Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-12-2013, 19:56   #6
aveArivald
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
- Ok, dziecinko, tylko spokojnie... spokojnie... - Szajbus zaczął powoli opuszczać trzymanego shotguna aż do momentu gdy ten zawisł mu na pasku na ramieniu. Miał nadzieję, że dziecko nie zauważyło trzymanego w ręku kawałku metalu. Był gotów w każdym momencie uciekać bądź też zaatakować. - Spokojnie... Nie rób głupstw. Przyszedłem pomóc. Przecież nie chcesz nikogo skrzywdzić, prawda?
Ja zresztą też - dodał w myślach. W końcu praca łowcy niewolników polegała na chwytaniu żywych ludzi a nie produkowaniu trupów. Przynajmniej tak mu się wydawało gdy wstępował w szeregi bandy rekrutów. Wątpił żeby dostał choćby kapkę wody czy garstkę śrutu za bezużyteczne dziecięce ścierwo. No, chyba że u kanibali.

Dlatego też próbował uspokoić dziecko, niestety nieskutecznie. Dziewczyna nadal celowała w jego stronę. Co gorsza, gdy opuścił broń nabrała odwagi.
- Tato! Tato! Oni są w środku! - wydarła się. Szajbus nie wierzył, żeby obrońcy na wyższym piętrzę słyszeli ją przy huku wystrzałów, jednakże kwestią czasu było kiedy zaczną zmieniać taśmę. - Poddaj się! Podnieś ręce! - mimo niewątpliwej odwagi słyszał w jej głosie przerażenie. Dobrze wiedział, że desperaci są najgroźniejszym przeciwnikiem. Uniósł ręce w górę.

- Dobrze, tak lepiej? - uśmiechnął się krzywo, przeklinając małą w myślach.
Nagle karabin na górze przerwał serię. Dziewczynka i zerknęła nieopatrznie w tamtym kierunku. Błąd. Jacob tylko na to czekał. Zginając się wpół rzucił się błyskawicznie po łuku w kierunku dziewczyny. Zaskoczona wystrzeliła dwukrotnie lecz spudłowała. Kule minęły Szajbusa dosłownie o centymetry.

Łowca był piekielnie szybki i idealnie wykorzystał moment, jednak to nie wystarczyło by odebrać małej broń. Dziewczynka zręcznie przeszła mu pod ręką.
- Tata! - znów się wydarła i wtedy wydarzyło się coś niemożliwego.
W pierwszej chwili Jacob myślał, że ojciec małej zlazł na dół i strzelił bezbłędnie go trafiając lecz... lecz to była mała. Nie przewidział tego, zlekceważył swojego przeciwnika. Tej skubanej smarkuli jakimś cholernym cudem udało się go zranić. Lekko odczuwany kłujący ból w tułowiu dodawał Szajbusowi coraz więcej adrenaliny.

Opanuj się idioto - skarcił się w myślach - to jest twój jebany łup. Masz na niej zarobić na swoje parszywe życie. Martwa będzie bez wartości. Zaklął siarczyście. Przez ułamek sekundy przeszło mu przez głowę pytanie kto tu tak na prawdę jest zdesperowany?
- Dawaj to do chuja! - warknął starając się wyrwać jej z dłoni pistolet.
Dziewczyna intuicyjnie wystrzeliła lecz Szajbus spodziewając się tego, zawczasu uderzył od góry w drobne dłonie trzymające broń. Pocisk wbił się zaraz pod jego nogami. Bez zbędnej chwili wahania znów wykorzystał swoją szansę i wyrwał zaskoczonej smarkuli broń z dłoni.
- Ellie?! - usłyszeli z góry głos a później kroki. Ktoś szedł w ich stronę - Ellie?! - dziewczynka sięgnęła po myśliwski nóż, który miała za paskiem. Dzieliła ich odległość około pół metra.

- Nawet nie próbuj - zasyczał łowca gotowy do strzału. - Masz ostatnią szansę, by się poddać mała…
Normalnie cała ta sytuacja w ogóle nie miałaby miejsca. Normalnie, czyli gdyby nie starał się zostać łowcą niewolników. W pierwszej chwili potulnie wycofałby się i uciekł lub jakoś dogadał. Do tej pory nie polował na ludzi lecz na mutanty i cholernie źle byłoby mu ją zabijać nie tylko ze względu na brak zysku. To było wbrew... wbrew... sam nie wiedział czego...

Z drugiej strony jednak, miał już serdecznie dosyć uganiania się za mutancim ścierwem a życie łowcy niewolników wydawało mu się dostatecznie dobre by porzucić starą profesję. Ta mała dziwka miała być jego pierwszym łupem. Dziewiczym trofeum. Początkiem wspaniałej, świetlistej kariery wśród łowców niewolników jednak... wszystko komplikowała...
- Nie zbliżaj się, bo cię potnę! - krzyknęła łamiącym się głosem przerywając chwilowy impas.
Szajbus spojrzał na nią uważnie. Nie trzeba było speca by dostrzec, że jest przerażona. Nóż trząsł się w jej małych dłoniach. Mimo, iż starała się zabrzmieć poważnie, jej głos należał do małej przerażonej dziewczynki. Zerknęła w stronę drzwi. Kroki słychać było coraz głośniej.
- Ellie? - dobiegł ich damski głos lecz o wiele bardziej stanowczy od głosu dziecka.
Kurwa w co ja się wjebałem - przeszło Szajbusowi przez głowę. Wtem przypomniał sobie o indianinie, tym rekrucie, który zabił i brutalnie zgwałcił umierającego chłopca. Za późno zrozumiał, że równie dobrze mógłby stać się dla tych kobiet katem jak i zbawicielem. Nie mógł się jednak już wycofać.
- Nie potniesz mnie, ani ja ciebie. Potną cię goście, którzy tu za mną idą.
Nagle, jakby natchniony boską mocą, doskoczył do dziewczynki jednym ruchem wybijając jej nóż z rąk. Ellie próbowała zareagować ale jedyne co zdołała zrobić to potknąć się o jego podstawioną nogę. Złapał ją za włosy, przyciągając do siebie. Jego nóż oparł się o gardło dziewczynki, ręka z pistoletem wycelowała w otwarte drzwi.
- Ellie! - jakaś kobieta stała zaraz obok wejścia wołając dziewczynkę.
Jaboc oddał strzał ostrzegawczy. Cholerna strata gambli - pomyślał.
- Ani się rusz bo twoja Ellie będzie martwa! - cisza. Długo nikt się nie odzywał. W końcu jednak kobieta zapytała cicho.

- Ellie, słyszysz mnie?

- Gdybym chciał was zabić już bym to zrobił - zasyczał Szajbus do ucha dziecka. - Każ im się poddać. No! Już!

- Amanta?! Amanta… przepraszam… - odezwała się w końcu połykając płacz. - Amanta, macie się poddać.

- Ellie, malutka. To nie twoja wina... Skurwielu! Utnę Ci jaja! Puść ją! - karabin na górze znów się odezwał a Szajbus wykorzystując hałas, zaczął się powolutku cofać razem z zakładnikiem wgłąb jednego z dwóch skrzydeł budynku.

- W ogóle nie słuchasz! To wasza ostatnia szansa! Poddajcie się! I tak już jesteście martwi! - a przynajmniej tak mu się wydawało.

- Elli? Elli, padnij! - kobieta wychyliła się zza futryny z karabinem gotowym do strzału. Na oko była to młoda nastolatka, pewnie siostra. W rękach trzymała Garanda. Przeskoczyła przez worki z piaskiem i skryła za rogiem wąskiej ściany głównego pomieszczenia.

- Gupia suka - sapnął Szajbus mocno przytrzymując wyrywajacą się Elli - Ale ładna, muszę przyznać. Chociaż pewnie już nie długo. Uważaj na swoje plecy piękna, - rzucił niby od niechcenia poważnie zastanawiając się kiedy do cholery te sukinsyny z bandy uderzeniowej tu przylezą. Wystrzelali ich wszystkich jak jebane kaczki czy co?
Dziewczyna kompletnie zignorowała jego słowa, złożyła się do strzału i pociągnęła za spust, mimo, że Szajbus niemal całkowicie zasłaniał się ciałem dziewczynki. Zaskoczony Łowca musiał przyznać, że dziewczyna ma jaja i nerwy ze stali. Okazało się jednak, że kompletnie spudłowała. Prawdopodobnie nie chciała skrzywdzić Ellie.

Niemal równocześnie odpowiedział ogniem. Huk, wystrzałów z jednej jak i z drugiej strony wkomponował się w terkoczący na piętrze RKM i krzyk zakładniczki. W przebłysku świadomości zorientował się, że pocisk z Granda drasnął go w policzek. Centymetr dalej i... Wolał nie myśleć. Miał kurewsko dużo szczęścia. W przeciwieństwie do Amanty.

Dziewczyna padła na ziemię jak trafiona gromem wypuszczając karabin z dłoni. Próbowała dosięgnąć rany brzucha rękami a w spojrzeniu, którym obdarzyła Szajbusa widać było skrajne przerażenie.
- Przykro mi - łowca kolejny raz pociągnął za spust chcąc skrócić jej cierpienia. Usłyszał tylko suche kliknięcie. - O... kurwa... - zaciął się. Gdyby opróżnił magazynek wcześniej to... prawdopodobnie byłby teraz martwy... Po chwili, gdy otrząsnął się z zaskoczenia, zwrócił się do Amanty. - Ty na prawdę nie chcesz umrzeć, co?
Dziewczyna jednak nic nie odpowiedziała. Była w szoku. Starała się odczołgać jak najdalej od Jacoba. Elli przestała się rzucać. Zawisła bezradnie na jego ramieniu płacząc rzewnie.
- Powiedziałem już, że mi przykro do chuja! - wrzasnął oprawca. W końcu nie zamierzał nikomu zrobić krzywdy. Chciał trochę zarobić. Na życie, na leki, jedzenie, jakąś dupeczkę, tornado... Myśli ponownie przerwał płacz Elli. Wwiercał się do mózgu Szajbusa grając na najwrażliwszych strunach tej części jego świadomości, która zawierała jeszcze resztki człowieczeństwa. - Aaaa pierdole to! Cicho do kurwy nędzy! - rzucił po czym zacisnął mocniej ramię na szyi zakładniczki by ją przydusić.
Dziewczyna powoli zwiotczała w jego ramionach. Położył ją na ziemi. Wciąż oddychała. Wstał, odrzucił na bok bezużyteczną broń. Amanta patrzyła prosto w jego oczy. Karabin na górze w końcu zamilkł.
- Uhh... - odetchnęła ciężko. - Zabiłeś… zabiłeś mnie… - rzekła jakby ten fakt nadal do niej nie dotarł. Próbowała się podnieść ale brakowało jej siły, która wypływała z niej z każdym kolejnym oddechem. - Jej ojciec… Mój ojciec... Zostaw… Ellie... musi ktoś… - po grymasie na twarzy można było się domyślić, że mówienie sprawiało jej ogromny ból.

- To już nie ma znaczenia, piękna - Szajbus uśmiechnął się smutno pogodzony z faktem morderstwa, które popełnił. Ofiara była niewinna, czysta jak łza, jednak konieczna. Na szali było życie zarówno jej jak i jego. Wtedy nie miał wyboru i liczył na to, że ona ten fakt zrozumie. Wyciągnął z kabury swoją broń. - Bóg mi świadkiem, żem chciał się dogadać… Wolisz to, czy to? - zapytał pokazując jej błyszczące słabo ostrze noża i Browninga uznając to pytanie za oczywisty akt łaski.
Dziewczyna patrzyła na niego coraz bardziej gasnącymi oczyma. Nagle jednak, wydobyła z siebie krzyk, którego Jacob nie spodziewałby się po umierającym.
- Tato! Tu został tylko jeden! - wzięła głęboki oddech, żeby krzyknąć jeszcze raz lecz... Jacob bez słowa wbił jej ostrze noża w krtań. Aż po rękojeść.

- Nienawidzę cię - szepnął wykrzywiając twarz we wściekłości.
Była to szczera prawda. Nie zrozumiała, że tak na prawdę, to Szajbus wyświadcza im wszystkim przysługę. U żadnego z łowców niewolników nie miałyby tak dobrze jak u niego. Dodatkowo Amanta zmusiła Ellie do oglądania swojej śmierci. To zdało się Jacobowi nad wyraz okrutne.

Dziewczyna przez chwilę charczała po czym zastygła bez ruchu. Jej szeroko otwarte oczy, synonim wyrzutów sumienia prześladujący co wrażliwszych morderców, wciąż wpatrywały się w łowcę z przerażeniem. Ten jednak wiedział, że szybko o nich zapomni.

Wstał i rzucił okiem na Ellie. Nadal leżała w tym samym miejscu. Nieprzytomna. Dobrze. Dużo zapłacił za ten łup. Cholernie dużo. Miał wrażenie, że wręcz przepłacił. Z góry dobiegały go tylko pojedyncze wystrzały z broni ręcznej. Dobiegały go też bojowe okrzyki z kierunku, z którego nacierali jego "kompani".
- Dobra - rzekł do siebie po czym podszedł do Ellie.
Postanowił, że zanim się opatrzy musi unieruchomić swój łup. Zawiązał jej knebel na ustach i związał liną ręce. Stanął nad nią przydeptując ją lekko do ziemi jedną nogą coby nie postanowiła nagle gdzieś uciec lub się wyrywać, po czym zaczął oględziny pierwszej z ran. Pocisk przeszedł przez bok rozcinając go, tak jakby był nacięty nożem. Paskudna rana, ale raczej niegroźna dla życia. Z łatwością ją opatrzył. Oczywiście dalej krwawił jednakże na tamten moment nie był w stanie zrobić nic więcej. Nie obędzie się bez interwencji lekarza.

Z oddali dobiegł go kolejny pojedynczy wystrzał. Wyglądało na to, że zapanował impas i żadna ze stron nie ma pomysłu na jego przełamanie.
- Cholerni amatorzy - warknął lecz po namyśle odprężył się i usiadł pod ścianą. Czekał gładząc opartego o nogi SPASa celującego wprost na wejście do budynku jak i na piętro. Napracował się już na dziś. Nadszedł czas by odpocząć i przypilnować swojej zdobyczy. Już wystarczająco zszargał sobie nerwy.
Po paru minuach przerywanych pojedynczymi wystrzałami usłyszał rozmowę z góry. Ktoś krzyczał. Z pewnością mężczyzna.
- Ostatni magazynek! - brzmiała wiadomość.
Jakby na zawołanie od strony szturmujących do budynku zaczął się ktoś zbliżać. Krzyk bojowy szturmującego mężczyzny urwał się wpół przerwany strzałem z góry. Po chwili do Szajbusa, znowu z piętra, dobiegła ściszona rozmowa. Nie słyszał dokładnie słów, ale była bardzo nerwowa.

Nie wytrzymał.
- No dobra, czas skończyć tę szopkę - rzekł do siebie a po chwili wahania związał Ellie także nogi, po czym ruszył po schodach w górę ze śrutówką w rękach gotów wygarnąć z niej w każdej chwili. Starał się przy tym nie robić zbytniego hałasu.
Już myślał, że uda się mu podejść obrońców pozostając niezauważonym kiedy przez przypadek kopnął jakiś przedmiot.
- Słyszałeś to? - dobiegło do jego uszu.
Szajbus stał w rogu korytarza i widział jak powoli z drzwi pomieszczenia, w którym według niego umieszczony był RKM, wychyla się lufa myśliwskiego sztucera. Tym razem nie zamierzał łapać niewolników. Chciał jak najszybciej skończyć cały ten cyrk. Wycelował i w momencie gdy jakaś postać wysunęła się zza drzwi - strzelił. Śrut z tej odległości, praktycznie pozbawił przeciwnika głowy.

Łowca niemal pewien spektakularnego zwycięstwa śmiało wychylił głowę zerkając wgłąb pomieszczenia.

Huk wystrzału niczym z armaty i kula przelatująca tuż obok jego głowy wystarczyły by instynktownie padł na ziemię. Kolejne dwa pociski przebiły ścianę nad nim.

Koniec atrakcji na dziś - zawyrokował w myślach. Może i był trochę jebnięty ale już dwa razy tego dnia otarł się o śmierć. Raz dosłownie - gdy nabój Granda przeorał mu policzek, a drugi raz teraz - gdy ktoś próbował zajebać go z jakiejś ręcznej armaty. Dał za wygraną i zszedł na niższe piętro rozglądając się uważnie. Jego łup leżał nietknięty i nadal nieprzytomny.

Z góry dobiegło go jeszcze kilka szybkich strzałów. Po chwili przerwy rozbrzmiał ostatni. Coś z łoskotem obaliło się na ziemię. Szajbus ani drgnął. Z zewnątrz słychać było zbliżające się pohukiwania indiańca. Zaraz potem ktoś wyważył drzwi.
- Czysto - rzucił Szajbus stojąc nad nadal nieprzytomną Ellie.
Do środka wpadło czterech mężczyzn. Indianiec, meks, który wcześniej chciał z Jacobem walczyć oraz dwóch gości. Tych łowca w ogóle nie kojarzył. Wszyscy wyglądali jakby przeszli przez piekło. W poszarpanych, pokrwawionych ubraniach, z pustymi ładownicami i szaleństwem w oczach. Trójka od razu pobiegła na górę. Z Szajbusem został indianiec. Facet oberwał. Jedna z rąk wisiała bezwładnie. W drugiej trzymał swój oszczep. Wskazał nim na dziewczynkę.
- Ona jest Pasiastego Orła. Odejdź - powiedział uderzając pięścią w klatkę piersiową.
Niemal równocześnie z uderzeniem pięści Szajbus pociągnął za spust i wystrzelił w kierunku Pasiastego Ptaszka. Nikt nie odbierze mi mojego pierdolonego łupu, a już w szczególności ten kutas. Śrut zwalił indiańca z nóg pozostawiając z jego sprawnej ręki krwawy kikut. Próbował wstać, ale zaraz ciężko opadł na ziemię. Jacob nie mógł uwierzyć własnym oczom. Mężczyzna płakał. Szlochał, niczym małe dziecko.
- Ona. Jest. Szajbusa - rzekł do żywego jeszcze trupa po czym rzucił do nieprzytomnej Ellie. - To dopiero zjeb, mała.
Z odgłosów z piętra można było wywnioskować, że reszta rekrutów szabruje. Nikt nie był zainteresowany strzałem. Szajbus wyniósł małą na zewnątrz i tam zaczął ją budzić. Po chwili dziewczynka doszła do siebie. Gdy tylko otwarła oczy wytrzeszczyła je na łowcę z przerażeniem próbując się wyrwać. Więzy jednak trzymały mocno.
- Posłuchaj mnie uważnie mała - zaczął przemawiać Jacob - bo nie będę tego powtarzać. Słuchasz?
Dziewczynka uspokoiła się i wyraźnie zaczęła go słuchać utkwiwszy w nim wzrok, chociaż nie wydawała się przy tym ani trochę mniej przerażona.
- Nie jestem jednym z nich i na prawdę nie chciałem, żeby to się tak potoczyło… ten świat jest równo popierdolony wiesz? Ciesz się, że nie spotkałaś Pasiastego Orła… Zresztą… Nieważne - przerwał na chwilę zbierając myśli.
Podobał się mu jej upór, odwaga i waleczność. Były to cechy, które u każdego człowieka należy doceniać a już szczególnie u ludzi zajmujących się zabijaniem odmieńców. Pomijając fakt olbrzymiej naiwności dziewczyny, zdawało się mu, że zarówno jego jak i Elli łączy wiele podobieństw. Nie chciał jej krzywdzić. A przynajmniej nie za bardzo.
- Teraz należysz do mnie i masz mnie słuchać bo inaczej bez chwili wahania oddam cię tym pojebańcom. Uwierz, oni potrafią zranić i to nie tylko ciało. Ja natomiast gdy będę mieć okazję, sprzedam cię gdzieś jakimś farmerom albo może gdzieś w mieście... Ostatecznie do burdelu, jeśli cena będzie dobra. Może być? Wyrażam się jasno?
Po pytaniu zapadła niezręczna cisza. Z góry dobiegały odgłosy dwóch szabrowników wykłócających się o łup. Na gładkich policzkach dziewczyny pojawiły się nowe strużki łez. No tak. Jak ma mnie słuchać skoro zajebałem jej siostrę? Jak ma się skupić na tym co mówię, skoro tam gdzie jeszcze przed chwilą walczyli jej rodacy buszują teraz obcy? Jak może zrozumieć co to gwałt skoro możliwe, że nigdy nie była jego świadkiem? Jak może rozumieć co to znaczy głodować kilka dni, nie pić, nie łykać leków, umierać coraz bardziej z każdym tygodniem tego chujowego życia? Skąd do kurwy nędzy może wiedzieć jak trudno jest podjąć się tak desperackich kroków? Dlaczego...?

Jacob potrząsnął głową. W jednym momencie jego spojrzenie zmieniło się, mięśnie twarzy rozluźniły a na twarz wypełzł uśmiech. Resztki alkoholu po integracyjnej popijawie grupy szturmowej już chyba do reszty wyparowały z jego czaszki. To nie było jego miejsce. To nie było jego zadanie. Powinien skończyć tu to co zaczął, wziąć co jego i odejść. Odejść jak najdalej. Ale najpierw...

Podniósł się na równe nogi i wyciągnął zza pasa maczetę.

Zamachnął się.

Dziewczynka rozpaczliwie zapiszczała próbując zasłonić rękami twarz jednak...
- Hehe, żartuję... W końcu chyba coś za ciebie dostanę, nie? - odwrócił się i wszedł z powrotem do budynku. Wybiegł na piętro i od drzwi zagaił. - Jak tam? Coś wartościowego?
Wpadł na meksa niosącego na ramieniu karabin maszynowy. Gość w ręcę miał rewolwer. W drugiej niósł zakrwawiony nóż. Patrzył się Jacobowi prosto w oczy.
- Wypierdalaj - powiedział stojąc na górze schodów. Łowca nigdzie nie dostrzegł pozostałej dwójki lecz, mimo że nie należał do najsprytniejszych, szybko zorientował się co jest grane.
- Och, czyżby? - zapytał z udawanym zdziwieniem zanim jego maczeta poszła w ruch.
Stal błysnęła zimnem ciągnąc za sobą wąziutką strużkę krwi z szyi postawnego meksa. Cios Szajbusa nie był niestety dokładny, ostrze rozcięło jedynie skórę przeciwnika. Zaskoczony "almost" łowca niewolników starał się oddać Jacobowi swoją maczetą jednak nie trafił. Najwyraźniej sprzęt jaki miał na sobie razem z łupami z bitwy mocno go przeciążyły. Ledwo co stał na nogach.

Jacob wykorzystał chwilę wahania, moment w którym przeciwnik łapał równowagę i wyprowadził kolejny mocny cios trafiając meksa w lewą nogę. Maczeta gładko przeszła przez jego kolano. Upadł na ziemię skowycząc z bólu. Jedną ręką złapał się za ranną kończynę a drugą podparł prowokując tylko kolejny cios ze strony łowcy mutantów. Ostrze znów gładko, niczym w smalec weszło w szyję meksykanina zatrzymując się dopiero na kręgosłupie. Kilka sekund później było po wszystkim.

Szajbusa dobiegł dźwięk nadjeżdżających pojazdów. Pewnie łowcy niewolników... - pomyślał. Cholera, Ellie! Zaczął na nowo analizować sytuację po czym nagle, zupełnie niespodziewanie, naszły go silne wyrzuty sumienia i krótka acz wymowna refleksja: Biedna smarkulo... Mogłem cię zabić. Wybacz.
 
__________________
Wieża Czterech Wichrów - O tym co w puszczy piszczy.

Ostatnio edytowane przez aveArivald : 19-12-2013 o 23:14.
aveArivald jest offline