Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-12-2013, 20:23   #1
LORD KOKOS
 
LORD KOKOS's Avatar
 
Reputacja: 1 LORD KOKOS nie jest za bardzo znanyLORD KOKOS nie jest za bardzo znanyLORD KOKOS nie jest za bardzo znanyLORD KOKOS nie jest za bardzo znanyLORD KOKOS nie jest za bardzo znany
Luźna zabawa w świecie fantasy

Reidar

W tym roku wiosna w Rugdomie była wyjątkowo ciepła i słoneczna.
Pomimo tego śnieg z gór nie topniał, tak czy inaczej. Nawet pasmo tuż przy Havnebie i innych miastach i wsiach przy okazji.
Zatłoczone ulice. Ludzie zajęci swoimi sprawami. Kupowali, targowali się głośno, jeden przekrzykiwał drugiego, gdyż przekrzykujący się duet obok ich zagłuszał. Ale mimo tłoku względny spokój. Za murami Havneby już tak pięknie nie było. Bandyci, przeklęte szumowiny wyplute przez żarłoczną bestię zwaną dekadencją napadające na każdy mniej lub bardziej wart wóz niekiedy cały konwój. Ci ludzie choć roześmiani i szczęśliwi na pierwszy rzut oka, czuli ogromny dyskomfort tam wewnątrz siebie. Niepewność. Uczucie zmuszenia samego siebie do zamknięcia się tutaj jak więzień. Lecz widać, że harde rughdomskie władze nie pozostawały bierne rozochoceniu się rozbójników. Na każdym słupie ogłoszeniowym w mieście, czy na ścianach sklepów kuźni i innych obiektów gdzie ludzie często przechodzili rozwieszone były pisemne prośby jarla Havneby - Fughrasa Naghura, by zgłaszali się do niego, do samej siedziby jarla doświadczeni w wojaczce mężowie, po to by raz na zawsze uwolnić Havnebę z rąk bandyckich padalców obiecując sowite wynagrodzenie, rzecz jasna. Który rębajło nie skusiłby się na tak obiecującą ofertę?


Jarl Fughras był krępym jegomościem iście przypominający olbrzymiego krasnoluda, pomimo tego, że jego jasna broda sięgała mu zaledwie do obojczyków.
- Cenię sobie każdego nowego osobnika, który chce dołączyć do anty-Gerludzkiej kampanii. - oświadczył mocnym krasnoludzkim basem, choć krasnoludem bynajmniej nie był - Nie będę się tu rozwodził nad szkodami, nad ilością zrabowanych przez skurwysynów wozów, bo szczerze wątpię by to was zainteresowało. Krótko nie owijając w bawełnę: ja i moi doradcy, że tak to powiem zajmujemy się konkretniejszymi sprawami wyższego szczebla. Was chciałem wysłać i rozdzielić, byście zniszczyli kryjówki bandyckich ścierw. Zjawiłeś się w samą porę, ponieważ moi zgromadzeni wojowie mają wyruszać za trzy dni o świcie, czemu by nie. Nie odzyskali to co zapieprzyli, bo to i tak niemożliwe. Choć byłoby świetnie gdybyście coś znaleźli. Kupcy hojnie wypłacają swoje ważne towary, czy sentymentalne bzdety. Radzę tedy dokładnie się zastanowić nad swoją postawą, wżdy każdy chce nagrody, a ja niczego nie obiecuję. Pieniądze dla was oczywiście są. Gorzej z życiem, nie?


Marco Devreux

Nikogo w Vetteros nie dziwiła tak cudowna i słoneczna pogoda. Wiosenny wiatr szarpał ubraniem, i choć był chłodny, to gdy ustał słońce czyniło powinność, a człowiekowi na powrót wracało ciepło wewnątrz, a co za tym idzie i chęć do życia.
Wieś Filza w Vetteros była cicha i wcale niepodejrzanie spokojna, ponieważ ludzie już dawno wyruszali w pola do ciężkiej i wyczerpującej pracy. Standardowa wieś i standardowa gospoda świecąca pustkami niemal jak ulice. Tutaj musiał być karczmarz. Filzę rzadko odwiedzali przejezdni, toteż dzisiaj było wyjątkowo tłoczno. Całe trzy osoby w żaden sposób nie przypominających rolników.
Jeden miał na głowie granatowy kaptur, brudne niegdyś jasne włosy i długi płaszcz. Przy ławie oparł kuszę i popijał widać własne wino. Jadł podany mu ryż z kawałkami mięsa.
Drugi i trzeci byli razem. Krasnolud i człowiek. Krasnolud krępy jakżesz by inaczej, długa ruda broda, lecz na pohybel slavarckim krasnoludom, na ryle niepewna emocja, może strach, może gniew. Sączył spokojnie browar i trzymał głowicę młota, którego trzon był sztywno "wbity" w deski. Człowiek wysoki dla harmonii zachowania, i pomimo wątłego zbudowania na plecach zawieszony miał katowski miecz. Jego obojętność na twarzy odrobinę przerażała. Gdyby nie mrugał można by śmiało rzec iż to jeno ludzka cielesna powłoka posadzona tu dla ozdoby.


Cyrille de Fines
- Zatrzymaj się chłopcze! - zawołał samotnie jadący strażnik w jego kierunku tym samym tarasując mu drogę, miał na sobie zbroję i hełm straży z Filezaux, dużego miasta położonego przy ogromnej rzece Slavirra, będąca jednym z wielu szlaków handlowych z Imperium i slavarcką prowincją, wyglądał jak zwykły Vetteroczyk - Powinieneś wiedzieć, że niebezpiecznie jest podróżować bez konia. Bandy z Imperium mogą się tobą zająć, wywieźć cię i sprzedać jako niewolnika lub kurwę dla chorych na tym punkcie sułtanów baronów i innych bogatych pierdzielców. Wiesz, że do granicy niedaleko... A lasy nie są tu zbyt gościnne. A rozejrzyj się... Są wszędzie. Wiesz... Dałbym radę cię podwieźć, tylko musisz mi obiecać przysługę. Co ty na to? Jadę do Filezaux, to duże miasto, znajdziesz coś dla siebie.
Ciemne chmury zasłonił słońce całkowicie. Kto wie, sądząc po wilgotnym wietrze, mógłby spaść deszcz jeszcze dzisiaj. Nic nie wiadomo.



Merry Brauxand

Wiosna w Slavarci była aż zbyt pogodna. Noc gorąca, ale miły chłodny wiaterek pozwalał nie zwariować z nadmiaru ciepła. By mechanizmy się nie przegrzały i nie rozpadły. By nie drżały i nie zawalały, bo jeden niewłaściwy ruch decydował o skończonej przyszłości.
Slavarcki Piwowar, wspaniałe miasto pełne domów rozpusty, karczm obfitych w browar, bójkę i luźną gadankę i wiele innych podobnych budynków, gdzie można było za pieniądze popykać w karty, postawić na orka, na arenie. Ogółem miasto, gdzie można było albo zarobić pieniądze, albo przepieprzyć pieniądze, tylko dwie z tych możliwości. To miasto niemal nigdy nie spało. To miasto miało we krwi czystą rozrywkę. To miasto było jednym z tych, na które powiadało się: niby burdel, a się trzyma. Każdy znaleźć tu mógł bardziej lub mniej uczciwą pracę. Trzeba tylko wiedzieć gdzie szukać, tego kogoś, kto to umożliwi, lub tych wielu, którzy wspólnie to zrealizują. Piwowar to miasto wielu możliwości. Każdy to wiedział.


Baldrick "Hukliwy" Harakazsson

Na tą część Imperium niefortunnie tej wiosny napadały go obfite ulewy ograniczające widoczność, tworząca niewyraźną ścianę tego co dałoby się ujrzeć normalnie bez wymuszonego mrużenia oczami.
Wioska Nahama była na szczęście przyjaźnie nastawiona wobec przyjezdnych każdej rasy poza elfami. W karczmie, bo gdzieżby inaczej mimo pogody świętowano. Rudobrody krasnolud właśnie powalił wiejskiego chojraka. Tłum krzyczał, wiwatował, cieszył się. Rechotali ludzie, rechotał i karczmarz. Rudobrody zasiadł z trzema swymi kompanami tej samej rasy, uprzednio nim to uczynił zaśmiał się gardłowo i zaryczał triumfalnie, wżdy wiejski chojrak zwykłym chojrakiem nie był, jeno hardym dryblasem, który z każdym wygrywał z zamkniętymi oczami. Widocznie musiał być ten pierwszy raz. Tak to już było.
Rudobrody siedział przy hełmie z małymi rogami, a przy stole, przy którym pił położył swój wierny obosieczny topór z krasnoludzkiej ręki.
Pierwszy jego kompan miał jasną brodę spiętą w trzy warkocze, dzierżył miecz runiczny, a ubrany był w lekkie futro, lecz widać że pod spodem musiał mieć coś cięższego. Ten był najmniej rozentuzjazmowany, ale bił brawo i wymuszał chichot pod nosem.
Drugi o brunatnej brodzie i wielu ranach na twarzy, głównie po ostrzu nie siedział, a stał i tańczył z całych sił w koło za zgięcia rąk ze swoim podobnym jak kropla wody kumplem o brodzie tego samego koloru, lecz dłuższych włosach spiętych w koński ogon.
Rudobrody jednak wytrzymać nie mógł rozradowania tłumu.
- Hej wy tam śmiałki! - zagrzmiał biorąc się pod boki - Który no jeszcze ma ochotę na mię stanąć, a? Jam się jeszcze nie schłodził, kurważ mać!
- Wybaczy waść, ale mnie zęby jeszcze miłe. - zachichotał jeden z wieśniaków
- Tchórz jesteś i trzęsityłek, a nie! - prychnął rudobrody krasnolud
- Valci jeszcze się nie podniósł! - ogłosił karczmarz wskazując pustym kuflem na wciąż nieruchomo leżącego twarzą w podłogę dryblasa - To była dopiero wciryna! W życiu żem takiej nie widział!
- No który się u biesa jeszcze mierzyć ze mną zechce, co? - nie dawał za wygraną rudobrody krasnolud - Który mię choć ruszy stawiam każdemu po dzbanie!

Farin Bargo "Król Kuźni"
Nortiphorska karczma w wiosce Filazaurt była opustoszała. Poza karczmarzem nikogo nie było. Pogoda za oknem wstrętna i szara, jak w jesień, nie w wiosnę. Krasnolud Fellus Cildorr z dość posępną miną przyglądał się brudnemu stołowi, przy którym siedział. Gdy do karczmy wkroczył "Król Kuźni" jako tako incognito, natychmiast wybudził się w nim uśpiony duch zaangażowania w ważną polityczną i honorową, można rzec historyczną dla Rostaroth.
- Witaj, bracie. - rzekł cicho i ostrożnie, ale tak żeby Farin go usłyszał - Byłem w wielu miejscach, dużo słyszałem, dużo niestety widziałem, więc będzie ci co opowiadać. Na początek wybacz kłamstwo, bo nie wiem kto ma tę koronę. Znaczy inaczej, kto dokładnie ją ma. Za to mam informację, która niechybnie ci pomoże. Zmierzasz do DuetschlóB, bardzo słusznie, bo właśnie tam z nią uciekli. Przy granicy z DuetschlóB, czyli tej najbardziej tolerancyjnej strony tego państwa jest miasto Kopha. Jak się pewnie domyślasz, w tak wielkim i iście skurwysyńskim przedsięwzięciu brało udział mnóstwo aż wstyd przyznać braci krasnoludów. Większość jest już w DuetschlóB albo porozrzucała się po różnych przyjemnych miejscach, jak na przykład Piwowar w Slavarci, no nieważne. Hoggus Burter, mój były kompan słyszałem od paru przyjaznych ust iż dostał sporą działkę za pomoc w jakiejś tam politycznej intrydze. A Hoggus pochodzi z Rostaroth. Także no... Nie chcę nic mówić już bardziej, ale już za późno. Chyba ostatecznie na niego wskazałem. Hoggus zatrzymał się w Koph'owym "W zamkowym ruszcie". Tak mi mówiono. Zawsze to jakiś większy trop, prawda?
 

Ostatnio edytowane przez LORD KOKOS : 27-12-2013 o 11:11.
LORD KOKOS jest offline