść ku światłu Wszechmogącego. Jerry nigdy nie rozumiał obsesji, wariaci i szaleńcy stanowili dla niego tak odrażający gatunek ludzi, że półświadomie lawirował percepcją w sposób umożliwiający ich niedostrzeganie. Walt na pewno miał nie równo pod kopułą, jednoznacznie stwierdził to oglądając szalony projekt najsłynniejszego baśniowego zamku na świecie piętrzący się niepokojącą strzelistością o jakieś pół mili przed nim.

Wybrał się do Disney World wcale nie z miłości do kreskówek. Ot po prostu Buena Vista Disney Golf Course, było najbliżej położonym polem golfowym od jego hotelu. Nie grał za dobrze, więc nie spodziewał się wyniku lepszego niż jakieś +10, ale to i tak nieźle jak na mało praktykującego amatora. Lubił ciszę, długie spacery, całkowite podporządkowanie przebiegu rozgrywki graczowi, wrażenie panowania nad wszystkim. Jerry pamiętał, że miał okazję kiedyś grać z Tigerem Woodsem. Było to na jakimś balu wydawanym przez New York Post dla vipów, na który zaproszono go, gdy "50 twarzy Blacka" sprzedało się nakładzie tak dużym, że obroty porównywalne były z rocznym budżetem Nikaragui. Statham Press, jego macierzysta firma wydawnicza, była częścią medialnego imperium Ruperta Murdocha, tak jak i sam New York Post, toczący krwawe boje na rynku z New York Timesem. Perrier czuł, że zaproszenie które otrzymał, było po prostu częścią służbowych i marketingowych działań, jakie winien jest swemu wydawcy i agentowi, więc pomimo niechęci do takich spędów założył smoking i zjawił się na przyjęciu. Tiger, który wcześniej pewnie grzecznie by odmówił, był na etapie odbudowywania reputacji, więc toczył po gościach zmęczonym wzrokiem, lecz szerokim uśmiechem starał się pokazywać światu - jest ok, ja jestem już ok. Jeremy poczuł się naprawdę bosko, kiedy Woods przywitał się z nim, wiedząc z kim ma do czynienia, a nawet pochwalił się, że jest fanem dobrej literatury, a Perrier na pewno wie jak taką tworzyć. Po kilku kieliszkach szampana, wymuszonych rozmowach, idiotycznie małych i pewnie piekielnie drogich przystawkach, urwali się we trzech, z jakimś przedsiębiorcą produkującym jakieś tajne bomby dla Pentagonu, którego nazwiska nie pamiętał. Rozegrali normalną partię na pięknym torze, bez asysty mediów, nawet bez chłopców noszących kije. Ot po prostu trzech ludzi, których połączyło braterstwo niechęci dla przejawów upierdliwego establishmentu. Piwo zastąpiło wyszukane bąbelki, pili zwykłego Millera, w dodatku nie żadną tam modną wersję Lite, a uczciwe amerykańskie sześciopaki znikały z każdym dołkiem coraz prędzej.

Jerry miał sporo czasu. Susan wysłała mu z rana SMS-a w którym dopytywała o jego wypadek, martwiła się i obiecała, że choćby świat miał się skończyć, zadzwoni wieczorem. Uwielbiał ją, dobrą samarytankę, twardą jak diamentowe wiertło. Dawało to jednak niestety cały dzień do zagospodarowania. Będąc w Orlando wybór w zasadzie był całkiem niezły. Na wieczór kupił za bandyckie pieniądze bilet do loży na nowe przedstawienie Cirque du Soleil, które miało mieć miejsce w jednej z hal Disneya, a po obiedzie mógł skorzystać z wejściówki na trening Orlando Magic w Amway Center. Co prawda Magicy z Hillem i McGradym, to nie to samo co ekipa Hardawaya i Shaqa O'Neala, ale i tak do czasu telefonu nie miał nic do roboty.

Na razie jednak, po uregulowaniu opłaty za taksówkę, zmierzał w stronę głównej bramy Buena Vista Disney World. Obserwując wielobarwną stonogę zmiennokształtnego tłumu, zastanawiał się, jak to miejsce wygląda podczas letnich wakacji. Z westchnieniem stanął po wejściówkę, do rezerwacji golfa zostało mu jeszcze trzy kwadranse, rzuci więc okiem na to psychodeliczne siedlisko sieczki dla dzieci. Pogoda była cudowna, równiutkie 77 stopni, czy mówiąc po europejsku 25 celsjuszów, leciutki wietrzyk poganiał leniwie po niebie puchate baranki cumullusów. Powoli zaczął się odprężać. Nie myślał o dziwnych telefonach, o zasranym jelonku - autostradowym zamachowcu, nie myślał o bólu głowy po wczorajszym wieczorze, o dziwnym śnie o spadaniu z jakiejś wysokiej budowli. Dawał się ponieść szczebiotowi dzieci wokół, uśmiechom rodziców, pełnych podekscytowania, ale udających spokój przed swymi pociechami.

Kupił w końcu bilet. Przeszedł bramę. Niezdecydowany sięgnął po przewodnik, jaki otrzymał w kasie, wraz z gigantyczną mapą terenu z zaznaczonymi poszczególnymi atrakcjami. Nagle powietrze przeciął przerażający, wibrujący wrzask. Dźwięk zaczął wymykać się spoza ludzkiej skali modulacji, przechodząc w pulsujące staccato bólu lub przerażenia.

Śniada kobieta w stroju cyganki, z drewnianą tacą, przytrzymywaną pasem przewieszonym przez kark, na której to tacy spoczywały kolorowe kartoniki wyła nieludzko, w jej oczach prawie nie było widać tęczówek, które uciekły jej w górę pod powieki. Mimo to Jerry czuł, wiedział... ona patrzyła swoim ślepym, mlecznym spojrzeniem prosto na niego i zawodziła jak średniowieczny skazaniec w rekach naprawdę sprawnego mistrza Małodobrego.



Kolorowe kartoniki posypały się z tacy. Wrzeszcząca Cyganka przycichła na chwilę. Jej wzniesione do rozwartych w przerażeniu ust dłonie, zdawały się szarpać ciało, próbując zerwać je z twarzy, jak jakąś niepotrzebną maskę. Jeremy nie był pewien, ale zdawało mu się, że przez moment spojrzała na niego smutnymi, smoliścieczarnymi oczyma wirginijskiego jelonka, a jej usta układały się w jakąś nierytmiczną frazę.
Nie widział więcej szczegółów, w stronę krzyczącej rzuciło się kilku mężczyzn, a z jej pobliża zaczęły uciekać niebrzydkie księżniczki i tłum dzieci. Faceci wołali "Przepuśćcie mnie, jestem lekarzem" "Z drogi jestem weterynarzem" "Proszę nie robić zbiegowiska, zabezpieczamy teren" "Byłem w Wietnamie, dobiję ją by się nie męczyła"...

Jeremy widział tylko jedno. Kosmiczną pustkę przewiercającą go niemożliwie czarnymi dziurami otchłani oczu staruchy, oraz jeden z porwanych wiatrem kartoników.

Karta z wielkich arkanów tarota. Wysoka, osypująca się, kamienna konstrukcja, wyrysowana dość umownie. Tania edycja. Wieża. Taka sama w zarysie, jak karta jaką podrzucono mu wcześniej.

O Kurwa...
 
__________________
Pусский военный корабль, иди нахуй

Ostatnio edytowane przez killinger : 09-11-2013 o 12:51.
killinger jest offline