Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-12-2013, 23:52   #7
Temteil
 
Temteil's Avatar
 
Reputacja: 1 Temteil jest na bardzo dobrej drodzeTemteil jest na bardzo dobrej drodzeTemteil jest na bardzo dobrej drodzeTemteil jest na bardzo dobrej drodzeTemteil jest na bardzo dobrej drodzeTemteil jest na bardzo dobrej drodzeTemteil jest na bardzo dobrej drodzeTemteil jest na bardzo dobrej drodzeTemteil jest na bardzo dobrej drodzeTemteil jest na bardzo dobrej drodze
Sharr


Mężczyzna obudził się z potwornym bólem krzyża. Z resztą bolało go wszystko, ale to miejsce najbardziej. Przerzócił nogi z kładki na ziemię i spojrzał odruchowo w kratę. Słońce dopiero co wstawało, a niebo na zmianę to złociło się, to pomarańczowiało lub żółkło. Im wyżej znajdowało się źródło ziemskiego światła, tym zaczęło się robić coraz bardzej czerwono. Niektórzy ze starszych w rodzinnym mieście Sharra powiadali że ten kolor nieboskłonu przewiduje krwawy, przepełniony cierpieniem dzień. Pomimo że człowiek jego pokroju nie wierzył w takie staroświeckie bajki, to zazwyczaj mieli oni rację, a odznaczający się tą barwą niebo dzień, może i nie był krwawy, ale z pewnością pechowy.
Nagle, ktoś zawalił pięścią w metalowe drzwi. Był to znajomy dźwięk, a po chwili ukazała się mężczyźnie równie znajoma twarz wczorajszego strażnika – wójka dobra rada.
-Wołają cię. - powiedział, łapiąc przyszłego gladiatora mocno za ręce i wyprowadzając z celi w asyście dwóch pozostałych nadzorców.
Sharr został wyprowadzony na duże, pokryte piachem podwórze. Było ono otoczone mocnymi, drewnianymi belkami, pilnowane przez licznych strażników. Na środku stał długobrody mężczyzna, którego wszyscy mieli okazje wczoraj poznać bliżej. Powoli zaczęto sprowadzać pozostałych będących w niewoli ludzi.

Thorgon Azra


Po kilku godzinach wiszenia na palu, do sali tortur wszedł ubrany na zielono brodacz, poznany wcześniej. Towarzyszył mu oddział straży. Nie byli oni jednak standardowymi nadzorcami z areny. Ubrani w grube, płytowe, malowane na czarno zbroje przypominali raczej stwory żyjące w Abigail, niż ludzi. Uczucie to potęgowały przerażające hełmy, w całości zakrywające im twarze.
-Popisałeś się barbarzyńco... - wymamrotał łysy mężczyzna, zataczając okrąg w okół przywiązanego mężczyzny. Po chwili zadał bolesny cios nabijanym gwoździami batem, a krew powstała z rany rozprysła się na boki.
-Mówiłem kurwa spokojnie. - rzekł powoli, zadając kolejny cios. -Jestem tutaj waszym ojcem! Mam wam za zadanie pomóc, teraz jednak nie pozostawiliście mi wyboru. Pod nadzorem specjalnego oddziału, nazywanym "Mieczem Dragonusa" , przechodzisz do miejsca dla specjalnie groźnych. Pod warunkiem oczywiście że przeżyjesz dzisiejszą walkę...

Gorthak Mordardro


Gorthak obudziorł się w pogrążonej mrocznym, niewyraźnym świetle sali. Ściany były zbryzgane i pochlapane krwią, a nad nim stała grupa zamaskowanych, odzianych na czarno mężczyzn. Ręce Thorna były uciskane przez mocne, żelazne łańcuchy, podobnie jak nogi. Czuł że nie ma na sobie niczego, nawet zapaski, zakrywającej jego męskość. Po chwili jedna ze stojących nad nim, tajemniczych postaci odezwała się mrocznym, spokojnym głosem.
-Witamy!- rzekł zakapturzony, przykładając do jego klatki piersiowej rozgrzany do białości, znak w kształcie litery "D".

Caecus


Mężczyzna przegrał cały pozostały wieczór, wraz ze swoimi "sąsiadami". Dwie wygrane rundki z trzech, było niezłym wynikiem. Szczególnie, iż grał ze starymi wygami, które miały w rękawie wiele różnorakich sztuczek i zagrywaek. Z resztą, on też nie był w tym najgorszy. Dorównywał im przecież statusem społecznym, no cóż... może nie tutaj, ale na zewnątrz z pewnością.
Na arenie był bowiem może i bardziej szanowany od innych, ale i tak znajdował się w niewoli.
Z samego rana, obudzili go strażnicy i poprowadzili na podwórze treningowe, które już i tak dobrze znał. Po drodze opowiadali, że trener pragnie, aby Caecus został "specjalnym" partnerem broni jednego z nowo przybyłych. Poprowadzili więc wojownika do stojacej na uboczu kantyny. Stojący dotąd tyłem starszy strażnik, obrócił się w stronę mężczyzny milcząc tajemniczo.

Fairne


Fairne został obudzony skoro świt, wraz z innymi więźniami. Szybko skuty i obrzucony nowymi obelgami, błyskawicznie wędrował pod eskortą strażników przez ciasne, przepełnione jękami korytarze. Przez żalezne drzwi krzyczało wielu zwnieowolonych i pozbawionych godziwych warunków do życia. Skazanych na śmierć. Podobnie z resztą jak on.
Jego rozmyślania w mig przerwało ostre słońce, dające mocno po oczach. Strażnicy schylili mu głowę i poprowadzili przez jakby sztywny piasek w tłum innych więźniów. Chyba szykował się trening...
 
__________________
"Ani drogi do nieba, ani bramy do ziemi."
Temteil jest offline