Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-12-2013, 23:29   #7
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny

- W dupę jebana dżungla. - Szepnął szpetnie pod nosem Braxton. Powód ku temu był oczywiście. Jakiś zasrany ciernisty krzew zakotwiczył się w spodniach, w okolicach uda, do tego moskity atakowały jak opętane. Lex już dawno przestał je na sobie zabijać potężnymi pacnięciami dłoni, wiadomo, ochota była, ale nie w ten czas i nie w tym miejscu. To już nie było Khe Sanh żeby sobie folgować jak jakiś zasrany żółtodziób na placu apelowym. Tu każdy dźwięk miał źródło, a jak odbiegał tylko odrobinę od odgłosów natury to koniec był szybki. Czacha potrafiła wypełnić się ołowiem wroga z prędkością udawanego orgazmu szpetnej dziwki przy 66-tce, robiącej loda w kiblu. Ogólnie było do dupy.

Lex szedł przez gęste zarośla i tylko czasem sprawdzał wzrokowo pozycję swoich towarzyszy. Sukinkoty trzymali tempo i szyk, a dzięki temu nie tylko wzrastała szansa na powodzenie misji ale i Slo czuł się od tego lepiej. Pewność wzrasta wprost proporcjonalnie do tego jak zachowują się koledzy, no a że oni zachowywlai się jak zgraja profesjonalnych zabójców, to Slo był szczęśliwy jak teksańska świnia w błocie. Uśmiech wykwitł na ustach Braxtona jak tak sobie o tym pomyślał wszystkim. Jednak sam wesoły nastrój operatora wsparcia nie oznaczał rozleniwienia. Lufa 3,7, zwieńczenie karabinu wsparcia piechoty E2... ta lufa właśnie wyłaniała się spomiędzy liści paproci i gotowa była nieść zagładę w każdej chwili... wyglądała niczym czarny komin fabryki śmierci w który spoglądało się tylko raz, a później szło z dymem, prosto na spotkanie z zaszczanym szatanem. Kolejny uśmiech zawitał na parszywej mordzie Slo ale zaraz zniknął. Jakiś moskit, widać elitarny krwiopijca, ukąsił Lexa pod okiem, wiedział gdzie ciąć skubaniec. Lex otarł twarz z potu rękawem i zauważył jak Redwater daje sygnał nawiązania kontaktu wzrokowego z przeszkodą na trasie przejścia.

Braxton dołączył do zwiadowcy i wyjrzał z ukrycia. Jak w mordę strzelił, była tam zacumowana do brzegu łódź. Lex klepnął Redwatera lekko w ramię i pokazał że obejdzie perymetr z lewej. Trzeba było sprawdzić czy to nie zasadzka. Wszystko wyglądało jak należy, ale podręcznikowo, Lex pozostał w zaroślach gdy grupa ruszyła by sprawdzić łódź. Wszyscy nie mogli wychodzić na stosunkowo otwarty teren, a jeśli skręciłby się jakiś syf, to Slo zawsze mógł pokryć brzeg rzeki, jeden czy drugi, gradem pocisków z taśmowo zasilanego M60.

***

Wszystko grało jak ta lala, no moża poza gównianymi spodniami które przypadły Lexowi. Szew wbijał się ostro w rów, jakby spocona dupa nie była wystarczającym utrapieniem. Chwilę później każdy już przypominał Charliego, gdyby nie te mordy i wzrost to czterech członków komórki specjalnej wyglądałoby jak loatońscy rybacy. Była jednak noc i ten fortel mógł się udać, przynajmniej na tę chwilę.

Braxton spakował swoje graty do plecaka, a ten zainstalował na dnie łodzi obok złożonego tam karabinu. W kieszeń płóciennych spodni włożył pistolet i odbezpieczył go. Technika taka nie była zalecana zgodnie z izraleską szkołą jakiej nauczano na amerykańskich szkoleniach wojskowych, ale oddziały specjalne miały swoje reguły, techniki i wyuczone sposoby. Zasrani instruktorzy gówno tam wiedzieli o tym jak sprawy potrafią szybko zmienić się ze złych na gorsze, dlatego niech sami sobie trzymają palec na komorze zamka albo oddają strzały trzymając pistolet oburącz. Lex wiedział swoje a owych instruktorów miał głęboko gdzieś.

Wonne ryżowe naleśniki które zalegały w wiklinowym koszu Lex olał od razu. Pakować do ust coś co przygotowywał potencjalny wróg i chuj jeden wie czym to nafaszerowł, to nie był dobry pomysł. Jak dla Braxtona to sajgonki mogły być napakowane trutką na szczury i może zabić by nie zabiły, ale sraczka murowana, tylko tego jeszcze by brakowało. Pot, duchota, żółtki na horyzoncie i gówno w majtach. - Ja bym tego nie żarł. - Szepnął tylko Lex. Za chwilę już tylko szybka inspekcja poszycia łodzi. Sprawdzenie poziomu paliwa w zbiorniku bloku silnika i można było powiedzieć że wszystko gotowe do dalszej drogi. Prawie.

Kapral Stermac rzucił ostrzeżenie i wszyscy od razu gryźli glebę. Lexowi włosy by stanęły dęba, jakby jakieś miał na głowie, miast tego wyparował z łodzi i podczołgał się ku zaroślom. Oczekiwanie i obserwacja trochę trwało ale się opłacało zaczekać, no bo i faktycznie, Farciarz miał rację. W oddali, prz zakręcie rzeki zauważyć się dało błyski.


- Jest. Zaraniec siedzi jak na dłoni. - Skwitował szeptem Braxton coś co każdy i tak widział i wiedział. Po chwili powstał plan, a Lex doradził by uważać na prąd przy przeciwległym brzegu, widac było że będzie tam głębszy i silniejszy nurt. Macbride był doświadczonym nurkiem, ale i Braxtonowi woda obca nie była, zresztą, poradzić nie szkodzi, lepiej tak niż żałować że się tego nie zrobiło. Stawało się to powoli mottem Lexa.

***

Zgodnie z założeniem, kapitan d'Ouville i Lex mieli odciągnąć ewentualną uwagę obserwatorów, dlatego też nie było się co ukrywać skoro tamci i tak wiedzieli że ktoś kręci się w okolicy łodzi. Chwilę później zaczęto przygotowywać łódź do drogi, a Braxton modlił się by w zaroślach był jedynie obserwator a nie wrogi snajper i jego luneta. Szczęściem była noc i nawet mimo mocnego księżycowego światła, taki strzał byłby mało możliwy. Lex odcumował i poczekał na sygnał kapitana by odbijać.

Gdy byli już w nurcie rzecznym, Braxton spowalniał przepływ łajby wiosłem. Czekał komendy dowódcy bądź sygnału od Redwatera i Macbride'a że teren jest czysty i moża podpłynąć pod przeciwległy brzeg i ich zgarnąć lub wspomóc w razie potrzeby. Owe oczekiwanie przeciągało się w nieskończoność, ale poszedł sygnał, nareszcie...

***

... małolat z zakrwawioną twarzą, amerykański nóż bojowy i komunistyczna lornetka. Wszystko jasne jak dla Lexa. Może jego myślenie było prostackie, może brutalne, ale nie było czasu na zabawę w detektywa i opowieści na dobranoc. Gnojek był już przez kogoś związany, to znacznie upraszczało sprawę. Lex uklęknął przy małym wietnamczyku i obszukał jego odzienie, przeczesał mu palcami włosy, po czym rozejrzał się po listowiu okalającemu owe miejsce.

- Amerykański nóż i ruskie binokle. My nie wyposarzamy ich w taką broń, ale komuchy z ochotą wykorzystują ich jako małych szpiegów. Ostrze pewnie zdobyczne miał smarkacz. Znaczy się zdrajca i wróg. - Powiedział co myślał Braxton.

Lex doskonale wiedział że tylko on w zespole potrafi mówić po wietnamsku, dlatego nie czekał na pozwolenie i zaczął zadawać pytania w ojczystym języku małolata. Dla podkreślenia powagi sytuacji, ze sztywnej pochwy zakamuflowanej pod ubraniem wieśniaka, Braxton wyciągnął bagnet M7 i zbliżył do twarzy dzieciaka. - Zaraz nam tu wszystko opowiesz co i jak!


- Tên của bạn - gì?... nói!, nói!... Tên của bạn - gì? - Lewą dłonią chwycił chłopaka za gardło i przyparł brutalnie do drzewa, tak że ten aż uderzył o pień potylicą. Ostrze bagnetu zbliżył do oka. Stare i wypróbowane metody czasem były najlepsze.

- Mów szczylu jak masz na imię i co to były za błyski?... Tên của bạn - gì? loại nhấp nháy? - Czasu było mało, a Braxton nie wierzył nigdy w konwencję genewską, wiedział że wietnamczycy nawet o niej nie słyszeli, więc by z nimi wygrać trzeba być brutalnym przynjamniej tak jak oni sami... przynajmniej.
 

Ostatnio edytowane przez VIX : 03-12-2013 o 23:43.
VIX jest offline