Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-12-2013, 22:24   #1
Karmelek
 
Karmelek's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znanyKarmelek wkrótce będzie znany
[Autorski] Arkadia: Poszukiwacze Skarbów

Powszechnie wiadomym było, że Theodio Radkroft, syn hrabiego Radkrofta z Minarii, był człowiekiem uczonym i obytym w świecie. Ponoć jednego razu, bez słowa uprzedzenia, wyszedł z rodzinnej rezydencji na północy królestwa i konno pojechał do Coinkin, gdzie wsiadł na statek do Lore, skąd ruszył dalej, Breateror, gdzie udał się do Świątyni Księżyca, aby potwierdzić jedną z wielu zagmatwanych teorii.


Wyprawa ta, kilkudniowa przecie, przyprawiła jego matkę o wiele nerwów. Hrabina omal nie dostała zawału, kiedy ukochany syn opowiedział jej, jak omal nie został rozerwany na strzępy przez gryfy i gdyby nie to, że przypadkowo w pobliżu nie byłoby grupy Ywnów na treningu, Theodio skończyłby w ich dziobach.
Niewątpliwie młody hrabia miał dwa dary, które niezmiennie ubarwiały wszystkie jego podróże. Młodzieniec zawsze, ale to zawsze wpakowywał się w kłopoty, jednak zawsze był z nich wyciągany. Powiadano, że sam Głupiec go pobłogosławił (choć wielu mówiło, że to przekleństwo).
Jednak spontaniczna wyprawa wywodziła się z innej historii...
Wiele księżyców wcześniej, w okolicach Coinkin, nieco młodszy Theodio, podczas polowania z ojcem, natrafił na dziwny las i dziwne zjawisko... W sumie nie doszłoby do tego, gdyby nie życzliwość pewnej głodnej niedźwiedzicy, która postanowiła posilić się młodzieńcem. Jako że młodzieńcowi nie bardzo przypadł do gustu ów pomysł, jął uciekać. Jednak natrafił na ów „dziwny” las.
Niedźwiedzica zatrzymała się na jego granicy, jakby niepewna, czy gonić zdyszaną ofiarę dalej, czy zostawić ją w spokoju. Młody Theodio dość późno spostrzegł, że ucieczka zakończyła się sukcesem, jednak zaintrygowała go przedziwna aura miejsca. Nic nie było słychać, jakby cały świat... obawiał się chociaż pisnąć? Wiatr nie szumiał, ptaki nie ćwierkały... jakby w pobliżu czaił się drapieżnik. Zaintrygowany młodzieniec ruszył w głąb, w poszukiwaniu odpowiedzi na swoje pytania, gdyż nigdy nie zwykł zostawiać żadnego pytania bez odpowiedzi.
Po ponad godzinie żmudnej wędrówki, natrafił na pierwszą oznakę cywilizacji: ścieżkę! Nieco raźniej ruszył białym piaseczkiem, przytłaczany złowieszczą ciszą, aż w końcu trafił na portal.
Był to łuk z dziwnego kamienia, który przypominał biały marmur, jednak zdecydowanie nim nie był. Wetknięty weń był pomarańczowy kryształ, który po kilku nieśmiałych próbach, gładko wyszedł, żeby ukazać młodemu odkrywcy pełnię swego piękna.


W łuku było jeszcze sporo miejsc na podobne kryształy. Theodio zbadał je dokładnie, oczywiście zapamiętawszy, w którym miejscu leżał ten konkretny. Łącznie było czternaście otworów i chociaż młody hrabia był przekonany, że są identycznych kształtów, co ten, z którego wyciągnął pomarańczowy kryształ, ów za nic nie chciał pasować nigdzie indziej.
Wrócił do domu późno, za co ponownie dostał reprymendę od matki. Jednak sprawa tajemniczego portalu i kryształu, który spoczywał bezpiecznie w jego torbie, nie dawał mu spokoju. Postanowił szukać.
To właśnie tamtej nocy doznał olśnienia i wyruszył na Wyspy Gryfów.
Miał rację. Jedyną różnicą pomiędzy jego kryształem, a tym w świątyni, był kolor. Młody hrabia był w posiadaniu pomarańczowego, ten w świątyni był srebrzysty, jakby zamknięte w nim były promienie księżyca.

* * *


Po co jednak zanudzam was tą opowieścią? – zapytał bard, spoglądając na ciekawskich słuchaczy. Po chwili na jego ustach zagościł szeroki uśmiech i rozłożył ręce w zapraszającym geście. - Kilka dni temu zostaliśmy poproszeni przez samego hrabię, aby przekazać informację, że zbiera on drużynę! Pragnie przekonać się, co takiego się stanie, kiedy zbierze wszystkie kryształy... – Bard zaczął grzebać w torbie, żeby wyciągnąć zwój ozdobiony kolorową pieczęcią i wstążkami. Pokazał go zebranym, po czym jął czytać: - Gwarantuję niezapomniane przygody, dużą dawkę adrenaliny i godną pensję! Potrzebuję utalentowanych osób, które nie zawahają się wejść do zapomnianych świątyń, czy pradawnych ruin! Potrzebne mi miecze, wytrychy i magia! – Po odczytaniu, mężczyzna zamarł i spojrzał skonsternowany na cichy tłum. - Szkoda, że moich opowieści tak nie słuchacie – mruknął, zeskakując ze stołu.


* * *


Theodio Radkroft po raz kolejny zaskoczył wszystkich.
Niesamowity teatr, opodal stolicy Minarii, wypełniony był po brzegi najróżniejszymi personami. Wojskowi z Imperium, wojownicy z wysp, egzotyczne persony z Tirano, a także łucznicy z dalekiego zachodu. Zgromadzili się tutaj wszyscy, którzy poszukiwali dobrze płatnej pracy. Ludzie, elfy, krasnoludy. Zakrawało to na paranoję! Jakie niby ma szanse niewiele umiejący chłopaczek, którym czuł się Naith pośród uzbrojonych po zęby osób?
Jak młody hrabia zamierzał wybrać osoby, które towarzyszyć mu będą w trudnej wyprawie?
Cóż... zaczął od sztuki.


Barwne postacie przewijały się przez scenę, lecz nigdzie nie widać było Theodia. Co ten dziwak sobie myślał? Niektórzy siedzieli cicho, uważnie śledząc scenę, podejrzewając podstęp, że to jakiś test.
Kiedy jeden z bohaterów zawołał, że trzeba iść w stronę słońca, część osób wyszła.
Frajerzy... Illuri znał tę sztukę, wiedział więc, że nie było to żadne przesłanie. Jeśli coś się zmieni, zauważy. Siedział więc spokojnie, wyłapując wszystkie potknięcia aktorów. Miernych aktorów.
Do końca spektaklu wytrzymała zdecydowana większość. Niedobrze, duża konkurencja. Furin siedział jednak spokojnie, pewny swoich umiejętności. Jeśli nie wybiorą jego, to kogo?!
Cóż... nieco kandydatów zostało…

Tymczasem za kulisami.
Theodio oglądał przedstawienie wielce przejęty. Po raz pierwszy w życiu miał możliwość zobaczenia na własne oczy, co się dzieje tutaj, z tyłu! Ach, te wszystkie mechanizmy! Te wszystkie cudowne wajchy!
Podczas samego przedstawienia wpadł na genialny pomysł. Skoro sam był tak ważną personą, dlaczego nie miałby wejść jak osobistość?! Może przelecieć górą, jak chmury? A może od dołu, wyłonić się spod sceny?
Tyle możliwości!
W końcu postanowił, że zeskoczy z okna. Tak. Doskonała decyzja.
Kiedy więc ucichły ostatnie brawa i tłum zaczął się niepokoić, trąbki odegrały piękne intro dla młodego hrabiego. Theodio wykonał długi skok, którym miał nadzieję zachwycić publikę (tudzież osoby, które miał zamiar nająć), jednak nie przewidział, że poły jego niesamowitej (i zarazem ciężkiej) szaty, zahaczą o lampy oliwne, które podświetlały okno.
Młody hrabia gruchnął o scenę, jednak jakimś szczęściem, lampa, która poleciała w ślad za Theodiem, rozbiła się nie oblewając go olejem. Niemniej jednak, scena zaczęła płonąć. Ktoś z tłumu rzucił się do przodu i jął gasić płomienie własnym płaszczem.
- Umm... no tak... dziękuję... – mruknął młody hrabia, wstając. Rozejrzał się na zebranych, a lica jego oblał rumieniec. - Witam wszystkich serdecznie! Pragnę powiedzieć, że niezmiernie cieszę się z tak hucznego odzewu na moją propozycję! Chwila... jakoś tak ciepło w plecy...
Hrabia nie odnotował prostego faktu. W oknie stały trzy lampy, a tylko jedna spadła za nim, po tej stronie...
Ogień z niesamowitym wręcz entuzjazmem rzucił się do trawienia suchych, drewnianych kulis. Aktorzy wpadli w panikę, uciekali tylnym wyjściem, nie bacząc na to, iż otwierając drzwi, wpuszczą więcej tlenu, ku radości czerwonego agresora.
 

Ostatnio edytowane przez Karmelek : 12-12-2013 o 12:41.
Karmelek jest offline