Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-12-2013, 02:12   #8
LORD KOKOS
 
LORD KOKOS's Avatar
 
Reputacja: 1 LORD KOKOS nie jest za bardzo znanyLORD KOKOS nie jest za bardzo znanyLORD KOKOS nie jest za bardzo znanyLORD KOKOS nie jest za bardzo znanyLORD KOKOS nie jest za bardzo znany
Reidar
Reidarowi starano się nie wchodzić w drogę, Nawet ci najbardziej zajęci sobą lub delikatną waśnią, czy targiem z kupcem lub rodziną, znajdowali tę sekundę by cofnąć się o parę kroków. Widać zaciekawiony był towarami, których oczywiście nikt nie śmiał przypuszczać, że wpadnie mu do głowy się nimi zajmować. Były do miecze i zbroje, bo czymże innym mógł się zainteresować ktoś tak niby nieskomplikowany z wyglądu jak Reidar. Nie mogąc znieść lodowatego wzroku Reidara handlarz bronią Laghu Boarh rzucił wreszcie od siebie za czym tak to się pan rycerz, tak zawzięcie ogląda. Nie był do końca pewien tego ruchu, ale ciekawość zrobiła swoje, a czasu już cofnąć się nie dało. Będzie co ma być. Na jego stoisku pełno było kordów, sztyletów, jednoręcznych mieczy, ale także te bardziej zajmujące dwuręczne arcydzieła dla potężnych gigantów, bo tylko tacy giganci byliby w stanie dzierżyć tego typu broń.



Marco Devraux

- U diabła jeno ogień i śmierć. - odparł lodowato mało intrygujący waszmość w granatowym kapturze oddając karczmarzowi pustą miskę po ryżu, cicho dziękując - Zważajcie tedy na chwilę, na moment gdy wypowiadacie to słowo, dobrze radzę. Bo pewnego dnia któregoś zirytowany gość, którego tak nachalnie wzywacie przybędzie dać wam to czego tak bardzo pragniecie. Smacznego.
Wrócił na swoje miejsce i ze skuloną głową przyglądał się swojej piersiówce z winem. Dotykał kuszy. Widać mnóstwo myśli drażniło teraz jego umysł.
- Biedny chłop. - westchnął karczmarz - Trzeci dzień już tu siedzi. Chyba nie wie co ma ze sobą zrobić, raczej wątpię by planował zemstę. - kręcił głową z politowaniem, mówił w taki sposób by tylko Marco go słyszał - Wszak z wojskiem się nie walczy, bo to tak jakby z całym państwem się wojowało. Co te skurwysyny niekiedy wykorzystują. Nie był zbyt rozmowny, tak mi tylko ogólnie opowiedział o sobie przy trzeciej dolewce na mój koszt. Wojsko powinno być wyprute z uczuć według mnie, bo potem ino same kłopoty są. Wyobrażasz sobie, waść stracić całą rodzinę w ledwo jeden dzień? Z pomocą wojskowych łapsk to możliwe niestety. Nie wiem tylko i zachodzę w głowę po jaką cholerę pełnoprawna straż miałaby zażynać tak po prostu niewinnych ludzi i to jeszcze w Vetteros. No zastanów się, bo ja nie mam pojęcia.
W tym momencie odziany w długi płaszcz i granatowy kaptur gość napił się oszczędnie ze swej piersiówki, zamruczał coś pod nosem niewyraźnie i wydawał się po ruchach i odrobinę niewidocznej pod kapturem i brudnymi włosami mimice, jakby miał zasypiać.
- Ech, biedny chłop. Naprawdę mi go szkoda. - westchnął karczmarz raz jeszcze opierając się niedbale o ladę - Życie to brutalny pisarz. Dla nikogo nie ma litości. Dzisiaj sami pokrzywdzeni tu zawitują. Tamci dwaj. - pokazał dyskretnie na krasnoluda i wątłęgo mężczyznę z katowski nieproporcjonalnym w stosunku do niego mieczem - Stracili ponoć łupy swego życia. Stracili drużynę, a to i tak cud, że oni przeżyli. Podobno z samym Korilloukiem mieli styczność. W co im nie wierzę, po prostu nakopała im przeważająca ilość pieprzonych bandytów. Ale to już nie moja sprawa. Niech sobie wierzą w te potworki, niech se tam partolą o czym chcą. Ludź jest ludź i jeno ludź jest winien wszystkiemu, taka prawda.



Cyrille de Fines
Nieznajomy strażnik uśmiechnął się nieznacznie. Widać chyba bez powodu. Prześcignął wzrokiem wszystkie płynące ciemne chmury, jakby tam szukając odpowiednich słów. Wyszczerzył się szeroko, tak serdecznie i wyrzekł bardzo ciepło i przyjaźnie:
- Ciekawe dokąd to mogą nogi prowadzić, tak wnioskuję iż awanturnika zapewne jak nie w miejsca gdzie da się znaleźć pieniądz, przygodę i burdele niekiedy. Jesteście panie widzę jednym z tych tak zwanych "nieustraszonych". Długo nie pożyjecie z takim nastawieniem i proszę, błagam nie odbierajcie tego jak pogróżki, czy naruszenia godności, o nie. Jeno rady. O tak, bardziej rady. - zgodził się sam ze sobą powoli kiwając głową
- A więc. - podjął po chwili ze skrzywionym grymasem obserwując zachmurzony nieboskłon - Deszcz się zbliża cholera. - zaklął z cicha
- Ta przysługa nie jest niczym wielkim, czy podejrzanym, nie frasujcie się tym panie, proszę. Ino jedna niewinna rzecz. Coś tylko dla mnie załatwisz u pewnego człeka i będziemy kwita. W zasadzie ty zyskasz więcej, bo świetne miasto do przeszukiwania... Coś dla siebie znajdziecie zaradni jesteście widać. Skąd, tak w ogóle? Długa droga za pasem, hm?


Merry Brauxand

I gdy Merry miał już ruszać pewnym krokiem ostatecznej dojrzałej decyzji odnośnie zbudowania sobie jakiejkolwiek przyszłości z wszystkich doświadczeń takimi pewnymi krokami na ramieniu poczuł dużą dłoń, pod którą kryła się ojcowska troska, tak szóste dziwne zmysły, którym nie powinno się zbyt często, a już na pewno nieprzemyślanie odbierać odebrały ten lekki uścisk, to niemocne ujęcie. Był to wysoki ładnie pachnący mężczyzna o śniadej cerze, ubrany w czarny frak z krawatem, na głowie nosił kapelusz z czerwoną różą, a przy pasie nosił rapier o złotej zdobionej rękojeści.
- Wcale nie musisz tego robić, mój drogi. - uśmiechnął się opiekuńczo - Jesteś gotowy poświęcić swoje życie w zamian za lepsze jutro? Bogowie cię w takim razie oszukują, kochany. Nie będzie jutra, gdy poświęcisz swoje życie. Nie daj się zmanipulować parszywcom, którzy chcą tobą kierować, bo choć tego nie czujesz, to przez cały czas tak jest. - mówił spokojnie i z pełną powagą, choć wciąż z uśmiechem na twarzy - Sam sobie kazałeś okraść tego
opasłego wstrętnego knura? Chyba stać cię na coś lepszego i ambitniejszego, widzę to w twoich oczach, mój drogi. To pusta sakwa, czyli przeklęci bogowie znów chcieli byś zatańczył tak jak ci zagrają z góry. Czy naprawdę chcesz się w tym babrać? W tym gównie, za przeproszeniem. - jego głos wiele zdawał się wyjaśniać, lecz przez zawiłość połączeń, przez które przechodziły myśli zdawały się uniemożliwiać racjonalnie wyjaśnić paru rzeczy o nowo spotkanym nieznanym, a grzecznym mężczyźnie - Nie mam zamiaru prowadzić cię za rączkę, bo niczego w ten sposób nie osiągniesz ani niczego się nie nauczysz wskutek czego upadniesz, czym zrobię ci krzywdę a tego nie chcę. Wybacz szczerość, ale... Ale w tobie widzę siebie. Zajrzyj do "Dziplytututu" jutro jakbyś chciał o tym porozmawiać. Pamiętaj, że sam decydujesz o sobie. Nie Góra, tylko ty. Zrobisz, co naprawdę będziesz uważać za słuszne. Życie to jedno wielkie ryzyko, pamiętaj. Nie daj się manipulować. Ty jesteś panem dla siebie, zapamiętaj to.
Mężczyzna zrobił zaledwie parę kroków w stronę ulicy i już zniknął w tłumie.
Szum przechodzących ludzi niewiadomym sposobem zagłuszał jeden wściekł basowy ryk. A brzmiał on:
- Łapcie mi kurwiego syna! Nauczę chędożonego obwiesia! Nie zadziera się kurwa z kimś takim jak ja!
Bieg ludzi w ciężkich butach.
- Okradł mnie mały sukinkot, to się stało, ty pusta blaszana ruro! - odpowiedział komuś basowy ryk - A skąd mam wiedzieć gdzie, do cholery? Szukajcie go, do diabła! Szukajcie swojej wypłaty!
Robiło się niebezpiecznie. Ciężkie buty zbliżały się, ale wciąż była szansa... Może jeszcze... Kto teraz zadecyduje? Kto teraz pokieruje? Kto... Czy na te pytania dało się w ogóle odpowiedzieć?



Baldrick "Hukliwy" Harakazsson
- Ohohoh! - zarechotał krasnolud serdecznie, wyraźnie ucieszony, a zarazem pozywtywnie zaskoczony obecnością innego krasnoluda w takim miejscu - Miło popatrzeć na prawie tak krzywą mordę jak nasze!
Po tym wszystkie krasnoludy zarżały gromko trzymając się za brzuchy. Jasnobrody wzniósł kufel i zasiorbnął głośno. Dwóch brunatnobrodych bliźniaków przestało tańczyć i z roześmianymi gębami zajęli się ekwipunkiem Baldricka.
Tłum uciszył się sam. Wszyscy chcieli na własne oczy ujrzeć prawdziwą walkę dwóch krępych brodatych mocarzy, o których się przecie tyle słyszy, o których się tyle opowiada.
- Nie spinajcie się tak bracie, bo broda ci w dupie urośnie. - zaśmiał się rudobrody - Jestem Ligrus Totartus. Karczmarzu polej no tak zacnemu gościowi. Ligrus Totartus dotrzymuje słowa, choćby i miał smoka uwalić. Idziem w chryje obić se ryje! Dajesz, bracie dajesz!
- Tylko się nie potknij i ściany nie rozpierdol, Ligrus. - zachichotał jasnobrody - Trzeba by nam było szkód.
- Zawrzyj jadaczkę, Bonriś. - poprosił uprzejmie Ligrus - Cho no tu, bracie! Pokaż co umisz!
Baldrick zacisnął mocniej pięści i zaatakował jako pierwszy, jako że już się zagrzał, nie czekał na Totartusa. Ligrus rąbnął, ale Baldrick sparował.
Każdy z osobna czuł, że gdyby on tam stał miast Baldricka, czy Ligrusa, to by za długo nie postał. Wydawałoby się silne ciosy jak jasny pieron przecież się zabiją. A oni się ino bawili ze sobą, jak dwóch serdecznych braci po paroletniej rozłące. Ligrus przejął inicjatywę, korzystając z chwili uderzył Baldricka łokciem i w głowę otwartą dłonią. Baldrick w kilka sekund doszedł do siebie i już był gotowy do kontynuowania, niestety Ligrus wykorzystał te parę sekund i z rozpędu wrył się w niego jak rozjuszony byk. Wylądowali na ścianie. Baldrick kontrolując oddech trzymał Ligrusa za bary jak byka za rogi. Totartus chciał go wgnieść w tą ścianę. Naciskał i naciskał, był pewien, że zaraz mu się uda. Skąd ten krasnolud miał tyle siły? A może to Ligrus był już zmęczony? Nieważne.
Rudobrody krasnolud Ligrus Totartus zignorował lekką zadyszkę i zarechotał na całe gardło biorąc pod ramię silnego Baldricka.
- Swój chłop! - ogłosił - Swój chłop, kurwa! Karczmarz wszystkim dzbany, jak mówiłem!
- Robi się! Chodźcie chłopy, wznieście za nasze harde krasnoludy! - ryczał karczmarz pełen radości z dzisiejszego dnia, lub bardziej wieczoru, która lada chwila przeobrazi się w noc
Tłum pił śmiał się, chwalił walkę, a niektórzy już zaczęli tańczyć i śpiewać.
- A i ty się napij, drogi... - rudobrody urwał na sekundę nie wiedząc jak skończyć - Właśnie kim ty u czorta jesteś? - spytał wznosząc brwi pytająco
- Kimś kto ci ściany nie pozwolił rozpieprzyć, cuchnący bucie. - wtrącił się jasnobrody - Jestem Bonrish Taldurius. - uścisnął grabę z krasnoludem, z którym nawet Ligrus miał problem
- Hej hej dzbany wznieście
Hej hej kolejkę nalej
To zrobi doskonale krasnoludzkim opowieściom
Hej tam panie nie szalej
Nikt tu nie rozlewa
Wino śpiewkę nam rozgrzewa!
Hej hej uha ha! - tak śpiewał w kółko tłum wieśniaków, harcując przy tym, jak na jakim weselu


Farin Bargo "Król Kuźni"
- Mam odmawiać, gdy mój król w potrzebie? - parsknął z cicha rozglądając się dyskretnie - Jutro możemy się zabrać na wóz Daniela Ficzora, drobnego kupca. Całe szczęście krasnoludy nieraz ratowały mu tyłek, więc ma być za co wdzięczny. Karczmarz niechętnie widać, ale nas przenocuje. Tylko cholercia zastanawiam się... Jak się do kupra Hoggusa dobierzemy, hm? Myśl władco, myśl, bo twój podwładny zawiódł. - przyznał się szczerze z gorzką nutą w głosie - Nic mi nie przychodzi do głowy...
 
LORD KOKOS jest offline