Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-11-2013, 12:38   #2
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Hue, 10 Grudnia 1967 roku

~ Jebany ukrop. ~ Lex po raz tysięczny narzekał w myślach na tej pieprzony kraj i jego klimat. Choć siedział i w skupieniu słuchał słów człowieka z wywiadu, to zastanawiał się cóż tak ważnego miało miejsce iż dowództwo postanowiło nie opóźniać akcji? Na pewno O'Brian był przygotowywany do objęcia tej funkcji już od dłuższego czasu, ciekawe zatem ja ta rola wyjdzie Alex'owi.

Lex otarł szyję z kropelek potu i oparł dłonie na kolanach, z ukosa obserwował reakcję Alex'a na wieść o tym iż on przejmie wodze na komandem. Braxton wiedział że jeśli choć mięsień drgnie na twarzy d'Ouville'a, wtedy będzie czas by wyłamać się z tego interesu... ale nie, Alex siedział niewzruszony słowami tajniaka... to był zajebiście dobry znak.

Wywiadowca choć pewny siebie człowiek, to i tak srogo zroszony był wodą i nerwowymi sokami z jego porów, pewnie to znów ten cholerny skwar tak działał, i lepiej żeby, bo jak pakowali oddział w jakiś syf gdzie mieli być na przykład jedynie przynętą, to może być krucho. Lex odwrócił myśli i wzrok, otworzył teczkę i przeglądał akta, fotografie terenu, raporty z misji i portret en face Dai Conga... chciał wyryć w pamięci wygląd tego zamerykanizowanego żółtka. Tak też się stało.

Pytań cisnęło się bez liku na temat całego przedsięwzięcia, ale chyba nie było sensu ich zadawać. Debriefer na pewno nie chciał słyszeć wytykanych im błędów w łańcuchu dowodzenia i brakach w informacji, a każde mu zadane pytanie miało by kłamstwo albo przypuszczenie za odpowiedź. Lepiej było zamknąć mordę i siedzieć cicho. Na razie. Skupić się na wyciągu z misji Quan'a.

~ ... w sumie nic nowego drogi Panie.~ Myślał Lex. Charlies zawsze ładowali w chuja i zdrada to u nich chleb powszedni. Biedny Dai Cong, smutny żółtek, w tym smutnym jak pizda kraju. Miał przerąbane, to się dało wyczuć. Pozostawało pytanie czy ten informator jeszcze dycha w ogóle. Zanotować, Xekong Ban i Dao Dar, a nie odwrotnie. Wioska to Xekong, a informator to Dao... w dupę kopani vietnamczycy i ich posrane imiona. Lex uśmiechnał się pod nosem i zmiął raport z misji. Powtarzał sobie że to będzie jak spacerek po parku, wiedział że się myli. Czas było się brać do roboty.

Baza Khe Sanh
Wietnam Południowy
12 grudnia 1967 roku


Pomarańczowa lampka zaczęła mrugać obiecująco przy suficie. Pilot składał C-123 do lądowania i rozpoczął procedurę obniżenia wysokości. Kapitan d'Ouville dał sygnał dłonią i wszyscy zaczęli się gotować do lądowania. W normalnych warunkach oznaczało to siad płaski na dupie i zapięcie pasów, ale przy wymogach i standardach SOG, oznaczało to że każdy zabierał swój szmelc, modlił się, lał w kącie do puszki po mielonce lub dopinał sprzączki plecaka. W tym C-123 czas się nie marnował gdy miał nie być zmarnowany. Braxton również nie próżnował. Zawiązał buciory i wcisnął na siebie kamizelkę. Zarzucił ekwipaż na plecy i poprawił beret na głowie. Czuł że brak mu tarczy 160-tej powietrzno desantowej i destry operacji specjalnych, brak mu było ziomków i poczucia braterstwa... ale to nic. Armia to jedna wielka rodzina i nowi bracia na pewno nie bedą gorsi od poprzednich, a spodziewał się po nich wiele.

Redwater wyglądał na twardego skurwiela, gdzieś z kanionów Minnesoty indianiec to zawsze dobry omen żołnierza. Jakby szczęścia było mało to z nimi jeszcze kapral Stermack, młodzik ze stanu samotnej gwiazdy, miał ksywkę Farciarz, zatem czego więcej można by chcieć? Chyba niczego. Alex też wyglądał solidnie, jednak jego umiejętności dowodzenia miały być dopiero wystawione na ciężką próbę. Te kilka odbytych razem patroli nie pokazało niczego wyjątkowego bo i nie było jaki i kiedy, ale dzień sądu był bliski. Dla wszystkich nadchodził test sprawności, a dla d'Ouville'a chyba najgorszy. Na koniec, choć nie najgorszy przecież, był McBride, o nim jeszcze Braxton sobie zdania nie wyrobił, ale czas miał wkrótce pokazać co i jak. Lex był jednak dobrej myśli, zacięty wyraz na twarzy McBride oznaczał że podobnie jak Redwater, też jest twardym sukinkotem.

... a Lex? Lex ''Slo'' Braxton to bydle. Wcale nie chodziło tu nigdy o jego wzrost, który był raczej z tych średnich, ani o to że Willi'ego miał długiego jak lufa UKM'u... ale o to że lubił to co robił. Uwielbiał narzekać na ten kraj, na tą wojnę, na ten naród... ale tak na prawdę kochał to wszystko. Za dużo powiedzieć że czuł się jak w domu, ale wojna i poczucie braterstwa zawsze mu pasowały. Tu decyzje były proste, szybkie, konkretne... nie musiał martwić się rodziną, rachunkami, podatkiem dla IRS'u i czesnym na szkołę dla swej siostrzenicy, a co ważniejsze pożyczką hipoteczną na dom. Vietnam to wojna, a wojna to prostota w najczystszej postaci, a wszystko co proste Lex lubił najbardziej.

''Młotek'' jak załoga C-123 nazwała swóją maszynę, uderzył podwoziem o nierówną nawierzchnię. Wylądowali. Koniec rozmyślań. Czas było ogarnać parę spraw i ruszać dalej, do celu.



To było to. Właśnie w takich chwilach Lex lubił klimat tego kraju, gdy siedział w śmigłowcu a ciepłe fale powietrza, naprzemiennie z chłodnym wirem tworzonym przez płaty wirnika, uderzały w jego łysą głowę. Tygrysi kamuflaż pokrywał spoconą twarz Braxtona, a wysłużony ciężki karabin maszynowy leżał na kolanach w oczekiwaniu na swoje przeznaczenie. Dłonie pociły się w azbestowo-skórzanych rękawicach, ale tylko tak można było korzystać z tej piekielnej maszyny zniszczenia plującej ogniem na dużym dystansie i rozgrzewającej się do temperatury która potrafiła wygiąć lufę lub rozerwać, czerwony od przegrzania zamek. Wesoły uśmieszek znikł z twarzy Lex'a w momencie gdy Huey oderwał się od piaszczystej płyty lądowiska w bazie Khe Sanh, teraz twarz stężała i nabrała surowego wyglądu mordercy. Potężne mięśnie napięły się na brzuchu i ramionach, a dłonie ściskały lufę i rękojeść M 60-tki, z której wisiała wstęga czernionych sabotów. Z boku plecaka, przypięta była wyrzutnia przeciwpancerna, a na kamizelce pokrytej kamuflażem TS, zawieszone były dwa granaty obronne. Lex był gotowy do wykonania zadania i choć przewidzieć na wojnie się nie da wszystkiego, to on postarał się być gotowy na możliwie dużo.

***

Kilka chwil później śmigłowiec dotrał do celu, a pilot zdawał się być równym chłopem, to i Braxton dłużny nie pozostał.

- Wysokich lotów brachu. Napewno się jeszcze spotkamy. - Lex poklepał pilota po ramieniu i wyskoczył ze śmigłowca. - Tak czy inaczej brachu... tak czy inaczej. - Braxton mówił już do siebie tak by nikt go nie słyszał, nie wierzył we własne słowa. Z tego kraju się nie wraca do domu już nigdy, tak naprawdę.

Obute nogi wbiły się w podmokły teren laotańskiej dżungli, choć skok przecież był mikry. Waga robiła swoje. Wszak ksywkę "Slo" dostał Lex z jakiegoś powodu. Wcale nie był powolny... gdy był bez ekwipunku oczywiście, ale ciężki UKM, taśmy amunicyjne, zasobniki, wyrzutnia LAW i masa innego badziewia, robiła z Braxtona ciężarówkę, upartą, morderczą, ale dość powolną. Sekretem zatem musiała być niebywała zaradność i niezłomność oraz masa mięcha które okrywała solidna kamizelka z wkładami z kevlaru. Zatem "Slo" ruszył na przód.

Dowódca nakazał marsz w stronę ściany drzew, a później ku rzece. Bez ociągania Lex wykonał rozkaz i zajął pozycję jako drugi, nieco z lewej strony pochodu. Jako wsparcie piechoty nie mógł iść na końcu, jego broń w takim wypadku nie byłaby użyteczna, zaspypujac swoich gradem pocisków. Na pozycji wsparcia mógł kryć ciężkim ogniem zwiadowcę, który szedł przodem, gdyby ten dostał się w tarapaty. Utworzyć zaporę ogniową i dać czas do reakcji oddziałowi idącemu z tyłu. Tak by ci weszli do walki ogniowej lub wycofali się i umocnili pozycję pozwalające wycofać się Lex'owi jako wsparciu. Co jak co, ale Braxton znał się na swojej robocie.

... i skłamał wcześniej. Lex czuł się jak w domu, a Vietnam miał stać się jego grobem.

 

Ostatnio edytowane przez VIX : 27-11-2013 o 00:37.
VIX jest offline