Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-12-2013, 23:45   #1
Karmelek
 
Karmelek's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znany
[Autorski] Arkadia: Polowanie Bogów

Zastrzegam, że wszelkie obrazki użyte w sesji, nie są moje (chyba że napiszę, że jest inaczej). Nie usuwam podpisów. Jeśli są bez, oznacza to, że ktoś inny to zrobił. Jedyne co, to czasami coś przytnę, nieudolnie zmienię kolorystykę (będzie widać), albo zmienię rozmiar.[/center]



Nasza historia zaczęła się parę tygodni temu. W sumie postacie dramatu, w który zostały podstępem wciągnięte, nie miały pojęcia, co się dokładnie dzieje. Obecnie z drużyny pozostał jedynie Stephen, jednak nawet on nie zna całej historii, nie wie, co się za tym wszystkim naprawdę kryje. Dołączył dopiero w portowym mieście królestwa Minarii, w Coinkin.

Ale... jak to dokładnie się zaczęło?
Sytuacja Minarii nie była pewna. Zbrojne grupki Imperium Wschodu robiły wypady na tereny królestwa, porywając i karząc niewinne osoby, tłamsząc wszelkie przejawy magii, czy inności. Dwójka przybyszów z obcego świata trafiła właśnie na taką grupę, która usiłowała ich wywieźć do Imperium w niewiadomym celu. Nieszczęśnicy zostali jednak uratowani za sprawą obcej dziewczyny i kolejnych przybyszów. Znaleźli ich partyzanci i zabrali do swojego obozu, gdzie wyjaśnili gdzie są i co tak właściwie się dzieje.
Kalart był przybyszem z podobnego do Arkadii świata. Musiał uciekać ze swojego, ze względu na... pewne okoliczności. Jego charakter był przyczyną konfliktów z kolejnym cudzoziemcem, Coenem. Ich pierwsze starcie dotyczyło niewiasty – przyczyny pierwszej potyczki w nowym świecie.
Sławek był studentem z naprawdę dziwnego świata i w miarę szybko okazało się, że jest to ten sam świat, z którego pochodziła Kate, owa waleczna niewiasta, która zaatakowała zbrojną grupkę zupełnie sama. Ostatnim przybyszem był olbrzymi barbarzyńca, Korn, którego dusza związana była z Królem Demonów z jego świata.
Jednak wróćmy do obozu partyzantów...
Przybysze dowiedzieli się kilku istotnych rzeczy, a mianowicie, że król Minarii biernie przyglądał się sytuacji na granicy swego królestwa, twierdząc, że Imperium nie odważyłoby się popełnić podobnych okropieństw. Że jest to niezgodne z rozejmem i dobrymi obyczajami. Cóż. Elfy, które stanowiły trzon partyzantów, widziały to nieco inaczej, od przejedzonych szlachciców ze stolicy.

Tej samej nocy doszło do makabrycznego, groteskowego wręcz ataku. Przerażające stwory, ofiary wojny, powstały i kierowane niewidzialną ręką złowrogiego nekromanty, ruszyły na obóz partyzantów.
Wtedy też pojawił się na chwilę dziwny jegomość odziany w czernie, jednak wybrał on moment w którym walka dobiegła końca, a waleczna Kate została ranna. Alfred, jak ochrzcił go Sławek, wyjawił, że jest bogiem z innego świata i to za jego sprawą znaleźli się w tym położeniu. Przedstawił też warunek powrotu do ich rodzimych światów. Muszą pokonać nekromantę, albo na własną rękę zebrać tajemnicze kryształy, służące do aktywowania portalu. Zaznaczył dodatkowo, że nie wyjawił im wszystkiego na temat działania przejść międzywymiarowych, a im samym będzie ciężko je aktywować.
Tej samej nocy poznali pierwszego maga z tego świata – Waelleosa. Inkwizytora, który został wysłany tutaj z królestwa Cell w celu odnalezienia i powstrzymania nekromanty. Mag ów, widząc powiązanie między przybyszami i nekromantą, postanowił im pomóc.
Tej samej nocy wydarzyło się jeszcze sporo rzeczy. Przybył jednen z tutejszych bogów, Diabeł, który wywołał przerażenie wśród partyzantów i dopiero ingerencja kolejnego, którego nazwano Wieżą, uratowała sytuację.
Nad ranem życie stracił Kalart. Diablę, którego naturę bez problemu przejrzał mający do czynienia z demonami barbarzyńca, usiłował zabić olbrzyma, jednak demon pokierował ręką Korna, ocalając swoje „naczynie”, jednocześnie mordując Kalarta.

Następnego ranka, młoda drużyna niemal w popłochu wyruszyła w nieznany świat, wraz z Inkwizytorem Waelleosem i elfim zwiadowcą Jaskrem. Ich celem było Coinkin, nadmorskie miasteczko, w którym żył niejaki Mehelios, znany z kunsztu uzdrowiciel, gdyż młoda Kate, której wszyscy postanowili pomóc, nie odzyskała przytomności po ataku umarłych.


Przy „bramach” miasta, okazało się, że jest ono zamknięte ze względu na tajemnicze ataki zabójcy. Z trudem udało im się dostać do środka, jednak zostali odeskortowani prosto do uzdrowiciela. Cóż. Mehelios nie przyjął ich z otwartymi ramionami, a po krótkiej rozmowie i oni nie pragnęli zostać, jednak Kate potrzebowała pomocy.
Sprawy jednak się skomplikowały... po ingerencji Pana Studni, w której na czas długi utknął barbarzyńca, ataku zabójcy i pojawieniu się kolejnego przybysza – tym razem dziewczyny, Justyny, cała drużyna trafiła do celi, gdzie poznali Stephena, jeszcze jednego przybysza! Teraz była ich szóstka.
Justyna, Kate, Sławek, Coen, Korn i Stephen – przybysze, a dodatkowo Jaskier i Waelleos z tego świata. Jednak nie miało to pozostać w podobnym porządku już długo...
Zrzędliwy uzdrowiciel stracił życie w wyniku działań zmiennokształtnego (jak się okazało) zabójcy, jednak zdołał pomóc Kate. Wyszło też na jaw, że kapitan straży nie jest tym, za kogo się podaje. Adoptowana córka kapitana, którą ten przygarnął kilka lat temu, pochodziła z tej samej rasy, co zabójca. Była zmiennokształtną i to właśnie na nią agresor polował.
Złowrogi zabójca jednak został zabity. Córka pomściła ukochanego ojca i zapanowała dziwaczna atmosfera. Podczas tego całego zamieszania Justyna poprzez podsłuchanie pewnej rozmowy, dowiedziała się, że zmiennokształtny był sługą nekromanty i to na jego polecenie ścigał dziewczynkę. Młoda zmiennokształtna była jednak już bezpieczna
Kiedy Kate się obudziła, wyszło na jaw, że przestroga Meheliosa, dotycząca tego, że dziewczyna może stracić pamięć, nie była czcza. Kate nie pamiętała nic z tego świata. Nie miała pojęcia gdzie, ani dlaczego jest. Nie dowierzała wszystkiemu, o czym mówili, nawet, kiedy przedstawili dowody. Pozostała jednak z drużyną, ze względu na perspektywę powrotu do siebie.
Drużyna wyruszyła więc dalej, w stronę królestwa Cell i jego stolicy, Celltown.
W lasach poznali Fafnirka, smoka, który bardzo chciał nawiązać przyjazne stosunki z męską częścią drużyny (szczególnie z wiedźminem) i niechętnie odnosił się do kobiet. Kiedy dowiedział się, że szukają złowieszczego nekromanty... cóż... przyniósł im Meheliosa. Maga, który również stracił pamięć.


Umarła wtedy Justyna. Swoimi słowami uraziła smoczą dumę, a rozjuszony gad cisnął delikatną niewiastą, łamiąc kości, powodując, że się udusiła (a on naprawdę nie przepadał za kobietami).
Niosąc żałobę w sercach, ruszyli dalej. Niedługo natknęli się na nietypową drużynę: maga Revigdena, którego chowaniec zdawał się nie przepadać za swoim „towarzyszem”, wojownika Athanra i piękną cygankę Esmeraldę (której prawdziwe imię brzmiało Shiobhan, jednak mag i wojownik stwierdzili, że jest mało poetyckie. Dodatkowo nikt, poza nią samą nie wiedział, że również jest przybyszem z innego świata).
Jechali dalej, w większej grupie, a ich dotarcie do Celltown, stolicy Cell, zostało znacznie opóźnione, kiedy w najbliższej wiosce nagle Meheliosowi powróciła pamięć. Wyszło na jaw, że Fafnir wcale się tak bardzo nie pomylił i dziwaczny mag był nekromantą, który nieco wcześniej spalił wioskę, pozostawiając jedynie karczmę.
Po dwóch, długich i wyniszczających walkach z hordami umarłych, udało im się pokonać potężnego przeciwnika.


Pomóc mógł fakt, że ponownie zaszczycił ich swoją obecnością powszechnie nielubiany Alfred, który po tym postanowił z nimi pozostać. Bóg oznajmił, z niemałym zadowoleniem zresztą, że wypełnili misję i może ich odprawić do ich rodzinnych światów.
Po dotarciu do Celltown, wiedźmin oraz barbarzyńca, postanowili skorzystać z oferty. I w ten oto sposób z przybyszów z innych światów, pozostali Stephen, Shiobhan i Kate... no i Alfred, bóg, który był przyczyną całego zamieszania.
Bohaterowie nie mieli jednak pojęcia, że nekromanta, którego pokonali, nie był tym samym, który stanowił przyczynę ich wszystkich kłopotów. Nikt... może poza irytującym bogiem z innego świata...

* * *


To był dzień, w którym do miasta powrócił Inkwizytor Waelleos, wraz z pojmanym nekromantą i przybyszami z innych światów. Cudowny, ciepły dzień... gdyby nie ciało.


Poprzedniego dnia urocza Elizabeth była widziana na prywatnym przyjęciu lady Rosphorth. Teraz, w zdobnej sukni, wysoka adeptka magicznej akademii, specjalistka w czarach transmutacyjnych, leżała wyschnięta w rynsztoku. Jej niegdyś kasztanowe włosy, były teraz zupełnie siwe, jakby ktoś wyssał z niej całe życie.
Król osobiście stawił się na miejscu, w towarzystwie aż czterech Dragonów, co było dla ludzi niecodziennym widokiem. Maris Rioni wydawał się zaniepokojony zaistniałą sytuacją. W jego płomiennorudych włosach igrały promienie słońca, sprawiając wrażenie, jakby spowijały go płomienie, jednak ze zmęczonej twarzy nic nie dało się wyczytać.


Wielka tygrysica, chowaniec króla, ostrożnie podeszła do ciała i obnażyła zęby, machając nerwowo ogonem. Postronni mogli się jedynie domyślać, co przekazała Marisowi.
- Rozumiem... – mruknął, kiwając głową, po czym ruszył szybkim krokiem w stronę Bramy Szlacheckiej. -Inkwizytor Shadowbow ma się o tym dowiedzieć! – polecił, na co jeden z Mieczy opadł na kolano, to on będzie teraz odpowiedzialny za dostarczenie wieści.
Maris przemierzał ulice pieszo. Nigdy nie korzystał z powozów, szczerze oznajmiając wszystkim, że przez nie za szybko wraca do swoich obowiązków. A teraz potrzebował nieco spokoju, żeby przemyśleć niektóre kwestie.
Przyjezdni mogą się dziwić podobnemu zachowaniu. Jak to tak?! – zawołają. – Król nie może tak chodzić ulicami! Tak się nie godzi! A co, gdyby ktoś chciał to wykorzystać?!
Jednak wydarzenia sprzed kilku lat, zanim ojciec Marisa zmarł, ktoś zaatakował księcia. Okazało się, że obstawa w postaci tylko dwóch Mieczy to nadto, żeby powstrzymać doświadczonego, zawodowego zabójcę. Skazano wtedy nie tylko zamachowca, ale i szlachcica, który go wynajął. Nie zapominajmy również o Firze, wiernej tygrysicy! Król nie mógł być bardziej bezpieczny.
- Niepokoi mnie to – mruknął pod nosem. - Żałuję, że nie możecie wytropić odpowiedzialnej za to osoby... jednak nie jesteście tak wszechmocni, jak powiadają... – zerknął na jednego z Dragonów, dowódcę grupy.
- Wybacz, panie – odparł ten, nie obracając nawet głowy.
- Podwoić straże. Chcę, aby w nocy nic się nie działo. Nikt więcej nie może stracić życia. Macie również ponaglić magów. Mają się dowiedzieć, co się dzieje, dlaczego ciała tak wyglądają. – Maris nie musiał mówić głośno. Wystarczyłby szept, jednak z każdym słowem do jego głosu wkradała się pasja. Widać było, że król jest wściekły.
 

Ostatnio edytowane przez Karmelek : 08-12-2013 o 17:23.
Karmelek jest offline