Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-11-2013, 23:39   #9
sheryane
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Gdzieś w głębi duszy Susan nie mogła doczekać się wieczoru. Obiecała Jeremy'emu telefon. Wiadomość o wypadku spowodowała u niej chwilowe zatrzymanie pracy zarówno serca, jak i układu oddechowego, które na szczęście przy kolejnym zdaniu SMS-a wróciły już do swego rytmu.
Czemu nie zboczeniec w Orlando Hilton?, pomyślała, nie mogąc powstrzymać się od lekkiego uśmiechu.
Mogła mu to napisać, ale będzie lepiej - zabawniej - jak powie mu wieczorem. Ostatnie zdanie było najbardziej intrygujące. Perrier musiał wypić całkiem sporo przed stworzeniem tej wiadomości. To zdecydowanie nie było w stylu trzeźwego Jerry'ego. Takie rozmowy włączały im się w stanie lekkiego upojenia alkoholowego i w odpowiednich okolicznościach - choćby u stóp La Tour Eiffel o północy. Z pustą butelką wina w ręce. Zapłacili wtedy niemały mandat, ale kto bogatemu zabroni? Z drugiej strony - czyż nie ona sama uderzyła wczoraj w taki ton ze swoim "Tęsknię."?

Chatière wróciła z chmur na ziemię. Siedziała w sali sądowej u boku Caballin, otoczona prawnikami, adwokatami, przysięgłymi, świadkami i cholera wiedziała, kim jeszcze. To nie był moment na romantyczne myśli rodem z głowy zakochanej nastolatki. Zerknęła niecierpliwie na zegarek. Została godzina do końca posiedzenia. Może trochę więcej. Sue miała nadzieję, że powoli udział baskijskiego pedofila w sprawie będzie chylił się ku końcowi. Przecież był "tylko" świadkiem, a ileż można wałkować to samo? Co prawda każdy dzień równał się dodatkowym dolarom - w niemałej liczbie - ale chciała urlopu, chciała odpoczynku, chciała po prostu do Jerry'ego, chciała Jerry'ego.

Przy nadmiarze pracy czas na szczęście leci bardzo szybko. Posiedzenie zakończono z godzinnym poślizgiem, a z braku perspektyw na translację kolejnego porywającego oświadczenia Sue była wielce zadowolona. Wszystkie dokumenty z ostatniego tłumaczenia przekazała prawnikom Louisa. Spomiędzy papierów wysunęła się karta tarota i spadła na podłogę, lądując dokładnie u stóp Susan. Czując na sobie spojrzenie prawnika, Chatière przywołała na usta całkowicie niewinny uśmiech i podniosła Koło Fortuny.
- Zakładka. - wzruszyła ramionami, wrzuciła kartę do torebki i pożegnała się z całym towarzystwem.

Drzwi białej Toyoty Supry już miały się zamknąć, gdy męskie ramię powstrzymało ruch. Susan zirytowała się lekko - nie lubiła, gdy coś w ostatniej chwili zmieniało jej plany. Obecny plan zakładał jak najszybsze ulotnienie się z sądu, szybkie zakupy w eko-sklepie i wieczór dla siebie.
- Idziemy na obiad, może skoczysz z nami? - odezwał się Matthew, jeden z adwokatów biorących udział w sprawie.
Znajomy koleżanki z pracy, Lindy, w którym to owa Linda podkochiwała się skrycie. Matt jednak albo tego nie widział, albo to ignorował. Zdawało się za to, że ma chrapkę na koleżankę koleżanki.
- Nie, dzięki. Mam na dzisiaj inne plany. - odpowiedziała uprzejmie, ale stanowczo.
- Nie daj się prosić. Obiecałem chłopakom, że cię wyciągnę. Oni cię uwielbiają.
- Jak każdą pannę.
- Nie byle jaką pannę!
- Wybacz, Matthew. Popołudnie mam dla siebie.
Mężczyzna z westchnieniem skinął lekko głową i domknął drzwi za Sue. Po chwili Supra z radosnym pomrukiem silnika opuściła parking sądu stanowego.


Pierwszą rzeczą, jaką Sue zrobiła po powrocie, było wskoczenie w dres, który zwykle nosiła po domu. Wzięła z lodówki wodę mineralną i przeszła do sali treningowej. Promienie zachodzącego słońca wpadały przez wielkie okno, barwiąc pomieszczenie pomarańczą i różem. Efekt potęgowała lustrzana ściana po drugiej stronie pokoju. Susan ustawiła na wieży odtwarzanie całego ulubionego albumu i z pierwszymi nutami, które popłynęły z głośników, zaczęła wyprowadzać kolejne uderzenia. Cios za ciosem wyładowywała stres nagromadzony w pracy przez ostatnie dni. Każda kropla potu spływająca po jej ciele była nagrodą za dobrze wykonaną robotę. Worek czasem był tylko workiem, a czasem czyjąś twarzą - dzisiaj często wyglądał jak Caballin. Nim kobieta się obejrzała ostatnie takty "Metal Machine" oznajmiły koniec treningu. Opuściła salę zmęczona, zdyszona i spocona, ale szczęśliwa. Gorący prysznic miał dopełnić radości wolnego wieczoru.

Sue lubiła zdrową kuchnię, nie cierpiała natomiast samego procesu przygotowywania potraw. Od zawsze była to dla niej po prostu strata czasu. Kiedyś myślała, że przestronna kuchnia z zestawem idealnych noży i urządzeń pomoże jej przemóc niechęć, ale niestety nic się nie zmieniło. Ideałem było zatem, gdy kuchnia była i zdrowa, i szybka. Jednym z dań spełniającym oba warunki były francuskie papillotes de saumon aux poireaux. Przygotowanie zajmowało całe pół godziny - co i tak dla Sue było górną granicą czasu przebywania w kuchni - i jak to ryba były zdrowe i smaczne.

Po posiłku i wrzuceniu garów do zmywarki, Chatière zaległa na kanapie z ukochanym tequila sunrise w ręku. Jedwabny szlafrok rozlewał się leniwie dookoła, odznaczając się śnieżną bielą na czarnym obiciu. Spojrzenie Susan przykuła karta tarota leżąca na torbie z laptopem. Nie przypominała sobie, by wyciągała ją z torebki. Wrzuciła kartę do środka i zamknęła torbę. Nie miała ochoty być przez resztę wieczoru pod obserwacją trzech nieludzkich postaci kręcących się na kole. Włączyła telewizor i puściła "Moulin Rouge!". Historia Christiana i Satine była typowym wyciskaczem łez, ale Sue ceniła sobie musical przede wszystkim za muzykę. Gdy w tle rozbrzmiewał głos Nicole Kidman w "One day I'll fly away..., Susan sięgnęła po komórkę i wybrała numer Jeremy'ego...
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline