Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-12-2013, 22:37   #7
Rock
 
Rock's Avatar
 
Reputacja: 1 Rock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znany
Było już prawie ciemno, kiedy strżnicy “wyrzucili” wojownika za bramę, do slumsów. Chwilę potem zdobione kraty zatrzasnęły się, zamykając przejście do bogatszych dzielnic.
Sachim wsunął miecz na miejsce, drugi już raz dostał wpierdziel jednego dnia cóż było ich ciut za dużo. - No nic! - mruknął, zadowolony z spędzonego dnia. W końcu znalazł bratnią duszę. Strząsnął kurz z ramion, postanowił ruszyć do burdelu. Tylko gdzie on jest? W końcu miał kogoś uratować. Z tym, że zapomniał jej imienia. Problematyczna sprawa ale postanowił uratować wszystkie dziewki w takim razie. Czas pogadać z chołotą. Ruszył przed siebie bacząc na kroki bowiem był w slumsach a doświadczenie podpowiadało, że wariatów nie brakuje a i żezimieszków też.
- Ej wy tam. - podszedł do najgroźniej wyglądającego typka i szepnął mu na ucho. - gdzie znajdę najważniejszą osobę w tym mieście?
Drab spojrzał na niego z góry i ryknął śmiechem.
- Won mi stąd! - zawołał.
Sachim rozejrzał się czy w pobliżu nie ma jakiegoś strażnika. Nie było, za to pół tuzina umięśnionych pijanych chłopów nie wyglądała zbyt optymistycznie nastawiona do rozmów.
- Ja tu chciałem kufel piwa postawić nowopoznałemu a on mnie wygania. No cóż skoro tak chcesz ale znam cudną karczmę a jakie dziewki mają. - odparł Sachim sądząc po wyglądzie, że drab do najbystrzejszych nie należy.
- Hmm… to co innego… - odparł mężczyzna. - Czego chcesz? - dodał jednak, mniej ufnie.
Nachylił się do draba by szepnąć - włamać do komnat królewskich jeśli mam być szczerym. - odparł najwierniej jak się da pokazując palcem by ten ruszył za nim.
Odpowiedział mu jednak gromki śmiech zebranych.
- Ten to już chyba za dużo wypił, nie? - zaśmiał się towarzysz draba.
- Ano! Zmiataj stąd, pókim dobry! - dodał drab, zanosząc się śmiechem.
Sachim westchnął tylko będąc zdziwionym głupotą tego człowieka, ale co zrobić. Odparł więc tylko - A można tu może gdzieś walczyć na pieniądze? - zapytał, zaciekawiony bardziej odpowiedzią draba niż samym miejscem, które możliwe, że odwiedzi, kwestia czy takie istnieje w tych slumsach.
- A można! My cię obijemy i zabierzemy pieniądze! - Wyglądało na to, że bardzo spodobał im się ten pomysł, bo było nieco mniej śmiechów, a pijackie spojrzenia nieco nabrały ostrości.
Sachim był znów w tarapatach. W takiej sytuacji zaczynało w nim powoli wrzeć, w sumie co się dziwić dostał już dwa razy bęcki. Nie bał się zwykłych łachudrów ale ich ilość była mocno przytłaczająca. Sachim warknął na gościa:
- Masz rację, najpierw stłukę Cię na kwaśne jabłko a potem powiesz mi wszystko co chcę wiedzieć - odparł, chcąc przydzwonić drabowi klingą miecza w splot słoneczny.
Drab cofnął się chwiejnie, jednak niewątpliwie Sachim zachaczył o jego ubranie, zanim ten runął na ziemię.
- Straż, straż! Biją! Atakują! Mordują! - wydzierali się kompani nieprzyjemnego mężczyzny.
- Zamknąć mordy pijaki! - wrzasnął jednak tym razem w jego oczach na prawdę było widać rządzę mordu. - Albo zanim strażnicy mnie złapią conajmniej pięciu z was straci głowy. dodał starając się zastraszyć durnych idiotów. - Ja tu kurwa grzecznie się zapytałem, zaproponowałem coś do picia a wy psy chcecie mnie okraść i od morderców wyzywacie? A i macie rację wam powiem, jestem nim. Więc stulcie pyski zanim mnie wkurwicie.
Jednak tamci najwyraźniej nie wychwycili sensu jego słów. Zaczęli uciekać, wpadając na siebie i innych, tworząc najprawdziwszy chaos na ulicach. Inni ludzie, nie wiedzieć dlaczego, również zaczęli uciekać. Bali się o własne życia, czy co?
Kiedy Sachim podszedł do leżącego, ten zaczął jęczeć, żeby go nie zabijał.
- Ja mam żonę, dzieci! Litości!
Sachim złapał gościa za szmaty, spojrzał dokładnie na faudy szmat uprzednio czy nie ma przy sobie jakiegoś ostrza lub czegoś wyglądającego groźnie. Spojrzał na niego jeszcze raz uśmiechając się teraz.
- Idziemy się napić do karczmy rozumiesz? - i nie czekając na odpowiedź kontynuował - bądź grzeczny, to się dogadamy.
- Eee… - odparł ten iście inteligentnie. Chwilę zastanawiał się, czy wstać, czy może lepiej nie, ale kiedy powziął już decyzję, okazało się, że nie był w stanie. I bynajmniej nie dlatego, że ucierpiał podczas upadku.
- Dobra więc… gadaj gdzie znajdę tu kogoś ważnego jeśli wiesz o co mi chodzi. A żeby było Ci łatwiej myśleć to dodam, że nie chodzi mi o karczmarza czy dziewkę z kwiatami tylko o kogoś… hm… podobnego do mnie rozumiesz? - bąknął zniesmaczony gębą niedoszłego zbira, który pewnie do końca swych dni już nie pomyśli o takim absurdzie jak rozbój.
- Na zamku, panie - jęknął zapytany.
- A tu w slumsach? - zapytał wątpiąc w resztki rozumu pijaka, które mogłyby załapać w końcu o co chodzi Sachimowi dla własnego zdrowia. No a dokładnie można rzec by ta pusta makówka trzymała się jeszcze na szyi.
- Może w karczmach… nie wiem!
Sachim nie wyrobił sieknął pijakowi z buta w łeb zabrał sakiewkę i zaczął się rozglądać w całym tym chaosie, poszukując kogoś odrobinę bardziej rozsądnego. Akurat dobrze się złożyło, że ta banda idiotów narobiła chaosu, wiele osób uciekało do ciemnych zaułków co pozwoliłoby Sachimowi w końcu może dowiedzieć się czegoś sensownego.
Nagle ktoś pociągnął go za rękaw.
Wojownik spojrzał na zakapturzoną postać, która skinęła, żeby podążył za nią.
Sachim odpowiedział jedynie skinieniem i ruszył za zamaskowaną osobą a był to chyba cud. Chaos wydawał się mieć jakiś plus, choć równie dobrze może wpaść w zasadzkę więc przyglądał się teraz wszystkiemu z podójną siłą, nasłuchiwał.
Kiedy znaleźli się w odosobnieniu, postać zatrzymała się i obróciła w stronę wojownika. Nie odrzuciła kaptura.
- Dlaczego ignorujesz zadanie, jakie tobie wyznaczyłam? - zapytała, a w jej słowach była moc.
Sachim chyba pierwszy raz spoważniał dzisiejszego dnia. Po czym odparł:
- Ten drań obrażał Ciebie i mnie. Jak mam zaufać komuś takiemu. - normalnie zapewne znowu wyzwałby przybysza albo przetestował ale dzisiejszy dzień był inny. Wierzył każdemu kto podawał się za Boga. Choćby to był diabeł.
- Nie jest to istotne. Wypełnij swoje zadanie, a otrzymasz dar. - Uniosła dłoń i dotknęła miecza przy pasie wojownika. Powietrze zadrżało. - Obyś dzierżył go z rozwagą - dodała, po czym cofnęła się i zniknęła pośród cieni.
Sachim w końcu spoważniał. Co prawda skinął lekko głową gdy postać się oddalała dodając:
- Dobrze więc… - odparł i ruszył przed siebie, zakładając, że Wieża jakoś go nakierowała wprowadzając w tą uliczkę. Spojrzał również na miecz, przyglądając się jego wyglądowi.
Nie zauważył, żeby cokolwiek się zmieniło. Ciężar ten sam, wygląd ten sam.
Idąc dalej uliczką, wyszedł na główną ulicę Celltown. Ulicę, gdzie wcześniej spotkał dziwacznych nieznajomych. W prawo prowadziła do bram miasta, w lewo, do bramy do kolejnej dzielnicy. O tej porze, obie były już zamknięte..
Syknął pod nosem siarczyste i typowe dla niego już - Kurwa. - po czym skierował się gdzieś w uliczki szukając karczmy, burdelu lub czegoś wartego do zobaczenia, przy okazji oczywiście rozglądając się czy aby nie ma tu tej dziewki, boga lub kogokolwiek innego. W końcu potrzebuje jakiś informacji albo szczęścia inaczej utknie szukając tej dziewczyny tutaj na amen. No cóż pamiętał, że dwójka nowopoznalskich mówiła coś o burdelu więc warto było zerknąć i tam. Karczma to dobre miejsce by dowiedzieć się co się dziś działo, przespać i ruszyć rano, za bogiem a na pewno będą o tym ciecie mówić.
Sachim wszedł do pierwszej karczmy, jaka przypadła mu do gustu… czyli w sumie do pierwszej. W pomieszczeniu było gwarno i tłoczno. Ze strzępów rozmów, wojownik wychwycił, że stało się coś niecodzeinnego. Rozejrzał sie, po twarzach i ubiorze lustrując ludzi tu obecnych, patrząc również na to co piją i jaka jest do nich odległość. Zarejestrował również, rozmieszczenie stolików po czym ruszył do barmana:
-Witaj dobrodzieju, uracz mnie kuflem piwa - odparł kładąc miedziaki przed karczmarzem dodając - co tu tak gwarno?
- Dzisiaj mamy promocję. Pięć miedziaków za piwo! - odparł zapytany. - A wiesz, panie… wiele się tutaj ostatnio dzieje! Ale ja to nie jestem od plotek… no, może jeśli dorzucisz jeszcze trochę grosza, to i zdradzę kilka ciekawych tajemnic!
Kilka dodatkowych monet wylądowało na starym blacie. Sachim siedział zaś bez słowa czekając na nowiny i plotki, które mogłyby go nakierować na boga. Choć oczywiście nie tylko to go interesowało a cena paru miedziaków często może być warta informacji. Dodał więc:
- Wypij więc w domowym zaciszu, gdy będziesz miał chwile wytchnienia. -
- Wyśmienicie! - odparł karczmarz, zgarniając sprawnym gestem moenty. - No więc dzisiaj, w białby dzień, ktoś ubił w burdelu pewnego możnego szlachcica! Wierzyć się nie chce! Powiadają, że to zazdrosny kochaś, który przyszedł do ulubionej dziwki, a znalazł ją z innym. Potem porwał ją razem z jakimś gwardzistą i uciekli. Szuka ich teraz po całym mieście…
- Tak może mógłbym pomóc w poszukiwaniach, zdolny ze mnie wojownik. Kto ich szuka? - odparł zaciekawiony.
- Jacyś się tutaj kręcili - odparł, rozglądając się dokoła. Po chwili uśmiech rozjaśnił jego nalaną mordę i wskazał kogoś w kącie. - O, tam są!
Sachim zerknął we wskazanym kierunku. Ledwie dostrzegł ciemne płaszcze i cztery osoby, siedzące w rogu karczmy.
- A wiesz może gdzie jeszcze można sobie szybko dorobić - odparł ukradkiem i szeptem mrużąc przy tym dyskretnie oczy. Każdy mądrzejszy od osła domyślił się o co mu chodziło.
- Takim, jak ty, polecałbym gildię łowców. - Karczmarz wzruszył ramionami. - Oni dostają zazwyczaj jakieś płatne zlecenia… ale to nie jest proste! Nie dość, że trzeba umiec machać mieczem, to jeszcze czytać każą!
- Wiesz a nie chciałbyś może receptury na piwo z Maavrel? Stamtąd pochodzę a i trunek wyśmienity. - dodał próbując wszcząć negocjacje. - ma też jedną ważną zaletę, jest smaczny jak diabli i daje uczucie pieczenia jakoby był mocny, zaś szybko się nim nie spijesz. Dzięki temu sprzedarz może Ci wzrosnąć. - dodał z poważną miną.
- Pff… nie takie rzeczy usiłowali mi wcisnąć. - Karczmarz przewrócił oczami, wracając do kufli, wyraźnie nie zainteresowany.
- Gdybym miał więcej czasu udowodniłbym swe racje jednak czas mnie nagli bowiem nie wiem czy Ci jegomoście nie zniknął. - odparł kiwając głową i łapiąc kufel z którego nie upił nawet łyka. Zaczął iść w kierunku rogu karczmy. Gdy dotarł tam stanął i z poważną i przeszywającą miną odparł:
-Pozwolą jegomoście mi się przysiaść?
Czwórka zebranych spojrzała na niego z oczami bez wyrazu.
- A wiesz coś o osobach, których szukamy? - zapytał jeden z nich, równie beznamiętnym tonem.
Tymczasem miecz u pasa wojownika jakby drgnął.
- Nie podoba mi się to… - Sachim usłyszał cichutki głosik tuż przy uchu…
Sachim wybabałuszył oczy niczym by właśnie dostrzegł smoka. Upuścił kufel z piwem, który rozlał się na drewniane deski karczmy.
- Kto to powiedział? - odparł ignorując chwilowo czwórkę ludzi z beznamiętnymi głosami.
- No ja! - dobiegło go nieco przytłumione wołanie dziewczęcego głosiku.
- Jaki znowu Ja? - odwrócił się nerwowo w drugą stronę choć wiedział, że nikogo tam nie ma, czuł to i dostrzegłby cień na deskach pokrytych pianą piwa.
- No jaaa…. - odpar ponownie głosik, wyraźnie poirytowany. Wojownik stiwerdził, że rozlega się on bezpośrednio w jego głowie. Zebrani dokoła ludzie, spogladali na niego zdumieni.
- Wybaczcie panowie, wrócę tu niebawem ale najpierw muszę rozprawić się z jakimś magiem najwidoczniej, gada mi coś w głowie, przez niego. - odparł będąc pewnym, że to sprawka Revildera. - zaraz wrócę potrzebuję chwilki czasu. - wychodząc znowu dało się słyszeć jak mówi do głosu w głowie tym razem - Revilder nie rób ze mnie głupca! Co Ci się niepodoba? Muszę wykonać pewne zadanie ale obiecuję, że później po Ciebie wrócę.
- Ale ja nie jestem żaden Revilder! - zaszlochał głosik. - I idę spać. Dobraaaanoooc…
- To kim jesteś? Wieżą? - odparł zdziwiony i zmieszany już kompletnie Sachim wyglądał jak zbity pies. Kompletnie zgłupiał i nie wiedział co się dzieje stojąc na zewnątrz karczmy. Jednak głosik zamilkł...
- Nie bądź taki przedstaw się. stał mówiąc sam do siebie, a tak z tego przynajmniej wynikało chwilowo. Wyciągnął miecz patrząc na niego i machając nim. Potem zaczął go oglądać dokładniej. I dokładniej. Jednak nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło, nic nie zobaczył. Wszystko było jak należy.
Sachim wrócił więc do czterech zamaskowanych ludzi. Stanął przed nimi i odparł kontynuując rozmowę jakby nic się w ogóle nie zdarzyło:
- To zależy, nie jestem pewien kogo dokładnie szukacie ale jeśli mowa o… - nie zdązył dokończyć bo stanął jak wryty z wybabałuszonymi oczętami.
- Znowu mnie buuuuudziiiiisz! - przerwał mu ponownie głosik.
- Może któryś z was mi wyjaśnić jakim cudem słyszę głos w głowie za każdym razem jak do was podejdę? - odparł kompletnie skołowany Sachim do czwórki ludków, zaś do miecza (prawdopodobnie do miecza lub własnej głowy) odparł - Przedstaw się do stu beczek rumu? Jam jest Sachim a Tyś jest?
- Nie nadałeś mi jeszcze imieniaaa! - zaszlochał głosik. - I przestań z nimi romzawiaaaać!
- Myślę, że za dużo wypiłeś, przyjacielu - odparł ponownie ten jeden, kelpiąc miejsce obok siebie. - Może usiądziesz, zanim się wywrócisz?
I wywalił się z łoskotem na tyłek. Złapał się za dupsko po czym wstał i otrzepał:
- Moment po kolei bo zgłupieję! - odparł do czwórki nieznajomych - muszę chwilę pogadać z gościem w głowie bądźcie wytrwali. - przełknął ślinę, podrapał się po głowie, no ale miała rację imię mieć musi każdy. A skoro nikt jej go nie nadał to będzie zaszczycony nadając jej imię - A jakiego typu imiona lubisz? Twarde, czy może miękkie w brzmieniu? - zapytał w pustkę.
- Hmm… twarde! jestem przecież twarda, co nie? - odparł uradowany głosik.
- Może Aerie? W wiosce w której się wychowałem imię to oznacza “smoczy pazur” i jest kobiece. Co o tym myślisz? zapytał mając nadzieję że dziewczynie spodoba się twarde imię z jego rodzinnych stron choć dobrze wiedział, że większość ludzi a już na pewno kobiet woli nie posiadać takich imion.
- Dlaczego wolą takich nie mieć? - zdziwił się głosik. - Mi się podoba! Możesz tak do mnie mówić!
I w samą porę doszli do porozumienia, gdyż czterech mężczyzn, jak na komendę wstało z miejsc i wyciągnęło broń.
- Obronię Cię Aerie! - warknął a oczy przepełniły mu się płomieniami. Nie wiedział kim jest ów głosik ale nie pozwoli jakimś pijusom utłuc niewinną dziewczynkę. Udawał, że dalej się chwieje i zatoczył się krok w tył, poza zasięg mieczy. By równie szybko wrócić na poprzednie miejsce i wyjmując miecz zadać cięcie.
- Ała! Yuł! - usłyszał dziewczęcy pisk w głowie, kiedy miecz ciął rękę trzymającą wycelowane w niego ostrze.
Napastnik nie wydał z siebie jednak żadnego jęku. Ani okrzyku, kiedy nacierał. Z rany trysnęła krew, jednak nie wyglądało na to, żeby w jakikolwiek sposób przeszkadzało to atakującemu go mężczyźnie.
Sachim wybabauszył oczy po raz kolejny. To już chyba trzeci raz w tej karczmie powinni zmienić oni nazwę na Wybabauszona Karczma. Tak czy inaczej nie Sachim nie mógł się poddać odparł:
- Coś się stało Aerie? Nie wiem czy dam sobie radę z tymi łachudrami - wrzasnął starając się tym razem odciąć głowię napastnikowi.
Cięcie, mimo że przejechało pięknie po gardle, nie odjęło głowy napastnikowi. W karczmie już dawno wybuchła panika, kiedy tylko pojawiły się miecze, a teraz, kiedy człowiek z podciętym gardłem, dalej nacierał, jak gdyby nigdy nic, na Sachima, panika tylko nabrała na sile.
Sachim złapał przebiegającego no właśnie kogo? A co za różnica. I wywalił mu z kopa tak by ten wylądował wprost na przeciwniku. A przynajmniej taki był plan.
Okazało się, że była to jedna z dziewek karczemnych. Zakrzyknęła przerażona, kiedy wylądowała na osobniku z poderżniętym gardłem. Usiłowała zmienić tor litu, jednak nadziałą się na jego wyciągniety nóż. Po chwili osunęła się na podłogę, a złowrodzy napastnicy przeszli po niej, chociaż wiła się i jęczała.
- Kurwa - mruknął widząc, że plan spalił na manewce. - Jakiś pomysł Aerie? - mówiąc to przeskoczył w bok i schylił się i spod stojącego stolika spróbował podciąć napastnikowi ścięgna. Jedyny skutek był taki, że stwór złapał się stołu, żeby nie upaść, lecz dalej sunął w jego stronę. Za to kolejne trzy go minęły...
- Przecież mówiłam, że to zombie!! - wydarł się głosik. - Fuj, fuj, fuuuuuuj!
Z tego, co Sachim wiedział, pokonać sługusów nekromanty można jedynie poprzez spalenie, albo odcięcie głowy. A jako że nie chciał (i nie miał jak) wzniecać ognia, pozostawała druga opcja.
Sachim podniósł się nagle i chciał odrąbać głowę opierającemu się nieumarłemu bez względu na skutek po tym manewrze odskoczył w tył. Stwór nie zdążył, jak poprzednio, szarpnąć się w tył i miecz przeszedł przez tkanki, pozbawiając głowę połączenia z tułowiem. Po chwili cielsko runęło na ziemię.
Zapanowała podejrzana cisza. Kiedy wojownik zerknął przez ramię, zobaczył, że został sam jeden z trzema ostatnimi stworami… no i walającym się po podłodze cielskiem.
- Obrzydliwe poczwary! - warknął, strzelając z kopa w stolik by ten rozbił się na nieumarłych. Postanowił jednak nie ustępować im, przebiegł obok jednego z nieumarłych tnąc głowę po raz kolejny. A przynajminiej tak chciał zrobić, koniec końców jak się rozpędzi to wyląduje w drugim końcu izby.
Manewr nie wyszedł najszczęśliwiej. Wojownik potknął się o przewrócony stołek i zarył plecami o ścianę. Stwory spojrzały na niego beznamiętnie. Cholera. Gdyby chociaż się zaśmiały, zadrwiły…
Było jednak nieco gorzej… bo miecz gdzieś przepadł. Nieopacznie Sachim wypuścił go z ręki i leżał teraz bliżej sługusów nekromanty, niż jego. Zanim zdołał się pozbierać z ziemi, stracił szansę na odzyskanie broni.
Już było po nim, gdyby nie odsiecz. Ni stąd ni zowąd głowy pozostałych trzech stworów runęły na ziemię.
Zdumiony wojownik zobaczył dwie osoby, stojące z mieczami w rękach. Byli odziani cali na czarno, a na głowach mieli dziwaczne hełmy z długimi rogami. Bez słowa rozejrzeli się po izbie i wyszli, a na ich miejsce wbiegła straż.
Sachim wstał i krzyknął do strażników:
- Dziewka ratujcie ją! - wskazał na leżącą po między truposzami dziewuchę. Podbiegł szybko i złapał swój miecz, po czym schował go.
- Stać! Ktoś ty! - zawołał jeden ze strażników, celując w niego halabardę. Reszta poszła za jego przykładem.
- Zostawili go, więc jest czysty… - mruknął inny z wojskowych.
Sachim stał jak wryty z schowanym mieczem - Zabiłem jednego nieumarłego, restę dokończyli odziani w rogi wojownicy. podszedł do trupów nieumarłych by się im przyjrzeć.
Tumczasem strażnicy podeszli do leżącej na ziemi kobiety, która łkała cicho, spoglądając na nich błagalnie..
- Suczy syny… mogli ją dobić… - splunął jeden z nich. - Kapitanie?
- Nie bądź baba, zrób to - przewrócił oczami zapytany.
Sachim przyglądał się zwłokom bez głów, przeglądał ich rzeczy ich twarze i łachmany. Słuchając równocześnie co chcą zrobić strażnicy. Postanowił jednak się chwilowo nie wtrącać.
- Głupio tak… - burknął strażnik, podchodząc do kobiety.
- Błagam, pomocy… - łkała. - N-n-niee…
- Zrób to! Szybko! - warknął kapitan.
Strażnik skrzywił się, jednak wypełnił polecenie. Ostrze spadło na szyję niewiasty, odłączając jej głowę od reszty ciała. Szloch się urwał, nastała niezręczna cisza.
- Mam nadzieję na sowite wynagrodzenie - mruknął zduszonym głosem strażnik.
- Hej! Zostaw ich, bo też to złapiesz! - ryknął do Sachima dowódca. - A może ciebie też mamy od razu głowy pozbawić?!
- Nie martw się jestem specjalistą od nieumarłych, ubiłem w końcu tu jednego. - odparł zręcznie przeszukując zwłoki, tak by nie dotknąć rozerwanych tkanek. - choć trzech na raz to spore wyzwanie nawet jak na mnie. - odparł przekonując strażników by byli spokojni, dodając - zaraz gdy skończę ciała będzie trzeba spalić. Podołacie?
- Mniemam, że my znamy się lepiej na tych sprawach, niż jakiś tam przybysz… - prychnął kapitan. - Nic przy nich nie znajdziesz. Tylko to, co mieli za życia, czyli zapewne kilka godzin temu… a moiże i przed chwilą… Nie są już niebezpieczni.
Złapał mieszki przy truposzach i położył je na stoliku obok - weźcie je więc, nie tego szukam. odparł przyglądając się trupom dalej i rozmyślając. - potrzebuję chwili w samotności moglibyście to dla mnie zrobić? odparł, pytająco.
- Aerie masz jakiś pomysł by dowiedzieć się czegoś o tych trupach? - odparł zaciekawiony jej zdaniem.
Jednak miecz nie odpowiadał, a strażnicy nie byli zbyt optymistycznie nastawieni do tego pomysłu i bezceremonialnie wywalili go za drzwi.
Drobne strugi pyłu przebijały się w promieniach błyszczących lamp. Piaskowe podłoże zamortyzowało upadek, co prawda Sachim postanowił dać im się zasadniczo wyrzucić bez oporu ale… następnym razem miał zamiar pogruchotać im kilka kości za takie traktowanie. Wiecie, każdy ma szansę popłenić jeden błąd. Przy drugim dostaje się z reguły nauczkę. Ruszył… no właśnie gdzie? Błąkał się po mieście jak nawiedzony, wszędzie wszczynając zadymy. Zaczynało go to irytować, znaczy przywykł do tego i z pewnością nazajutrz będzie głośno o przybyszu, który narobił wszędzie bałaganu i bigosu. Ale… no czas się ogarnąć. Tylko jak do stu diabłów. Na prawdę starał się odnaleźć tego głupiego bożka z tym, że nie wiedział jak. W końcu stwierdził, że gadali coś o burdelu, postanowił tam zawitać. O ile ją znajdzie, cóż pewnie znowu wstąpi do pierwszego lepszego miejsca, które będzie nietypowe lub pełne alkoholu ale co tam.
- Aaaaa! - wrzasnął nagle łapiąc się za głowę - moje piwsko! Do stu diabłów - po czym ruszył z smutną miną.
Szybko trafił do dzielnicy czerwonych latarni, gdzie niemal każdy lokal miał wywieszone czerwone światła przed drzwiami. Szedł chwilę tłoczną uliczką, na której kobiety zachęcały wdziękami do wejścia, a mężczyźni się tłoczyli, dwa razy skopał złodzieja, który wyciągał łapska po jego pieniądze, aż w końcu trafił pod lokal, gdzie latarnie były zgaszone. Ludzi również jakoś mniej tu było, a ze strzępków rozmów, wychwycił, że lokal jest zamknięty, bo kogoś w nim zamordowano.
Dziwna sprawa…
- Nie podoba mi sie tu - usłyszał znajomy, dzewczęcy głosik w głowie.
Nie był już aż tak zaskoczony tym głosikiem jednak nadal wzbudzał on w mnim lekkie zdziwienie i zmieszanie. Odparł cicho:
- Dlaczego tym razem? - zapytał nadal nasłuchując i dokładnie przyglądając się zamkniętemu lokalowi. Dodając:
- Musisz mówić głośno bo Cię nie słyszę często… -
- Bo spaaaaałaaaam - odparł, ziewając. - A nie podoba mi sie tu, bo tu jest strasznie… czuć magią nekromanty… I są te straszne panie…
- A co się dziwić idealne miejsce dla nekromanty, no i tych pań także. Tylko co on tu nawyczyniał i gdzie jest teraz? - dodał swoje zdanie uśmiechając się - Tak w ogóle to co Ty potrafisz? pominąwszy niuchanie nieumarłych i nekromantów z daleka, no i spanie jak suseł - zapytał.
- Nie obrażaj mnie! - oburzył się głosik. - Po prostu, jak nie ma w pobliżu dziwnej magii, to sobie śpię… co w tym złego? Poza tym, nie “niucham”. Nie mam nosa! I na pewno nie nekromantów. A magię… pff… głupek. - Skończył obrażony miecz.
- No już dobrze, dobrze. Przepraszam. Kupię Ci później smarowidło. - dodał śmiejąc się cicho sam do siebie - Więc co za czary tu rzucono? - spoważniał nagle rozglądając się tym razem uważnie do okoła.
- Nie wiem. Jakieś brzydkie… nekromanta wstrętny. I to nie tu. Tutaj tylko przyszło - wyjaśnił Aerie. Miecz nie wydawał się zachwycony bytnością w tym miejscu… na dodatek miał… mentalność małej dziewczynki! Brakowało jeszcze, żeby zażądała wstążek, kucyków, czy czego tam małe dziewczynki mogą chcieć.
Idziemy pozwiedzać? Czy może się boisz i chcesz wracać? Tylko gdzie bym miał iść, ja tu nic nie znam. - odparł drapiąc się po głowie.
- To idź sobie zwiedzać… wtedy pójdę spać… jakby co, to się odezwę - oznajmił miecz, ziewając. - Ach! I nigdy więcej nie waż się rzucać mną o ziemię!! Zrozumiano?!
Kiwnął głową potakująco - choć w sumie ja przydzwoniłem równie mocno ale nadal to moja wina więc postaram się - ruszył a raczej miał ruszyć.
- Nie prawda! Rzuciłeś mnąąąąąą! - zaszlochał miecz. - Już nawet nie pamiętaaaaaasz! Nienawidzę cię! Buuuuuuu!
- Aaaa wtedy, eee… nie przypuszczałem, że będziesz ze mną rozmawiała i że masz duszę. A i ta kobieta wyglądała na zdesperowaną więc chciałem jej pomóc. - tłumaczył się idąc w stronę burdelu bez światła. Po czym się zorientował, że przydałoby mu się coś świecącego. Obrócił się na pięcie i spojrzał na latarnię. - Dasz radę to przeciąć? Potrzebne mi światło nie wlezę do tej ciemności bez światła. O NIE! - powiedział, jakby bał się ciemności. W sumie kto go tam wie, nie był do końca normalny.
- Spadaj - odparł rzeczowo miecz.
Kiedy wojownik usiłował wyciągnąć go, ignarując zwięzły przekaz, okazało się, że ostrze ani drgnie. No pięknie… miecz się na niego obraził...
- Już ja Ci pokarzę, jak wylądujesz w łapach Revildera to on Cię ustawi, bo ja nie mam na to czasu teraz. - odparł machając palcem, że miecz się nieładnie zachowuje. - muszę kupić drugi miecz bo z tym zwariuję. Może pójdą na wymianę czy coś? zaczął się głośno zastanawiać próbując ściągnąć latarnię.
- Głuuuuuupek! - zaszlochał miecz. - A wymień mnie, wymień! Może trafię na kogoś mądrzejszeeeeeego!
Starania Sachima zaowocowały, kiedy latarnia zeszła gładko z obejmy. W prawdzie była gorąca i jakiś jegomość coś zakrzyknął gniewnie, jednak szybki bieg i wkroczenie do środka nieczynnego zamtuzu, skutecznie zniechęciły pogoń. Oczywiście wszystko do wtóru szlochu małego mieczyka...
- No już dobrze, dobrze nie oddam Cię w końcu sporo razem przeszliśmy ale nie zrób mi takiego numeru przed przeciwnikiem bo zginę. odparł jedynie zaznaczając, że nie ma zamiaru zginąć. Podniósł latarnię rozglądając się w około.
Odpowiedziało mu ciche chlipanie.
Parter był sporą salą, przypominającą karczmę. Dokoła rozstawione były stoły z wygodnymi na oko ławami, a na piętro prowadziły szerokie schody. Bar znajdował się, z niewiadomych powodów, tuż przy wyjściu.
Sachim wybrał oczywiście najrozsądniejszą z opcji. Czyli przeszukanie baru. A jak! Może znajdzie trochę monet albo coś do picia.
Szybko jednak zorientował się, że nie jest jedynym, który znajduje się w budynku. Odtsawił latarnię i zakradł się na górę, gdzie zobaczył dwóch ludzi z halabardami. Straż! Stali z dwóch stron korytarza, jakby czegoś pilnowali. Co chwilę któryś z nich ziewał przeciągle, zarażając w końcu i Sachima. Mężny wój uległ i też rozdziawił gębę we w miarę bezgłosnym, acz rozdzierającym ziewnięciu. <jeśli ziewnąłeś, daj lajka ;p>
Podrapał się po głowie.
- Kto idzie? - zawołał niemrawo jeden ze strażników.
- Stary… mam nadzieję, że przyniosłeś wino… - mruknął drugi.
Sachim milczał. A co miał im powiedzieć? Że też by się napił. Czy jak?
- I teaz jeszcze każą nam tutaj stać, bo zarnżnęli w środku jakiegoś frajera… już nawet ciała tu nie ma! Co za bezsensowna robota…
- Co z tym winem?!
Sachim złapał za miecz i przesunął go delikatnie niby wyjmując coś spod tuniki, sprawdzając czy ten wyjdzie z pochwy czy raczej nie. Najwyraźniej jednak Arie był ciągle obrażonym mieczem, nieskorym do współpracy.
- Tylko zabijanie ci w głowie… głupek - mruknęła.
-AAAa.- wrzasnął - A od czego myślisz, że jesteś co? - dodał wściekle.
- Kto tam?! - zawołali z góry strażnicy, podkręcając mocniej płomienie lamp. Zrobiło się nieco jaśniej.
- Jestem tu by zająć się tą popapraną sprawą morderstwa. Choć do stu diabłów nie rozumiem czemu ja? - odparł podchodząć - To jakaś kara najwidoczniej za wszczęcie burdy w karczmie. Po prostu kurwa pięknie. - lazł pewnie przed siebie, bluźniąc pod nosem, sam na siebie zasadniczo. I włażąc na górę.
- Już zabrano ciało i obejrzano miejsce. Kapitan powiedział, że nikt więcej nie przyjdzie. Że mamy tutaj pilnować. Poza tym, dlaczego przychodzisz tak późno, co? - warknął strażnik, chwytając mocniej broń. Cóż. Przynajmniej mieli tyle oleju we łbach, żeby wymienić teraz długie nieporęczne halabardy na miecze.
- A mi kurwa kazał tu przyjść bo znam się na ubijaniu nekromantów. Widzieliście jakiegoś na Wyspach Gryfów? Nie… Teraz dlatego, że byłem w celi i mam to tak odpokutować, a jak wam się nie podoba to idźcie się go spytać. Tylko nie zapomnijcie wspomnieć o piciu wina na służbie. - odparł podirytowany zachowaniem strażników.
- A wynocha! - warknął drugi. - Co innego, gdyby przyniósł wino… co nie? - dodał po chwili, zerkając na towarzysza.
Sachim odwrócił się na pięcie - Jak sobie chcecie przyjdę jutro ale dokładnie poinformuję kapitana o waszym zachowaniu. Dostaniecie opierdol jak nigdy dotąd, nastoicie się tu w diabła. Zamiast iść sobie do domów. Mi tam bez różnicy - dodał schodząc powoli po schodach, czasem odwrócenie się zmienia zdanie innych i to derastycznie. No w większości wypadków skutkuje ale zobaczymy, w razie czego po prostu przyniesie im wino i już. Ruszył przeszukać barek.
Szybko rzekonał się, że nie ma za nim niczego do jedzenia, ani tym bardziej, niczego do picia. W sumie nie dziwota. Wejście do burdelu było niestrzerzone, więc w sumie każdy mógł tu wejść i się obsłużyć.
Wylazł więc z budynku i postanowił rozejrzeć się do okoła przy okazji po ludziach jak i budynku do którego starał się dostać. Oczywiście zabierając lampę wychodząc.
- Ty! Oddawaj moją lampę! - ryknął na niego jakiś człowiek, stojący nieco za blisko...
- Ty! Oddawaj moją lampę! - powtórzył przedżeźniając gostka, irytował go. Spojrzał tylko po czym wystrzelił niczym proca przed siebie. I tak czuł tu stare klimaty co go trochę irytowało, skończył bowiem z dziwkami. Więc przebieżka będzie odpowiednia.
Jednak domniemany właściciel lampy miał zadziwiająco długie łapska. Chwycił Sachima za ramię, wytrącając go z równowagi. Lampa zakołysała się niebezpiecznie, grożąc rozlaniem dorgocennego oleju.
Sachim obrócił się i przyłożył nóż myśliwski do krtani głąba.
- Ty! Oddawaj swoją sakiewkę, miecz(chyba że miał coś innego) albo się pożegnamy. odparł.
- Dupek - odparł iście inteligentnie gbur.
“- Dupek -” irytował głosik w głowie ale się powstrzymał i bąknął jedynie - puszczaj barani łbie albo żegnaj się z życiem a nie mi tu dupkujesz… po za tym oddawaj sakiewkę. - bąknął wkurzony tym całym gburem.
- Straż! Złodziej! Złodziej! - wydarł się na cały głos wnerwiony mężczyzna.
- Nie złodziej tylko pożyczyłem, tak czy inaczej - gość nie grzeszył rozumem więc nóż poleciał w stronę ręki trzymającej go. Po czym Sachim ruszył pędem przed siebie.
Mężczyzna puścił latarnę, drąc się i łapiąc za okaleczoną rękę. Ludzie ustępowali wojownikowi drogi, kiedy pędził ulicami, jednak i tak słyszał jakies poruszenie za sobą. Straż? Zerknął przez ramię, co potwierdziło jego przypuszczenia. Ludzie w uniformach byli gdzieś daleko z tyłu, jednak biegli za nim.
Sachim zgasił w biegu latarnię, po czym skręcił gdzieś tam i zaczął zwinnie wspinać się na dach slumsowego domu. Z początku szło to straszliwie mozolnie, jednak jak sparzył sobie rękę o rozgrzaną lampę, kiedy omal mu nie wypadła, musiał zmienić taktykę. Albo zostawić, albo zrobić z nią coś innego.
Zaczął biec dalej pędząc ile sił w nogach zmieniając cały czas kierunki. Jako że pogoń była daleko, szybko ich zgubił. Teraz należało się zastanowić, co teraz. Był sam, w nieznanym mieście, w samym sercu slumsów i nie wiedział, jak się wydostać… ani gdzie pójść spać.
Rozejrzał się do okoła dokładnie lustrując wszystko i nasłuchując. W sumie nie miał innej opcji chwilowo. Czas się rozejrzeć ruszył delikatnie i ostrożnie przed siebie. W takich miejscach łatwo o błąd, który może kosztować życie a bywał w nich nie raz i nie dwa. Spróbował wyciągnąć miecz, tylko by sprawdzić, czy małej wiedźmie przeszło w końcu.
Miecz wysunął się z pochwy bez problemu. Milczał.
Nikogo też nie było w zaułkach… a przynajmniej tak to wyglądało.
Cóż Sachim równie ostrożnie ruszył dalej w sumie było mu obojętne gdzie dotrze ale wyjście z tych slumsów byłoby całkiem miłe więc postanowił nie ustępować podszedł do niskiego budynku postawił na nim lampę i wdrapał się na niego wchodząc tak coraz wyżej w miarę możliwości, by rozejrzeć się i rozpoznać sytuację.
W ciemnościach, jakie panowały, ciężko było cokolwiek dostrzec. Omal nie zleciał z wysokości, kiedy jakiś ptak zakrzyknął coś tuż obok jego ucha. Dopiero po pewnymczasie zauważył jaśniejsze światła w oddali, uliczkę oświetloną od dołu i większą, jaśniejszą plamę, zapewne dzielnica wyżej urodzonych. Niewiele mu to w sumie mówiło, ale lepsze to niż nic.
A co mu zostało? Zlazł ostrożnie i ruszył w tamtą stronę. Chowając się jednak w cieniu i trzymając plecami do ścian nie chciał zarobić sztyletu w plecy. Co jakiś czas sprawdzając, czy idzie we właściwym kierunku, szedł… aż trafił na wysoki mur.
Ruszył w szukając wejścia i trzymając się oczywiście muru, w końcu jakieś musi być nawet jeśli to slumsy. W końcu natrafi na tę samą bramę, przez którą już przechodził. I oczywiście była zamknięta.
Cóż nie miał za dużego wyboru postanowił wleźć na najwyższy obiekt jaki znajdzie i poczekać trochę udając śpiącego. Myśląc obiekt chodziło o dach. Owszem, znalazł odpowiedni dach i ułożył się do snu. Nie chciał jeszcze zasypiać, jednak było to silniejsze od niego.

Obudziły go z samego rana pierwsze promienie słońca.
Rozejrzał się dokoła, przejżał wszystko co miał przy sobie po czym spojrzał w dół by zobaczyć czy jest tu jakaś żywa dusza. Okazało się, że o dziwo nikt go nie okradł w nocy.
Był to piękny, słoneczny dzionek. Zapowiadało się, że znowu będzie ciepło, jednak wszyscy niewątpliwie mieli nadzieję, że nie aż tak, jak poprzedniego dnia.
Sachim spojrzał i zmierzył odległość do ziemi tak by się nie połamać po czym skoczył z zadowoloną miną zmierzając w stronę dzielnicy dla bogaczy. Guzik się dowiedział przy latarniach a szkoda kusić wzroku.
-Wooooaaaa! - - odparł spadając.
Spadł na ziemię, a kolana się pod nim ugieły i musiał wykonać przedziwne przetoczenie przez ramię, żeby się nie połamać. Latarnia niestety przy tym ucierpiała i kilka szybek wyleciało z trzaskiem. Na szczęście Sachim się o nie skaleczył (a było blisko). Sachim olał kompletnie latarnię. <taki ukłąd ma większy sens>
Kiedy szedł, z daleka dostrzegł, jak otwierają bramę prowadzącą do dzielnicy wyżej urodzonych. W tym mieście takie stwierdzenie nawet miało sens…
Niestety. Kiedy znalazł się przy strażnikach, nie chcieli go przepuścić. Spojrzeli na jego odzienie krytycznie i zagrodzili drogę halabardami. Jeden z nich, jakby dla pewności, położył rękę na mieczu.
- Ojej jak niemiło. Ja do barona Revildera. Jak nie dajecie wiary to idźcie się go spytać czy chce widzieć Sachima. - odparł nieco zdziwiony, w końcu nosił tunikę z Wysp więc na łachudrę nie wyglądał.
- Nienawidzę, kiedy tak robią… - warknął jeden ze strażników, przewracając oczami.
- Nie wiem, co ci ten baron obiecał, jednak bez przepustki nie możemy cię wpuścić. Wystarczyłby nawet list polecający z jego pieczęcią. Znamy wszystkie wzory, więc nie byłoby problemu. Bez tego nie możemy ciebie wpuścić - wyjaśnił drugi.
- Cóż powiedział, że go bawi jak biegacie w tę i z powrotem, ogólnie to dupek ale kazał mi przekazać, że macie iść i się go spytać. A z tego co wiem, to właśnie im służy straż strzegąca wejścia. A przynajmniej ma o nich dbać. Ja spokojnie poczekam. - odparł siadając obok muru.
- A ja słyszałem, że po rozmowie świętej pamięci, poprzedniego króla ze szlachcicami, żaden tak więcej nie robi… - odparł ten sam strażnik, który komentował szlachciców wcześniej. - Idź stąd, zanim cię pogonimy - warknął. - Widać, że nietutejszy…
Poważnie? Nie macie za grosz respektu dla bogaczy, ja w sumie też ale nie omieszkam mu przekazać i tak zmierza tutaj. - odparł oczywiście kłamiąc, nie wiele jednak się przejmując pogróżkami a tych nienawidził, co tylko go złościło.
- Wyśmienicie! Więc wcale nie musisz nas mijać! - zadrwił ten irytujący strażnik.
- Tak… nie mniej sam wylądujesz w slumsach. O ile baron nie pozwoli mi Cię najnormalniej w świecie zarżnąć jak świnię. Do czasu panowie. - Siedział sobie dalej głaszcząc miecz, który leżał na kolanach, a czas mijał…
Ludzie przechodzili. Odzianych w zdobne szaty i powozy, przepuszczano niemal bez sprawdzana, jednak służba musiała się wylegitymować. Oczywiście były też osoby, które strażnicy kojarzyli. Starsze służące z koszami pełnymi owoców, wracające z targów, czy magowie z kosturami i chowańcami biegnącymi, lecącymi, albo stąpającymi dumie tuż obok swoich podopiecznych (albo siedzące na nich). Jednak magów było zatrważająco mało. Sachim naliczył ich w sumie czterech. Chowaniec ostatniego z nich, wiewiórka, podbiegł do wojownika i spojrzał ciekawsko.
- Sciurus! - zawołał mężczyzna, idący ze sporą ilością ksiąg. - Zostaw tego człowieka!
Urażone stworzenie, podbiegło do niego i wspięło się po nogawce, żeby usadowić się wygodnie w kieszeni maga, który pomaszerował dalej.
Sachimowi znudziło się siedzenie więc wstał spojrzał, na zwierze, po czym na maga odparł do niego:
- Pomóc Ci z księgami? - zapytał proponując pomoc. - znudziło mi się siedzenie tu i czekanie, na znajomego. - odparł najbardziej przekonująco jak umiał do maga.
- Eee… w sumie…
- Podejrzany typ, usiłował się przedostać do środka jakiś czas temu, mości adepcie - rzucił strażnik, spoglądając nieprzychylnie na Sachima.
- Och? W takim razie, dziekuję za ofertę, ale już pójdę - odparł wojownikowi mag, ruszając w swoją stronę.
- Ja Ci dam podejrzany! Nie mam po prostu przepustki od znajomego bo drwi ze strażników. A Ci jak te panienki się poobrażali na mnie zamiast na niego. - powiedział całkowicie zirytowany absurdalną sytuacją.
- Prawo to prawo - odparł strażnik, zerkając na Sachima z uśmiechem.
- Daj mu już spokój - westchnął drugi, opierając się na halabardzie, wyraźnie znudzony.
- To mogę wejść? - zapytał.
- Hmm… niech się zastanowię… Nie - zadrwił ów radosny strażnik.
- Dobrze, poczekam a wtedy zabawię się twoimi zębami. - odparł najwidoczniej dla wszystkich tym razem wkurwiony. Wtedy coś, czy może raczej ktoś, przyszedł mu z… pomocą…?
 
Rock jest offline