Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-12-2013, 20:56   #1
Temteil
 
Temteil's Avatar
 
Reputacja: 1 Temteil jest na bardzo dobrej drodzeTemteil jest na bardzo dobrej drodzeTemteil jest na bardzo dobrej drodzeTemteil jest na bardzo dobrej drodzeTemteil jest na bardzo dobrej drodzeTemteil jest na bardzo dobrej drodzeTemteil jest na bardzo dobrej drodzeTemteil jest na bardzo dobrej drodzeTemteil jest na bardzo dobrej drodzeTemteil jest na bardzo dobrej drodze
[Autorski, Fantasy] "Sale chwały i cierpienia"

Przed wami rozciągała się ogromna arena, wzniesiona z piaskowca budowla wyraźnie dominowała nad leżącymi u jej podstawy małymi, ciasnymi domkami obsadzonymi przez kupieckie i rzemieślnicze rodziny. Chłodny wiatr, smagający was po całym ciele, wydawał się być coraz zimniejszy, im bliżej do niej podchodziliście. O jego sile szczególnie dawały znak, zetknięte na piętrowych balustradach, imperialne flagi. Duże, żółto-czerwone płachty, obrane niebieską obwódką z zamkniętym w środku niej orłem. Symbolem rodu Arethras, z którego wywodził się cesarz.
Osoba która w przyszłości miała decydować o waszym życiu, lub śmierci. Jedna postać, posiadała prawo decydowania o waszym losie.A wy? Nie byliście teraz nic warci, z resztą jak wszyscy inni, również prowadzeni pod eskortą nadzorców.
Należeliście od tej chwili do publiki, tak jak ona do was. Nie ważne czy leglibyście na zlepionych od krwi piaskach areny, czy wygrali wszystkie walki. I tak sprawicie uciechę ubogim plebejuszom, których cieszyły krew mordowanych i darmowy, rozdawany na trybunach chleb, którego szczególnie w dzisiejszych czasach tak brakowało.
A na wszystko, ze specjalnej platformy zerkać będzie imperator, jego żona Aurelia oraz najmłodsza córka i jedyna dziedziczka “złotego tronu” Cornelia.
Przez całą drogę do stolicy, strażnicy opowiadali o jej urodzie. Głównie zewnętrznej, jak to miało w zwyczaju większość mężczyzn, choć bogata według tych plotek była też inteligencja i bystrość księżniczki. Znana była również ze swojego szczególnego miłosierdzia, które wykpiwano zarówno tutaj, jak i na dworze cesarskim. Powiadano, jak to piękna, młoda dama zakrywała oczy, gdy z nakazu jej ojca zabijany był kolejny gladiator. Według tych opowieści, okrywała swoim zachowaniem cały ród hańbą.

-Wojownicy na arenach to nie ludzie! - słyszeliście wiele razy podczas drogi do miasta, która z resztą była waszą katuszą.
Byliście popychani, kopani i opluwani. Narażeni na ulewne deszcze i poranne mrozy, bez żadnych ubrań, prócz ciasnych, wąskich przepasek na biodra, których zadaniem było zakrywanie waszych genitaliów, co by jakaś kobieta ze stolicy nie nabrała ochoty na zabawę ze ”zwykłym śmieciem”.
Waszym przeznaczeniem była tylko i wyłącznie walka, a nie drobne miłostki czy romanse!

-Ku chwale cesarza! - krzyczeli plebejusze, którzy przy tym obrzucali was zgniłymi owocami i warzywami, kiedy szliście skuci stalowymi kajdanami i łańcuchami wrzynającymi wam się w ręce i nogi. Większość z towarzyszących wam przyszłych gladiatorów, patrzyło z obrzydzeniem, kiedy niegdyś wolni obywatele imperium, przyzwyczajeni do wygód, teraz łapczywie starali się łapać resztki ciskanego w nich pożywienia.
-Zwierzęta! - burknął z oburzeniem stojący niedaleko was, ciemnoskóry mężczyzna, który swoim wyglądem informował o swoim pustynnym pochodzeniu.
-Nie ośmieszajcie się przed tymi ścierwami! - wrzasnął ze złości kolejny, brodaty niewolnik w sędziwym wieku. W mgnieniu oka poniósł za to karę i został skatowany. Bezwładne ciało upadło na rozgrzany setkami stóp, kamienny bruk, którym pociekły jeszcze cieplejsze strugi krwi, od razu lądujące w rynsztokach.

Wasi oprawy tylko się śmiali, ciągnąc wszystkich dalej, na przód. Teraz, w waszych uszach dudnił tylko szczęk oręża i podnoszące się co chwilę okrzyki tłumów.
-No to jesteście nowym mięsem. - powiedział reprezentant straży, z morderczym błyskiem w swoich czarnych jak smoła ślepiach.

Niespodziewanie, ktoś zaklaskał w dłonie, przerywając szmer i obelgi rzucane przez nadzorców.
-Starczy! - zakrzyknął nieznajomy głos.
Z cienia wyłonił się tęgi, krępy mężczyzna, ubrany w czyste szaty, wykonane z dobrego materiału i zakrywające tors długą brodą w kolorze siana.



Od widocznie odznaczającej się łysiny odbijany był zamglony blask pochodni. Stąpał twardo i stanowczo, budząc respekt wśród wszystkich w okół.
Zbliżył się do linii ułożonej z niewolników i ze skrzywioną miną zmierzył wszystkich, stojących przed nim.
Jego piwne, błyskające od zawieszonych na sklepieniu lampionów oczy, lustrowały wszystko powoli i z dużą dokładnością.
- Bardok! - burknął z niechęcią, przedstawiając się.
- Mamy dla ciebie nowych Bardok! - powiedział jeden ze strażników, wychodząc na przód i pociągając was łańcuchem za sobą.
- Co ty wyprawiasz idioto?! - wykrzyknął ubrany w bogate szaty mężczyzna. Żwawo podszedł do oprawcy i wytłumaczył co o nim sądzi, soczystą pięścią, która znalazła się na jego twarzy.
Ten padł na posadzkę, łapiąc się za nos z którego obficie wypływało osocze. Chrzęst przy uderzeniu świadczył o tym, że nos najwyraźniej się złamał. Pozostali strażnicy stanęli zaskoczeni w bezruchu.
- No co? Ktoś jeszcze?! - zawołał.
Nikt nie miał odwagi stanąć przeciwko niemu. Krępy mężczyzna zachrząknął.
- W każdym razie witajcie na arenie. Od teraz będzie to wasz nowy dom. Mam nadzieję że szybko się tutaj zadomowicie. A jeśli nie zrobicie tego sami, to postaram się aby tak było, gdyż zostałem waszym mistrzem, na polecenie cesarza. Będziecie przeze mnie szkoleni od jutra. Codziennie, co by zachować dobrą formę. - rzekł, uśmiechając się szeroko, lecz w cale nie był to gest złośliwy. - Waszymi głównym zajęciem będzie więc trening,jedzenie, sen i oczywiście walki. Panują tutaj trzy zasady. Pierwsza! Nie walczymy poza areną! Jest ona po to, aby tam wyładować swoją energię. Karą za taką bójkę jest obdarcie ze skóry. Druga! Bezwzględnie słuchacie się mnie! Trzecia! Nie bójcie się śmierci. To wszystko. Jeśli chodzi o to gdzie będziecie spać, będzie to zależeć od waszego pochodzenia. Z góry mogę powiedzieć ze Thorni mają najgorsze cele, znajdujące się pod naszymi stopami. Są jednak hardzi i wytrzymują dużo, więc nie ma się czego bać. Kliferowie posiadają nieco lepsze komnaty, z wychodkami i drewnianymi kładkami na których będą spali. Co do tych, którzy są z imperium, to mogą oni liczyć na najwięcej. Koce, wyściełane sianem legowiska i dwa razy większe porcje pożywienia są ich przywilejami. Wszystko co miałem wam przekazać zostało powiedziane! Powodzenia. - skończył swój wywód, i znów wtopił się w gęsty cień, spowijający dalszą część komnaty. Strażnicy poprowadzili was do poszczególnych cel.

Gorthak Mordardro


Gorthak trafił do wilgotnej, ciemnej celi, nie posiadającej choćby jednego otworu w postaci zakratowanego okna. W sumie to nic dziwnego, piętro przeznaczone dla Thornów leżało pod powierzchnią i jedynym widokiem była by ziemia i wijące sie w niej robaki. Strażnicy kopnęli mężczyzna w
krzyż, ot tak sobie “na szczęście” jak to zwykli mawiać. Z lekkim warknięciem i niesamowitym bólem pleców, wywołanym metalowym butem jednego z oprawców, legł na zimnej, ociekającej brudną wodą, kamiennej posadzce. W tym samym czasie, trzasnęły za nim ciężkie, metalowe drzwi z odlanymi na nich głowami demonów. Rozejrzał się w okół. Całkowita pustka. Nie było nawet na czym spać. Ani grama siana na podłodze… nic.
Mimo że w ciągu swego życia przywykł do niewygód, to już była drobna przesada. Komuś takiemu jak on, nie podobała się zbytnio wizja spędzenia tutaj kilku miesięcy, albo nawet i lat, więc jedynym wyjściem dla niego okazałoby się poszukanie jakiejś drogi ucieczki. No cóż… było też legnięcie na ziemi. Co kto woli.

Thorgon Azra

Thorgon został brutalnie wrzucony do ciasnej komnaty, której ściany były wysadzane ostrymi jak brzytwy kamieniami. Zdążył się już niestety przekonać o ich ostrości. Przez swoje zahartowanie, nie zrobił sobie jednak z tego nic nadzwyczajnego i kompletnie zignorował małe ranki na swoim ramieniu. Szybko rozejrzał się w okół. Kamień, kamień, zimny kamień, woda, kamień. Wszystko, ot co. Może i żył w biedzie i był do niej przyzwyczajony, ale zawsze chociaż miał drewnianą miskę! Widać teraz przyjdzie mu jeść z podłogi. O ile, ktoś da coś do jedzenia. W tej sytuacji, wszystko malowało się czarnymi barwami. Coś jednak nagle zakłóciło jego mieszane myśli. Z rogu wyszedł młody, pokryty bliznami i licznymi amatorsko wydziaranymi tatuażami mężczyzna. Wyglądał na nie więcej niż 20 lat, lecz jego wzrok był tak wściekły i żądny krwi jakby był jakąś legendarną bestią, a nie młodym niewolnikiem. Zmierzył barbarzyńcę dziko wzrokiem i poruszył wysokim, zafarbowanym na czerwono irokezem.
- A ty to kto, łazęgo?! Gadaj albo dzisiaj skosztuję nie tej papki co nam podają, ale twojego mięsa! - krzyknął, zbliżając się do Thorgona niebezpiecznie blisko i z zakmniętymi oczyma, zaczął obwąchiwać jego rękę i wystawiać krzywe, lecz ostre zęby, jakby gotowe do zanurzenia się w jeszcze żywym posiłku.

Sharr

Mężczyzna trafił do nieco lepszej celi niż pozostali schwytani, pochodzący z innych krajów. Chociaż warunki tutaj panujące, nie byłyby odpowiednie nawet dla jakiegoś brudnego, włóczącego się po świecie obwiesia. Brudny wychodek, z którego wyciekały fekalia i latające w okół niego muchy, tworzyły odór prawie nie do zniesienie. To też, Sharr był zmuszony do zakrycia swego nosa dłonią, by całkowicie nie ześwirować od tego smrodu. Dobrze że komnata miała przynajmniej okno. Fakt, było małe i zakratowane ale jednak. Rozejrzał się dalej. Wystająca ze ściany drewniana kładka, miała być jego nowym łóżkiem. Żadnego koca czy poduszki. I wszystko. Nawet podłoga nie była wyłożona sianem, tylko gęstym brudem mieszającym się z wodą. Podszedł trochę bliżej, lecz szybko zrobiło mu się ciężko. Prawie zapomniał, że aby uniemożliwić mu używanie magii, strażnicy założyli na jego ręce specjalne kajdany, których zadaniem była blokada wszelakich zdolności nadprzyrodzonych. Wbite w nie był mały, ciągle pulsujący kryształek. Mimo że było mu w tym niewygodnie, to strażnicy i tak nie mieli zapewne zamiaru mu ich zdjąć. Po chwili czekała go jeszcze jedna atrakcja. Ktoś cicho zasyczał po drugiej stronie krat. Sharr, podszedł powoli do otworu. Za nimi, stał mały chłopiec, ze średnimi, rozczochranymi włosami. Ubrany w krótką, brązową suknię jaką noszą imperialni chłopcy.
- Będzie pan walczył na arenie? - zapytał nieśmiało i spojrzał na ciebie małymi, ciemnymi oczkami.

Caecus


Niedaleko wyjścia po drugiej stronie drzwi prowadzących na arenę, w holu, czekał na niego strażnik
- No nieźle! - zakrzyknął uradowany i natychmiast zbliżył się do ciebie. - Ten gościu wyglądał jak moje dzisiejsze śniadanie gdy z nim skończyłeś! - powiedział, później zasypując wojownika serią pytań, których i tak nie chciałeś słyszeć i na które nie miałeś ochoty odpowiadać. Widząc to, młody mężczyzna postanowił mu ulżyć. Wesoło, jak na tutejsze standardy pożegnał Caecusa i odesłał do dużego, oświetlonego lampionami pomieszczenia, w którym najczęściej przebywał. Był jednym z najbardziej tutaj szanowanych wojowników. Niedaleko niego, swoje komnaty miał dawny admirał floty imperialnej Romuliusz, czy były dowódca pretorian Flawiusz. Wszyscy byli więźniami politycznymi, których poglądy nie zgadzały się z obecnie panującymi w umyśle cesarza. Nie oni byli jednak teraz ważni.
Słyszał, że do koloseum przywieziony został nowy transport wojowników. Większość kończyła jednak tak jak zawsze. Gryząc piach. Teraz jednak, ci nowi którzy przybyli mieli być wyjątkowi, cóż, tak przynajmniej mówił ślepcowi, tutejszy i mocno podchmielony wróżbita. Mężczyźnie pozwolono pooglądać nowych i ocenić, czy to co mówił starzec rzeczywiście się zgadza. Ale mógł też przecież zostać i wrócić do gry w kości.

Fairne

Fairne z impetem uderzył o kilka drewnianych desek, wystających ze ściany, które miały być dla niego posłaniem. Na czole, praktycznie natychmiast pojawiło się duże zaokrąglenie, które po chwili zaczęło nieznacznie krwawić. Mężczyzna wstał z mokrych od napływającej tutaj wody z rynsztoków kolan i zmierzył oczyma całe pomieszczenie. Wyglądało jak klatka i takie samo miało mieć też zastosowanie. Mały, zakratowany otwór nie mógł stanowić żadnej drogi ucieczki, a metalowe drzwi ozdobione piekielnymi symbolami zdawały się być nie do sforsowania. Dodatkowo, jak po chwili zauważył musiał dzielić i tak już ciasne pomieszczenie z jakimś starym, siwym i śliniącym się starcem. Jego “współlokator” spojrzał na niego zmęczonymi, sinymi oczyma i powoli rozdziawił usta, ukazując szereg próchniejących, nie nadających się już do gryzienia zębów.
- Powiedz synku, co dzisiaj za dzień? - zwrócił się do Fairna.
 
__________________
"Ani drogi do nieba, ani bramy do ziemi."
Temteil jest offline