| Od dłuższego czasu Revilder nie opuszczał terenów zamkowych. Kiedy niejako doszedł do siebie i tu nie chodzi wyłącznie o zdrowie fizyczne, zaczął wychodzić na zewnątrz, do ogrodów. Jednak nigdy nie zostawał w nich po zmroku. Ogólnie to prawie nigdy nie był sam.
Pierwsze dni po Wydarzeniu spędził w Akademii, w skrzydle uzdrowicieli. Badali go na przeróżne sposoby, jednak nikt nie był pewien, jak mu pomóc.
Młody mężczyzna szybko odkrył, że to towarzystwo zwierząt jest najbliższe jego sercu. Kiedy słudzy go szukali, niemal zawsze znajdowali go w stajniach, gdzie otoczony przez psy i koty, siedział odpoczywając. Potem przychodził czas na spotkanie z rodziną.
Król nalegał, żeby Revilder został w zamku, tłumacząc to obawą o bezpieczeństwo młodzieńca. Nie wiadomo, kto go wtedy zaatakował i nie wiadomo, czy ów ktoś nie będzie chciał dokończyć dzieła.
Dlaczego więc mijał właśnie bramę prowadzącą do slumsów?
Był tu kilka razy, kiedy razem z kolegami wybierali się zasmakować życia. Jedak nawet w tak jasny, gorący dzień, Revilder widział tu cienie. Złowrogie cienie. - Nie jestem pewien… Czy to dobry pomysł! Dobrze wiesz, wiesz, że dużo ludzi, jeśli nie zdążymy wrócić przed zmrokiem do zamku?! Król… Ehh.. Może, może się… tak! Może się martwić! – Było widać, że nerwowo rozgląda się dookoła. - Właściwie, właściwie… to, Co mamy zamiar dzisiaj zrobić? Może, może… Może dziś powinniśmy dać sobie spokój? Wiesz, tak dla pewności, nie – Nie żebym Ci nie ufał, ale pogoda, zawroty głowy, możesz zasłabnąć, a Ja.. Ja jestem wykończony, to znaczy… fizycznie, źle znoszę… - We włosach nadal miał sporo siana, z całą pewnością nie przypominał kogoś, kto opuścił właśnie zamek królewski. Odziany był w znoszony już płaszcz, oraz brudne buty, na pewno nie przypominał szlachcica.
Strażnicy, którzy stali przy bramie, spoglądali nań z niepewnością. Jednak co mogli poradzić? Jeśli nie miał zamiaru wracać, nie mieli nic przeciwko. Z resztą nie tylko oni spoglądali podejrzliwie na młodzieńca. Ludzie obracali za nim głowy, szeptali do siebie, podśmiewywali się pod nosami.
Chłopak starł się nie zwracać uwagi na przechodniów, starał się iść blisko swojego towarzysza, jak gdyby bałby się zostać sam.
- Tak, więc dokąd mnie zabierasz? Może chcesz pojeździć konno! Lancel, byłby wówczas zazdrosny, zostawiłem go samego, obiecałem, że go dziś wyszczotkuję, strasznie narzekał na stajennych! Nie mają za grosz delikatności!
Było to dziwne, był ubrany naprawdę grubo, ale nie wydawało się żeby mu to przeszkadzało, dłonie zaś trzymał cały czas w kieszeniach.
Niespodziewanie usłyszał znajomy głos. Kobiecy głos.
Chwilę trwało, zanim przypomniał sobie, do kogo należy. Była to tamta dziwna dziewczyna, która od kilku dni przychodziła do stajni, do koni. Witała się też z nim, jednak podobnie, jak u Revildera, obecność zwierząt ją uspokajała.
Głos jednak rozlegał się nie tuż obok niego, a nieco dalej.
Czarodzieja widocznie zaskoczyła obecność kobiety. Chwilę zajęło mu uświadomienie sobie, z kim właśnie się spotkał.
Wśród tłumu gapiów, szyderców oraz ogólnie – nie miłych person, znalazła się jedna istota, która przywitała się z nim. Wyraźnie go to zaskoczyło, jednak po chwili odpowiedział. - W…Witaj – jego słowa były niepewnie zaś oczy przyglądały się jej dokładnie. Nie wiedział czy zna jej imię lub była tak mało istotną osobą, że być może nie zapamiętał? Ostatnio miał problemy ze skupieniem się, tak, więc mimo wysiłku nic nie przychodziło mu do głowy. - Jesteś tą dziewczyną, którą bardzo lubi, Lancel… Panno…? – Zapytał, nadal niepewnie. Nie chciał być niegrzeczny, ale wśród ludzi… Cóż, nie czuł się komfortowo. Tym bardziej, że padł na niego wzrok człowieka, z którym do niedawna rozmawiała niewiasta.
Kate. Tak własnie się przedstawiła, kiedy kilka dni temu po raz pierwszy pojawiła się w stajni. Była gościem zamku, albo przynajmniej tak Revilderowi się wydawało.
Jego słowa, rzucone w powietrze, wywołały kolejne chichoty grupki dzieciaków, które obserwowały go z odległości. Niewiasta odeszła w swoją stronę, a on znowu został sam na ulicy.
To właśnie to zagubienie przyciągnęło spojrzenie Sachima.
~Dlaczego mu nie odpowiedziała? Tak! To była zła osoba! Lancel z pewnością się myli, co do niej! Nie pozwolę jej już wchodzić do stajni! A co jeśli jest kimś z rodziny króla? ~Z jego przemyśleń wyrwało go spojrzenie dziwnego osobnika. Chłopak odwzajemnił Je i powiedział
- Zygfrydzie! Ten człowiek jest dziwny… Pamiętaj! Eee.. Znaczy, pamiętasz?! Jeśli spotkasz takiego osobnika! – Wyciągnął dłoń z kieszeni i wskazał palcem na mężczyznę.
- Nie kupuj od niego żadnych roślin! Ani mikstur! Ani tym bardziej książek! Toż to oszust i złoczyńca! Zygfrydzie?! Dlaczego mnie nie słuchasz! Nie dostaniesz dziś nic! Będziesz płacił za swoje!
- Kurwa, to miasto jest pełne czubków! - skwitował siarczyście Sashim słysząc młodzieńca i jego dyrdymały - Kogo nazywasz oszustem? Toć zdarzyło mi się kantować ale bez przesady! odparł poważnie zirytowany Sachim.
- Cisza! Nie wypluwaj z siebie kłamstw, podły oszuście! Raz kupiłem od was buty! Buty nie miały żadnych magicznych właściwości, poza tym oszukaliście też Zygfryda! Co nie?! Chciał kupić sobie płaszcz niewidzialności to by podglądać służki a okazało się że nie działa! Prawda, powiedz mu Zygfryd! Wydał na niego, niemal 3 sztuki złota! Przeklęci oszuści! Powiadam wam ludzie, nie słuchajcie jego kłamstw! 3 sztuki złota, Zygfryd nie mógł się pozbierać! Żona! Żona go zostawiła, zabrała dzieci! Musiał błagać Lancela o pomoc w handlu! Lancel wtedy miał wydać przyjęcie na cześć nowych podków! Zniszczyliście mu życie!
- Złapał niezłej zadyszki podczas przemówienia
- Wieżo kurwa czy Ty to słyszysz? Chroń mnie bo utnę mu łeb, a przyczyny nie mam. Co to za czubek? I czemu szydzi z mej osoby? - odparł w stronę nieboskłonu a krew się w nim gotowała.
- Szydzę?! Jak śmiesz zwracać się w ten sposób do szanowanego obywatela! Jestem tutejszym szlachcicem, za mną stoi Herb oraz tytuł! Winny jesteś mi posłuchu oraz szacunku! Mówię prawdę, zaś twój ekwipunek powinienem zabrać, by rzucić w czeluści piekieł czy innym wrogom królestwa! Spoglądasz na mnie, boś wiesz o tym, że jestem bystry! Na tyle bystry by wykryć kłamstwo i cień w twojej duszy, a spojrzenie twoje – zwiastuje chęć zagarnięcia majątku tutejszym mieszczuchom!
- Mężczyzna cały czas wskazywał palcem na rozmówcę, a dookoła zbierał się coraz większy tłum.
Sachim wyciągnął swą broń, jednak dobrze, że jej nie oddał tej niewiaście. Miał dość, piekielnie dość tych oszczerstw w jego kierunku. - szlachcicem powiadasz? Mój miecz masz na myśli? Głowę chcesz stracić głupcze? Bystry to Ty jesteś jak kaczka w stawie, prowokując Mavrellskiego wojownika, oszczerstwami bez pokrycia. - odparł tym razem już nie będąc miłym i próbując powstrzymać swą minę od pogardy.
- Popełniłeś błąd głupcze! Podnosisz broń na królewskiego Maga! Mam immunitet a moje ciało jest częścią królestwa, każda groźba pod mym imieniem jest srogo karana! A tyś, nędzny zbóju, padnij na kolana, o łaskę błagaj! Straż mnie słucha, ten tłum winien także służbę! Dodatkowo Zygfryd! Zygfryd powalił nie jedną bestię czy nicponia! On jest największą bronią tego królestwa, każdy drży przed jego imieniem! Prawda! Zygfrydzie?! Haha!
- Złapał się dłoniami w biodrach, po czym zaprezentował swoje białe zęby w uśmiech…”zwycięstwa”
- No dalej! Błgaj!
- Teraz to przegiąłeś chędożony łachmyto - odparł złowieszczo biorąc zamach, który powędrować miał...
- Panowie! Panowie! - zawołał niespodziewanie nowy głos. Z kręgu gapiów, jaki zdążył się utworzyć dookoła “przedstawienia” wyszedł dziwaczny jegomość. Odziany był w czarne spodnie i równie czarną, dziwaczną koszulę, którą można było rozpiąć od przodu. Spod niej wystawały białe jak śnieg fałdy materiału. Podszedł ów dziwny jegomość do kłócących się. - Jeśli panowie pozwolą, mam pewną propozycję… - dodał, a w jego ręku błysnęło złoto. Spojrzał na nich, jakby czekał na przyzwolenie. -Ah… Masz szczęście! Zygfrydzie, schowaj broń, ten chłop prosi o jałmużnę, za to że byłeś dzielny, nie musisz nic dawać.
Czarodziej sięgną z płaszcza małą sakwę, wyrzucając na dłoń kilka monet, po czym dorzucił dziwnemu przybyszowi do dłoni. - Znaj pańską łaskę… A teraz zmiataj, nie jest tutaj za bezpiecznie! Pamiętaj! Twoje pole, to przyszłość narodu! a teraz, sio wskazał wymownym gestem
Sachim nie zareagował na błysk nawet odrobinę ale czekał dalej na sensowną propozycję, może wyniknie z tego coś ciekawego. Zresztą aktualnie i tak był gotów ubić szanownego dziwaka bez mrugnięcia okiem. A skoro i tak miał mieć przejebane to czemu nie ubić dwóch? Dwa razy więcej zabawy.
-Eee… chodziło mi raczej o to… - nieznajomy wyraźnie został zbity z tropu. - Chciałbym panów prosić o…
- Ciii!! Rozumiem… - Po tych słowach, czarodziej zabrał pieniądze przybysza
- Chciałeś wesprzeć finansowo królestwo? Dobry z Ciebie człowiek, miej moje błogosławieństwo!
- To jak? Moge go już zabić czy nadal chcesz gadać z tą pokraką? - odparł zniecierpliwony Sachim.
- Chciałem panów prosić o przysługę związaną z pewną niewiastą, którą obaj panowie poznali - powiedział przybysz w miarę szybko, żeby mieć pewność, że nikt mu już nie wejdzie w słowo. Spojrzał na nich pytająco.
- Ją też z chęcią ubiję ale najpierw pokraka, trzymajmy się jakiejś kolejności bo zwariuję. Tyle osób ubić na raz nie miałem ochoty od dawna - bąknął zniesmaczony samą gębą “pokraki” A żyła na jego czole zaczynała powoli pulsować.
- Chodziło mi raczej o… - usiłował sprostować nieznajomy, jednak nie było mu to dane. - Z całym szacunkiem Panie! - schował monety do sakwy, nie zwracając uwagi, że wcześniej odebrał je temu mężczyźnie - Ale z niewiastą poradzę sobie sam! Nie sądze, by potrzebna była dwójka! Sam jestem wystarczająco zdolny! I sądzę że będzie zadowolona! Co nie, Zygfrydzie?! - Wypiął dumnie pierś -eee Mówisz że to brzmi źle?! Co masz na myśli?! W końcu mogę się pochwalić, prawda?! - I jak ja mam tu stać spokojnie jak ten czubek obraża nawet moje męstwo hę? Zmieniłem zdanie najpierw ubiję Ciebie a potem jego! Przyda mi się rozgrzewka. - bąknął w stronę przybysza z zabójczymi zamiarami.
- Tak się składa… - Nagle jakby powietrze zgęstniało, a obu panom, mimo nieamowitego żaru spływającego z nieba, zrobiło się nagle zimno. Tłum również poczuł się niesfojo i nieco stopniał. -...że nie o to mi chodziło - dokończył, wymawiając dokładnie każde słowo.
- To zjeżdżaj mi stąd bo ja tu mam interes do tego pajaca - odbąknął.
- O nie. - przerwał mu, unosząc dłoń. - Nic z tych rzeczy. Cisza, teraz ja mówię.
- Hej… Ten mieszczan jest czarodziejem! Zgadłem?! Prawda?!
- Bynajmniej. - zerknął na nich z wyższością i niejaką drwiną. - Tak się składa, że jestem bogiem i pragnąłbym prosić was o przysługę, ludziki.
Sachim podrapał się po łbie, jednocześnie trzymając swój miecz w tej samej ręce. - Bóg! - odparł, drugą ręką sięgając po kostkę do gry, pocierając ją. - To co wyrzucę Bogu?
- Hahahahaha! - widać było, że mężczyźnie ciężko się powstrzymać od śmiechu
- Dobrze, dobrze… Szanowny… Panie, boże - powiniśmy coś sobie wyjaśnić, Ja rozumiem, że tolerujemy tutaj szaleńców, ale cóż… Jest pewien limit głupoty, dam Ci radę, dobry Panie - może odejdziesz i… Cóż? Nie odwrócisz się tutaj? Lub! Mam lepszy pomysł! Przetrwasz atak Zygfryda lub tego zbója! Co Ty na to?! - Zaproponował
- Nic - odparł z uśmiechem nieznajomy na pytanie Sachima, ignorując drugiego rozmówcę. - Kurwa głupi czy co? Jak nic, mam kostkę coś wypadnie nie? Ludzie co ten gość gada? - odparł rzucając kostką. Nieznajomy jedynie szerzej się uśmiechnął i tupnął nogą. Ziemia zadrżała i pojawiła się niewielka szczelina, ledwie zauważalna, która pochłonęła kości i zamknęła. Obaj, wojownik i mag, nie zdołali ustać na nogach. Tłum gapiów zniknął, a jedyną uśmiechniętą osobą pozostał tajemniczy jegomość.
- Panie złodz...eee….wojowniku! Mam propozycje! Załatwmy tego błazna a potem my dokończymy swoje sprawy? - Proponował tymczasową ugodę. Powiedział to, kiedy upadł na ziemię…
Sachim rutną dupą o glebę. Dopiero od tego zadrżało mu w kopule. - Ej moje kostki! Zresztą pies kostki dmuchał. Jesteś bogiem czy nie chcę pojedynku! Na miecze cholibka jego mać!
- A więc założymy się. Jeśli wygram pojedynek, będziesz musiał spełnić moje życzenie - odziany w eleganckie czernie jegomość uśmiechnął się. - Jeśli przegram, spełnię twoje.
Sachim przełknął ślinę, coś mu podpowiadało, że robi najgłupszą rzecz w swoim życiu. Ale co tam!
- No, no… Ciekawy zakład ale urozmaićmy go, jakoś. nie ma magi a Ty jako Bóg użyjesz przeciętnego ciała. Chyba, że nie jesteś w stanie tego zrobić. - zwątpił, by ktoś mógł bo i jak do cholery.
- Chwila, chwila, Panowie! Niema tak łatwo! Od tego pojedynku, będzie pobrana opłata! Poza tym, państwo zabiera 10% od zwyciężcy! Początkowa suma, to 50 miedziaków, opłata teraz w innym wypadku, będzie to nielegalne działanie! Tak mówi Zygfryd!
Nieznajomy przewrócił oczami i wsypał na dłoń maga kilka srebrnych monet.
- I tak używam przeciętnego ciała… nawet mniej, niż przeciętnego. - Spojrzał po sobie. - Wolę inne powłoki. - Umowa stoi hue hue... - odparł już myśląc nad tym co zrobi z nim jak już mu wybije z głowy te dyrdymały.
- Jako urzędnik… Bo chyba nim jestem… Będę sędziował tej walce! Niech tylko Złodz...Wojownik opłąci swoją część i możecie zaczynać!
- Opłaciłem za nas obu - odparł bóg i skinął na wojownika. - Dam ci… fory. Możesz zaczynać. Chyba że mam stanąć tyłem, albo chcesz mi zawiązać oczy? - zakpił.
Miecz był już w ruchu cięcie poszybowało. Nieznajomy usunął się tanecznie z drogi ostrza, a siłę cięcia wykożystał przeciwko Sachimowi. Po chwili wojownik nie miał miecza w rękach, ani gruntu pod nogami. Upadając chyba uderzył się w głowę, bo szumiało w niej z lekka.
Ostrze jego własnego miecza lśniło przy jego krtani.
- Dobrze Panowie, wystarczy!
- Oszukiwał jak nic tańczył a miałabyć to walka nie? - odparł nie przejmując się mieczem przy gradle, do sędzego.
- Chwila złodz… Wojowniku! Walka zaczeła się bez mojego polecenia, co czyni Ją nieważną, nie ma w niej zwyciężcy! Poza tym, to nawet nie była walka - Ogłaszam więc wynik! W imieniu Moim oraz Zygfryda - by było uczciwie! Zygfryd ogłasza! REMIS, Ja zaś… REMIS!. Dziękuje wam obu i zachowuje pieniądze, albowiem niema tutaj nikogo kto wygrał! - Czarodziej poprawił kołnierz - Dziękuje wam.
- Co to w ogóle było! - odparł skołowany niczym woda w rynsztoku Sachim.
- … - bóg wydawał się zgoła zaskoczony. - Nienawidzę tego świata - mruknął pod nosem. - Litości! Może zapanujecie nad swoimi wyznawcami?! - rzucił ku niebiosom.
- Do kogo on gada? Właśnie położył mnie na łopatki i jeszcze marudzi. - był zdruzgotany faktem, że nie stanowił najmniejszego wyzwania dla przybysza.
- Panie bożku… Chwileczkę, jako urzędnik nie mogę puścić tego płazem, albowiem dokonałeś kradzieży. Jest mi przykro, ale myliłem się co do Wojownika, to Ty! Jesteś tym nędznym łobuzem który wciska ludziom tandete! A teraz! proszę zwrócić kości, natychmiast! W innym wypadku, zostanie podjęte przeciw tobie działanie… - Wysunął dłoń w stronę obcego
- Ech… chyba zaczynam ciebie rozumieć - rzucił domniemany bóg w stronę Sachima, spoglądając na maga z nietęgą miną. - Jednak. Jakby na to nie patrzeć, wygrałem pojedynek. Jesteś mi coś winien. Stchórzysz, czy przyjmiesz wyzwanie?
Sachim zaczynał powoli wierzyć w te dyrdymały o bogu. - Istna prowokacja, widoczna na pierwszy rzut oka ale chyba nie ma wojownika, który pokonałby mnie z taką łatwością więc oznacza to, że faktycznie jesteś bogiem. Pytanie brzmi jakim? - odrzekł Sachim zbierając się z gleby i masując głowę po upadku.
- Dobrze… Więc… tyle...hmm, nie, nie… dodając to do tego, to będzie… hmmm… 50 srebników, tyle jesteś zmuszony zapłacić za popełnione przestępstwo, ze względu na fakt, że nie jesteś tutejszy, musisz umieścić opłate natychmiast, w innym wypadku zostaniesz oskrażony i uwięziony za zbrodnie przeciw społeczeństwu. Zastrzegam, że zbrodnia nie była poważna, tak więc nie musimy bawić się w sądy, wystarczy zwrócić skradzioną rzecz, oraz umieścić opłatę, prawda Zygrdyd? - powiedział poważnie
- Dobrze. Trzymaj, jednak bądź już cicho… - warknął do maga bóg, wręczając mu garści srebrnych monet, które nie wiadomo skąd wyciągał. - Wracając do naszej srpawy… chcę, żebyś pomógł komuś odzyskać bardzo ważny przedmiot, który został skradziony.
- Tia… złodziej mówi że coś mu skradziono, he… Podejrzana sprawa, chyba przyjże się temu osobiście… Coś mi się wydaje, że to może być bardzo ciekawe znalezisko. Zastrzegam jednak, że przedmiot będzie należał do korony, jedynie Król będzie miał prawo podjąć kolejne decyzje. Sprawę zgłoszę także do straży… eee… Zrobi to Zygfryd! Zygdrydzie! Idź po Lancela i udajcie się do kapitana straży! Nie, nie, nie! Niema żadnego Ale! Oh, tak… możesz, możesz wypić to wino, tak, tak winogrono? Nie! Nie dotykaj go! Jest MOJE! Ale możesz wziąść jabłko, nie, nie - tylko jedno… Dobrze więć, na czym to skończyliśmy? - Zapytał zaciekawiony
- Na tym, że ruszamy dalej - odparł nieznajomy, wskazując w dół ulicy, ku bramom miasta.
Sachim zgłupiał i teraz już kompletnie nie wiedział co ma ze sobą zrobić stał jak kołek na środku placu, skwar grzał mu kopułę a jakiś bóg chciał jego pomocy. Dodatkowo zupełnie nie rozumiał pokraki obok i co się kurwa stało z jego monetą. No i dodatkowo jego miecz przywłaszczył sobie Bóg, po kiego ciorta? W końcu wszystkie emocje skumulowały się i wrzasnął: - Dobra ale najpierw idziemy się urżnąć Bogu! i Ty pokrako też! - odparł z uśmiechem zarzucając ramiona na dwójkę ludzi czy też boga, z którymi już kompletnie osiwiał.
- Proponuję jednak nie zwlekać, gdyż za chwilę może się okazać, że ktoś ubił podmiot zlecenia - odparł bóg, wskazując na bramy miasta.
- Popieram wojownika, i tak udałem się na miasto… Zygfryd! Po co udałem się do miasta? Ahh… poszedł, no cóż. Musimy na niego i tak poczekać, a łatwiej będzie nas znaleźć tutaj, aniżeli poza miastem.
- A więc mag o tak ważnym stanowisku ma zamiar pozwolić niewinnej damie zginąć tylko dlatego, że sam chce się upić? - zapytał uprzejmie nieznajomy.
- Jesteś Bogiem skołuj wino czy tam rum i ruszamy. To nie pownien być problem - odparł.
- To uwłaczałoby mojej godności… - odparł. - Poza tym, specjalizuję się w innej dziedzinie…
- W takim razie, udajmy się do zamku, weźmiemy coś na drogę, sądzę że Jego Miłość, nagrodzi mnie za dzisiejszą służbę. W końcu, mamy złodzieja oraz jeden pojedynek….! Weźmiemy troszkę z pałacowej piwnicy i udamy się na przygodę! Poza tym, weźmiemy Zygfryda i On nam pomoże w bojach!
- Wolałbym, żeby mag równie wątłego zdrowia nie wyprawiał się z nami w tak ciężką podróż… zależy nam przecież na twoim zdrowiu… - przekonywał nieznajomy. - A w czym się specjalizujesz? w wódce? - odparł zaniepokojony stanem zdrowia boga. W końcu to mocny trunek. - A! A! a! w ogóle jak możesz odmówić nam picia z nami? Co? co to za maniery? - powiedział po chwili zastanowienia.
- Jeśli chodzi o trunki, preferuję dobre, czerwone wino - odparł w końcu zapytany. - I chyba lepiej nie wracać do zamku. Sugeruję, żeby od razu udać się na poszukiwania owej damy.
- Ale po co się nią tak przejmujesz co? - zadał kolejne już pytanie.
- Hmm… jakby to na wasze… - zastanowił się bóg, czy może raczej udał, że się zastanawia. - Jest ona czymś w rodzaju mojej kapłanki. I potrzebuję jej. Dbam o bezpieczeństwo moich ludzi... - Przewrócił oczyma. - ...a o nią naprawdę cieżko dbać.
- Cóż… Może nie powinienem o tym wspominać! Ale, czy by zwać się bogiem, nie powinno być się osobą wszechmocną? Lub Panować nad jakąś domeną? A skoro władca to też bóg, dba o pojedyńczą osobę, to raczej nie może poszczycić się ich dużą liczbą… Sądzę że w moim rodzinnym dworze, może być więcej pracowników niż twoich wyznawców… Więc… Właściwie, to powinno się pobierać opłaty od wyznać religinych! Szczególnie od tych mniejszych! Naprowadziłoby to innowierców na prawdziwą drogę! Lub… wykończyłoby ich finansowo! Ohh… wybaczcie, głośno myślałem - Skwitował z przyjaznym uśmiechem -Dobra już dobra. I tak Cię zabiję tylko później! - odparł do pokraki Sachim. - dobra ruszymy się ale w zamian obiecaj, że po skończonej robocie schlasz się z nami w trupa jak na prawdziwego boga przystało! Nie pokraka - suszy mnie od tej gadaniny skończymy robote szybko i idziemy pić! - bąknął jak widać pijus wojownik.
- Zrobię co w mojej… - nieznajomy zaczął odpowiadać, jednak ponownie mu przerwano:
- Dobrze więc! Moi mili, no może, nie mili, ale uroczy… Nie, nie, nie … Nie macie jędrnych pośladków oraz biustów, więc… sympatyczni… Poza tym! bożku! Nadal wisisz kostkę wojownikowi! Idziemy, idziemy! Niema czasu, musimy uratować, jędrne pośladki oraz duży biust, bo taki ma ta dziewka, prawda? Wspaniale, Zygfryd też uwielbia! Pra… Ah,... niema go, brakuje mi go… Strasznie… Ehh… Do bramy! Do bramy! - Po tych słowach, ruszył szybkim krokiem w stronę zamku
- Mówie wam! Musicie spróbować jabłek z mojego sadu! Smakują jak gruszki! Naprawdę! Były tak wspaniałe, że próbowałem zmienić ich wygląd by zarobić na tym! Sądzę że niedługo mi się uda! Ha ha!
- Niech to… - warknął pod nosem bóg. - Cholerna Wieża. Musiała wyznaczyć takiego… - Po czym ruszył w ślad za magiem, nawołując do powrotu. - A temu co… Kurwa mój miecz oddawaj jak mam walczyć z łachudrami. wrzasnął jak bóg tylko ruszył za pokraką - jak chcesz już wracać to idziemy pić! Ej stój no! Dawaj miecz i idę do bramy. - ruszył za bogiem.
I tak oto radosna trójka ruszyła w stronę zamku. Przez pierwszą bramę przedostali się bez problemu, jako że strażnicy byli świadkami toczonej rozmowy i z niejakim lękiem spoglądali na maga i boga. Jakoś nikt nie przejmował się przybyszem z Wysp.
I tak dotarli pod Runiczny mur, gdzie bóg złapał maga, a wojownik z Wysp boga. I jeszcze ktoś inny... |