Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-12-2013, 19:00   #5
JaTuTylkoNaChwilę
 
JaTuTylkoNaChwilę's Avatar
 
Reputacja: 1 JaTuTylkoNaChwilę jest jak niezastąpione światło przewodnieJaTuTylkoNaChwilę jest jak niezastąpione światło przewodnieJaTuTylkoNaChwilę jest jak niezastąpione światło przewodnieJaTuTylkoNaChwilę jest jak niezastąpione światło przewodnieJaTuTylkoNaChwilę jest jak niezastąpione światło przewodnieJaTuTylkoNaChwilę jest jak niezastąpione światło przewodnieJaTuTylkoNaChwilę jest jak niezastąpione światło przewodnieJaTuTylkoNaChwilę jest jak niezastąpione światło przewodnieJaTuTylkoNaChwilę jest jak niezastąpione światło przewodnieJaTuTylkoNaChwilę jest jak niezastąpione światło przewodnieJaTuTylkoNaChwilę jest jak niezastąpione światło przewodnie
Gdy stanął na nogach poczuł wszystko jasno i nienaturalnie wyraźnie. To co stało się… Wczoraj? Tydzień temu? Jak długo mógł być nieprzytomny? O Boże… Kate, co oni Ci zrobili? Zapłacą.
Joe. Idaho. Kang.
Ta mała mantra będzie mu towarzyszyła do końca życia, albo wcześniejszego dokonania zemsty. Zemsty, która będzie dłuuuga i bolesna dla co poniektórych. Ale to później.


Joshua skulił się za swoim łóżkiem, po czym rozejrzał po sterylnym pomieszczeniu. Szybko zorientował się w jego ułożeniu, po czym najciszej jak tylko mógł ruszył w stronę szafki ze sprzętem medycznym. Liczył na jakiś skalpel czy coś. Starał się robić jak najmniej hałasu i przy okazji podsłuchać o czym gadają ludzie, którzy prawdopodobnie uratowali mu życie. Normalnie wyszedłby i podziękował, ale po ostatnich przeżyciach postanowił, że nie zaufa nikomu.

Drzwiczki szafki otworzyły się bezszelestnie, a oczom Josha ukazały się dwie półki z ułożonymi równo medykamentami, strzykawkami i bandażami.

Szybko złapał za dwie igły, które wbił w kitel, w który był ubrany. W czasie, gdy on przeszukiwał szafkę, trójka strażników rozdzieliła się. Pierwszy z nich, zapewne ten o ksywce Dentysta zajął się sprawdzaniem przytomności rannych. Drugi grzebał w szafce z lekami, a trzeci ruszył na mały ochód. Kurier poczekał, aż ten ostatni zwróci uwagę na hałasującego pacjenta, po czym ruszył przez drzwi znajdujące się niedaleko jego łóżka na korytarz. Niestety były zamknięte… A raczej coś je blokowało z drugiej strony.

Szybko obejrzał się przez ramię na ludzi sprawdzających stan rannych, po czym naparł na drzwi z całej siły licząc na to, że coś, co je blokuje, odpuści. Cóż, jak usłyszą, może uwierzą w historię o chwilowej niepoczytalności, czy coś w ten deseń.
Na początku czuł mały nacisk, który ustąpił, gdy szafa, która blokowała drzwi, upadła z łoskotem zwracając uwagę ludzi znajdujących się za plecami Josha. Wskoczył do pomieszczenia. Szybko zorientował się, że jest w jakiejś graciarni zawalonej różnym chłamem.
-Tam jest jeden! - krzyknął ktoś za jego plecami.
Nagle z mroku przed nim wyłoniła się sylwetka, która podniosła broń i zaczęła strzelać do gości z tyłu. Wszystkie trzy strzały poszły Panu Bogu w okno, ale przeciwnicy przynajmniej przypadli do ziemi przyciśnięci ogniem. W tym czasie z drugiej strony wyskoczył wysoki, czarny pielęgniarz, którzy krzyknął:
-Pomóż mi z tą barykadą!

Joshua ucieszył się, że miał całą twarz obandażowaną. Gdyby nie to, musiałby właśnie zbierać szczękę z podłogi. Jedyne co przyszło mu do głowy to “ja kurwa pierdolę”. Na szczęście wygląd czarnego pomógł mu podjąć szybką decyzję. Złapał za szafę, którą przesunął wcześniej, po czym przesunął ją pod drzwi. W następnej chwili rzucił się za ścianę, by ewentualny ostrzał nie podniósł mu poziomu ołowiu we krwi. Ostatnie wyniki były tak słabe, że musieli położyć go do tego szpitala. Po co pogarszać sytuację?

W tym czasie przeciwnicy nie próżnowali. Otworzyli ogień w stronę gościa, który pierwszy zaczął strzelać. Gdyby Joshua nie był odwrócony plecami, zorientowałby się, że pielęgniarz oberwał i to całkiem poważnie. Usłyszał za to cichy jęk i huk upadającego ciała.
Joshua zmełł w ustach przekleństwo, po czym ruszył biegiem za uciekającym lekarzem. Nie wiedział gdzie jest, co się dzieje. To chyba nie był jego szczęśliwy dzień.
Lekarz wpadł do kolejnej sali. Widząc Josha zaraz za nim, wycelował w niego broń i krzyknął - Stój! - Sam jednak nie przestał biec.
-No chyba kurwa nie! - odkrzyknął kurier grzejąc dalej. - Co tu się dzieje?!
-Stój, bo cię zastrzelę! - Czarny pielęgniarz jednak nie przerwał biegu i po chwili wbiegł na klatkę schodową. Zaczął piąć się do góry.
-Gdybyś chciał, już byś to zrobił - stwierdził Josh nie przerywając biegu. - CO SIĘ TU KURWA DZIEJE?!
Starał się nadać głosowi władczy i nie znoszący sprzeciwu głos. Niech się dzieje co chce, ale ciekawość musi zostać zaspokojona.
Facet zobaczył, że kurier nie odpuści. - Za mną! - Dobiegli razem na wyższe piętro. Jak niższe nosiło jakieś ślady użytkowania, tylko tutaj większość sprzętów została wyniesiona, a gdzieniegdzie widać potrzaskane resztki. Lekarz zatrzymał się w jednym z pomieszczeń zatrzaskując za sobą drzwi. Ciężko oddychając, oparł się o ścianę. - Łowcy… Łowcy niewolników…

Josh wziął kilka głębszych wdechów trawiąc zaserwowaną mu przed chwilą wiadomość.
-Z deszczu pod rynnę - mruknął do siebie, po czym dodał głośniej - jestem Joshua. Co to za miejsce? Skąd się tu znalazłem? Jak wydostać się z tego szamba?
Wszystkie komórki jego mózgu przeskoczyły z pozycji “stand by” na “work” i zaczęły obmyślać jak najskuteczniejszy plan przeżycia. Łowcy niewolników. To już coś. Jeżeli się podda, to nie powinni go zabić. Chyba. Z taką twarzą, jaką musi mieć teraz idealnie nadawałby się na jakiegoś eunucha. Nie żeby mu się to podobało, ale przynajmniej nie zginie. Nie da im tej satysfakcji…
Joe. Idaho. Kang.
Znajdzie ich. Potem. Teraz trzeba przeżyć.

-Nazywam się Doktor Mitchel. Witam w Goodspring... - Mężczyzna wziął głęboki oddech, uśmiechając się krzywo. - Jesteśmy jedynym szpitalem w promieniu stu kilometrów od Detroit. Jeżeli to miejsce można nazwać szpitalem… - Spojrzał na drzwi. - Stąd możemy wyjść tylko na dach. Jesteśmy w pułapce. - Doktor wstał i nerwowo zaczął chodzić od ściany do ściany. - Słyszałem okropne rzeczy, okropne.. Co te bestie wyprawiają ze swoimi jeńcami.
-Miło mi poznać - dokończył uprzejmości Josh - choć szkoda, że w takich okolicznościach. Potrzebujemy okna i kabla albo liny. Jak najprędzej.
-Nie rozumiesz - Doktor spojrzał chłopakowi prosto w oczy - oni są w całym miasteczku.
-To co, chcesz się poddać - zapytał zdziwiony Josh spoglądając w oczy doktorowi - żeby zrobili ci te “straszne rzeczy”? To łowcy. Nie zabiją, jak się poddamy, ale wpierw warto by było spróbować uciec. Pilnuj drzwi.
Kurier złapał za pistolet, po czym podszedł do łóżek i zaczął ściągać prześcieradła. Zwijał je jak najmocniej, a potem łączył razem. Wyszło tego całkiem sporo. Na parter uda się opuścić bankowo.

-To ja… - powiedział ktoś osłabionym głosem. - Doktorze, to Carl... Niech mnie pan wpuści. - Carl?! - Doktor ruszył w stronę drzwi, żeby je otworzyć.
-Stój! - krzyknął Joshua. - Za mocno go trafili. Ma “wsparcie”. Szybko, pomóż mi z tym gównem i spadamy.
Kurier zaczął przywiązywać prowizoryczną linę do nogi łóżka znajdującego się najbliżej okna. Zamierzał przerwać i skierować broń w stronę drzwi, jeżeli tylko doktorek uczyni coś w kierunku ich otwarcia.
Doktor zamarł, ale widać, że zrozumiał ryzyko. - Carl? Carl, nie mogę Ci otworzyć! Idź na dół, w szafce na parterze, w moim gabinecie jest morfina i zapasowe opatrunki… Carl?! - Ktoś mocno kopnął w drzwi.
Josh ostatnim ruchem zacisnął węzeł, po czym poderwał broń i wycelował w wejście.
-Odsuńcie się od drzwi! - krzyknął - Bo komuś stanie się krzyda!
Kolejny raz w przesranej sytuacji. Ktoś na górze chyba za nim nie przepadał. Czyżby wysadzenie garażu z magazynkiem mety było takim grzechem? Nie… To nie to. Więc co? Cóż takiego złego uczynił, żeby mieć teraz tak przerąbane.
Uderzenia nie ustąpiły. Zamiast tego wzmogły się dwukrotnie. Na dodatek framuga była niewątpliwie stara. Josh wiedział, że jeszcze chwila, a wyleci razem z drzwiami.
-Cóż… Nieposłuszeństwo bywa karane.
Kurier wycelował tuż powyżej klamki, nieco prawą stronę na ukos. Jeżeli ktoś stoi centralnie za drzwiami dostanie w tors. Joshua poczuł kopnięcie adrenaliny. Zawsze się tak działo, gdy musiał się pobawić w najwyższego sędziego. Pociągnął za spust. Raz, a potem drugi.
- Aaa! - Głośny krzyk postrzelonego człowieka. - Dawaj strzelbę!
Gdy tylko echo wystrzałów przebrzmiało, kiwnął głową na doktorka, by ten otworzył okno i uciekał, a sam przesunął się ze swojej pozycji, złapał szafkę nocną, którą rzucił w najdalsze okno w pomieszczeniu. Te wyleciało z głośnym brzękiem.
Doktor doskoczył do okna i od razu padł na ziemie. - Są z tej strony! Spróbujmy z drugiej!
-No to raz - zadecydował Josh. - Osłaniam cię.
Doktor złapał za ramę łóżka i pospiesznie dowlekł ją na drugą stronę pomieszczenia. Przeżegnał się, złapał liny z prześcieradeł i wyszedł na zewnątrz. Joshua usłyszał tylko krótki, urwany krzyk i łoskot ciała trafiającego z zdecydowanie za dużą prędkością w beton. Nagle drzwi otwarły się z hukiem wystrzału ze strzelby.
Joshua strzelił w wejście jeszcze dwa razy, po czym najszybciej jak tylko mógł dobiegł do okna i korzystając z doświadczeń wczesnego dzieciństwa, kiedy to z innymi dzieciakami biegał po opuszczonych budynkach i zapomnianych przez Boga ulicach, i chwycił za linę, by zsunąć się na ziemię.. Kto by pomyślał, że coś takiego przyda się jeszcze szanowanemu kierowcy...

Ciężko uderzył o ziemię. Doktor musiał spaść z drugiego piętra na dawny asfaltowy parking. Dookoła jego głowy rozkwitła już plama krwi. Josh nie mając czasu na sprawdzenie, czy żyje, rozejrzał się dookoła. W najbliższym sąsiedztwie stało kilka podniszczonych chat, pomiędzy którymi stało kilka osób. Zdecydowanie za dużo jak na gust kierowcy.
Joshua zmełł w ustach kolejne przekleństwo. To będzie długi dzień. Zaczął biec jak najprędzej w stronę najbliższych zabudowań. Sylwetki ludzie… To na pewno łowcy. Musi biec tam, gdzie ich nie ma. Chyba, że któryś nie uważa na to, co się dzieje dookoła i można pomóc mu umrzeć.
-Stój! - Ktoś krzyknął z okna szpitala. Padł jeden strzał. Na szczęście dla zwiewającego ostrzegawczy. Na parkingu stało kilka wraków, za którymi można by się było się ukryć. Problem z tym, że dwie wyżej wspomniane sylwetki oderwały się od zabudowań i powoli ruszyły w tę stronę. Krótki rzut oka upewnił uciekiniera, że są uzbrojeni.
-Żebyś mógł mnie łatwo odstrzelić - krzyknął Joshua pędząc w stronę najbliższych samochodów. - Zasłonię się i wtedy pogadamy!
Joshua niemal czekał, aż gorąca porcja ołowiu przetnie powietrze i wbije mu się w plecy jak ostatni gwóźdź do trumny. Przestraszony dobiegł jednak do wozów. Chyba udało mu się wygrać talon “śmierć ma wolne”. Dwóch pozostałych nie dawało za wygrane. - Wyłaź z podniesionymi rękami! - krzyknął ten sam ktoś z okna.
-Nieco chujowa sytuacja, nie?! - zapytał z głupia Joshua. - Nie będę strzelał, jeśli i wy nie będziecie strzelać. Nie zależy mi na kolejnych trupach!
-W dupie mamy na czym Ci zależy! Wyłaź! - Kolejna kula rykoszetująca od wraku niewątpliwie wzmocniła przekaz. Dwójka idąca od strony domów zbliżyła się do swoich stanowisk bojowych przy wrakach.
-Nie pomagasz! - odkrzyknął. - Przestań strzelać!
Dwójka zajęła pozycje, ale nie zaczęli strzelać. - Daję Ci ostatnią szansę! Wyłaź!
Josh uśmiechnął się słysząc jęk od strony leżącego Doktora, który podniósł do górę dłoń. Żyje. Nie tylko kierowca wygrał dzisiaj życie… Joshua westchnął głośno, po czym położył pistolet na masce wozu. Wstał, założył ręce za szyję i wyszedł przed samochód.
-Macie mnie! Nie strzelajcie!

Jeden z oflankowujących przeciwników wykorzystał sytuację i obalił Joshuę na ziemię. Drugi w tym czasie podbiegł do leżącego doktorka z charakterystyczną torbą z czerwonym krzyżem. Od razu wyciągnął kołnierz ortopedyczny.
-Będę potrzebował tu pomocy! - krzyknął.
 
JaTuTylkoNaChwilę jest offline