Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-12-2013, 16:52   #8
Lost
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu

03.03.2056

Obrzydliwy smród prawie pozbawiał przytomności. Zza metalowych krat starał się dostrzec skąd pochodzi. Bezskutecznie. Większość małych cel w mobilnym więzieniu była pusta. W części leżeli, bądź w kucki siedzieli inni towarzysze w niewoli. Większość, tak jak Clyde w zarzyganych szmatach próbowało sobie odpowiedź na pytanie, jak dało się złowić łowcom. W środku było głośno. Przez cienką blachę naczepy przebijał się dźwięk pracy silnika ciężarówki i sporadyczne krzyki łowców. – Też ze Studni? – Zagaiła rudowłosa dziewczyna klęcząca w celi obok. King widział, jak ten, na którego wołali Dentysta znosił ją z piętra zajazdu. – Tak. – Milczeli przez dłuższą chwilę, gdy dziewczyna próbowała jakąś chustą zetrzeć resztki wymiocin z jej kręconych włosów. – Utnę skurwielowi jaja, jak tylko z tego wyjdę – Clyde tylko westchnął. – Zapewne. – Powiedział cicho. – Nagle zawtórował mu drugi głos gdzieś z głębi wagonu. – Na pewno suko odetniesz.. Najpierw cię zgwałci ich dowódca, później wszyscy pozostali. Ile ich może być? – Jakaś inna kobieta rozpłakała się histerycznie. – Z dwudziestu? Trzydziestu? Jakby było ich mniej, to nawet nie mogliby chrząknąć na temat zajęcia studni – głos nie odzywał się przez chwilę. Płacz nieznanej kobiety jeszcze się wzmógł. – Więc zgwałci cię trzydziestu gości, a po takim rajdzie w twojej cipce nie będziesz nawet w stanie chodzić, głupia szmato. – Ruda patrzyła w ciemność ze znudzeniem. – Skończyłeś już? – Rzuciła. Tamten nie odezwał się już więcej.
Kobieta, która wciąż zawodziła łkając zapytała – Czy.. Czy oni.. tak każdej? Wszyscy? – Odpowiedziała jej cisza. Po chwili inny kobiecy głos z prawej strony odpowiedział. – Każdej. Byli i będą. – Lodowaty głos mówił coraz ciszej. - A jest ich dokładnie dwudziestu ośmiu. Później ma dołączyć więcej. Za każdym razem sukinsynów liczę.
Ustały nawet łkania.

***

Przebyli wiele kilometrów. Jechali całe dnie. Od czasu do czasu, ktoś wchodził do środka, dorzucając im kolejną grupę jeńców, bądź przynosząc jakieś podłe żarcie. Po chyba tygodniu, ciężko było liczyć upływ czasu będąc w zamknięciu, cele były przepełnione, a do smrodu nie można było już się przyzwyczaić. Choć wcześniej sądził, że to niemożliwe, to do jego klatki łowcy upchnęli kolejnych dwóch jeńców. Młodych, roztrzęsionych chłopaków pochodzących z jakiegoś małego osiedla, które nie miało nawet nazwy. Z jednym nie rozmawiał prawie wcale. Dzieciak płakał całe dnie, nie odzywając się prawie nigdy. Drugi był bardziej otwarty. Chociaż wyglądał na lekko opóźnionego dało się z nim porozumieć. Chłopak miał na imię Wolfgang, chociaż z trudem je wymawiał. Przynajmniej tak twierdzili ludzie, którzy znaleźli go kiedyś nieopodal kojociej jamy. Clyde domyślał się, że jego matka widząc mutacje chłopca po prostu porzuciła go na pewną śmierć. Dzieciak opowiadał, że pomagał w osiedlu za jedzenie.Choć wydawał nie zdawać sobie z tego sprawy miejscowi traktowali go jak potwora i najgorszego sortu niewolnika. Opowiadał też trochę o drugim chłopaku. Wołali na niego Arefu i był synem farmera. Ojciec został zastrzelony podczas najazdu łowców. Nie wiedzą, co się stało z matką. Niezgorzej dogadywali się całą trójką. King starał się dzielić jedzenie po równo i tłumić co jakiś czas wybuchające między dzieciakami kłótnie.
W innych celach wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Ludzie stradali zmysły z braku miejsca i światła. Zdarzały się morderstwa i samobójstwa. Handlarze wydawali się nic z tego nie robić, wyrzucając tylko co jakiś czas ciała, jak gdyby chcieli zostawić sobie najsilniejszych i najbardziej zdeterminowanych. Wszystko skończyło się na początku drugiego tygodnia siedzenia w zamknięciu. Wtedy do środka wpadło kilkunastu łowców otwierając klatki i wyciągając niewolników na zewnątrz. Wpierw oślepiło go słońce. Później mocny cios kolbą prosto w szczękę. Stała nad nim kobieta z poparzoną twarzą.
– Jesteś moją własnością.



***

Obserwował. Nie płakał za rodziną, która dawno już odeszła z tego świata. Nikt inny nie był mu też szczególnie bliski. Rzadko poza okazyjnemu pomaganiu tutejszemu sanitariuszowi – Zszywaczowi przy rannych, czy pracach wspólnych całej grupy miał cokolwiek do roboty. Łowcy niewolników przydzielili go do, jak to sami nazywali Komanda Specjalistycznego Sześć i traktowali go, jak i innych członków komanda jako więźniów lepszej kategorii. Dawali trochę więcej jedzenia, a czasami papierosy, pozwalali się wyspać, często zamiast rozkazywać maszerować, zgadzali się by jechali na pakach wozów, dwa razy zastanawiali się zanim dobili ich rannych. Po za tym Łowczyni, która wzięła go do niewoli od czasu, do czasu do czasu zaciągała go też do swojego namiotu. Miała na imię Chloe, była łowcą prawie tak długo, jak dowódca grupy – Dentysta. Rzadko rozmawiali, a po wszystkim dawała mu jakiegoś małego gambla.
Obserwował. Karawan zarówno w marszu, jak i na postoju składała się z trzech zasadniczych członów. Pierwszy najbardziej wysuniętu w kierunku, w którym podążali składał się z kilku najbardziej doświadczonych łowców, często dowodzonych przez zastępcę dowódcy całej grupy, którym był aktualnie najemnik zwany przez wszystkich ze względu na kolor swoich włosów Rudym. Zespół ten miał za zadanie prowadzić zwiad, nawiązywać kontakty handlowe z innymi karawanami, zbyt silnymi by łowcy zdecydowali się na atak. W razie walki byli pierwszą linią, a po przybyciu posiłków wsparciem walczących. Czasami razem z nimi na czoło udawało się jedno z komand mające pomóc, na przykład przy odgruzowaniu ulicy.
Zasadnicza część karawany poruszała się w środku. Tutaj znajdowała się tak zwana masa, czy mięcho – niewolnicy nie mający szczególnego fachu w rękach mający zostać sprzedani do pracy w polu, w kopalniach, na szybach naftowych, czy do burdelu. Ich liczba wynosiła przed okresem dużej sprzedaży około 150 sztuk mięcha. Ponad to podróżowali tu członkowie Komand Specjalistycznych, liczących po kilka osób grup mających być sprzedani po o wiele większej cenie do zajęć wymagających odpowiednich umiejętności. Byli tu lekarze, wojownicy i mechanicy. Łowcy dbali o swój towar. Poza krótkimi okresami gorszego urodzaju niewolnicy byli regularnie karmieni, dawano im odpocząć, ranni byli opatrywani bądź dobijani. Rzadko kiedy ktoś ginął bez powodu z ręki łowcy. W razie takiej sytuacji musieli oni zwrócić pełną wartość takiego niewolnika. Absolutnie każdy z niewolników na swojej wierzchniej odzieży miał z dwóch stron wymalowny farbą fluorystencyjną duży X i czasami mazakiem dopisany numer komanda. Łowcy niewolników nazywali ten X tarczą i w razie ucieczki jakiegoś niewolnika, które zdarzały się bardzo rzadko, dentysta płacił małą premię temu, który zatrzymał uciekiniera strzałem dokładnie na skrzyżowaniu ramion znaku. Wszyscy też oprócz nadzorców grup byli przykuci krótkim łańcuchem do innego towarzysza niedoli. Clydowi dostał się na jego oko durny łowca mutantów. Nazywał się Nerod, czy jakoś tak, ale powiedział, żeby wołać do niego Szajbus.
Niewolników pilnowało około 50-60 łowców i kilkunastu kandydatów na handlarzy. Tutaj też poruszały się wozy z zaopatrzeniem i mobilne cele, do których tłoczony był towar, jeśli karawana musiała przyspieszyć.
W ogonie pochodu poruszały się przede wszystkim rodziny handlarzy. Dla części z niewolników szokiem było, że facet, który przerobił ich twarz na krwawy tatar, po swojej zmianie stawał się kochającym mężem i ojcem dwójki dzieciaków. Tutaj pędzone też było okazyjne bydło i trafiali ranni. Poza tym przypadkiem niewolnik powinien nawet bać się pomyśleć o trafieniu w to miejsce. Końcówki pochodu strzegło kilkunastu najbardziej doświadczonych łowców, a same rodziny również były pod bronią.
Obserwował. I nie chciał zostać tu ani chwili dłużej.


04.11.2056

Naga kobieta wygięła się w pałąk, wstrzymując oddech i wbijając paznokcie w jego klatkę piersiową. Drugi dzisiejszego poranka orgazm przeszywał ją na wskroś. Randall patrzył na nią z podziwem ściskając jej wybijające z mrozu sutki. Uwielbiał, kiedy dochodziła. Kobieta spojrzała na niego lubieżnie rozmarzonym wzrokiem. – Jeszcze... – Wyszeptała, po czym zaśmiała się głośno. Randall zatkał jej dłonią usta.
Może już nie należeli do szarej masy mięcha, ale dalej byli niewolnikami. Randall został nadzorcą Komanda Robotniczego Sześć. Przysługiwało mu kilka przywilejów, które stawiały go wyżej od pozostałych. Po pierwsze nikt nie kontrolował tak ostro jak innych. Dostawał lepsze jedzenie. Mógł mieć kobiety, spał sam i posiadał broń – trochę wyrobioną pałkę teleskopową. Jednakże nie każdemu z łowców się to podobało. Szczególnie seks dwójga niewolników w czasie dnia roboczego.
Kobieta spojrzała na niego przepraszającym wzrokiem, po czym opierając ręcę na zagłówku podniszczonego wraku ruchami bioder raz po raz pozwalała mu wchodzić w nią co raz to mocniej. Fray złapał ją za krucze włosy, mocno przyciągając jej twarz do swojej. Maria włożyła mu język do ust. Mężczyzna wymierzył jej silnego klapsa. Jęknęła. – Zrób to mocniej... – Zabawne. Widzi, że dziewczyna trochę się wstydzi, zawsze kiedy się przed nim rozbiera. Dopiero, dobre rżnięcie ją rozluźniało.
Uwielbiał w niej to, że była inna od pozostałych uległych, bądź przerażonych niewolnic. Za każdym razem musiał ją zdobywać. Dawała mu tym namiastkę wolności.
Randall zaczął głębiej oddychać. Dziewczyna znieruchomiała, patrząc na niego przekornie. – Lubisz się droczyć, co? – zapytał. Ona bez słowa podniosła się, wysuwając go z jej ciała. Przygryzając wargę i cały czas utrzymując z nim kontakt wzrokowy opuściła się na dół ku jego kroczu. Po chwili Randall aż dygnął z dreszczu zadowolenia, czując jej język tam, gdzie lubił to najbardziej.
A jeszcze trzy miesiące temu obkładała go pięściami na jakieś spalonej farmie.

12.08.2056
Randall syknął z bólu potykając się o nagrobek ukryty w wysokiej trawie.


Dopiero całkiem niedawno lekarz wyjął mu z uda śrubę, która pozwoliła się zrosnąć połamanej nodze. Mimo, iż czasami czuł w ból nodze to i tak cieszył się, że nie skończył na stale uziemiony, jak inny połamany pacjent Zszywacza – medyka łowców. Podobno tamten facet spadł z wysokości, czy ktoś go zepchnął. Złamał sobie podstawę czaszki i krucho było u niego z chodzeniem. Inna sprawa, że miał trochę szczęścia. Łowcy sprzedali go jakieś wioski skupionej dookoła starej fabryki samochodowej. Facet był od czegoś specjalistą i jak na kalekę osiągnął dobrą cenę. Lepsze to niż być porzucony przez łowców na jakieś opuszczonej autostradzie.
Prowadził grupę łowców niewolników pod wysokie wzgórze, które sąsiadowało z teksańską farmą. Wymyślił ten plan dla Dentysty, który miał atakować z przeciwnej strony i przeszkolił handlarzy do jego wykonania. Nie był to może taktyczny majsterszyk, ale powinien wystarczyć na kilkudziesięciu nieuzbrojonych wieśniaków. Oby wystarczył, bo Dentysta, aż nazbyt często przypominał mu, do kogo Randall należy i co może z nim zrobić, jeżeli się nie sprawdzi.
Godzinę temu wysłał czterech ludzi by podpalili jedną z dosyć oddalonych od centrum osiedla farmę oraz otaczającą je pola. Nastęnie mieli poczekać, aż pojawi się tu większość mieszkańców tego miejsca próbując ugasić pożar. Mieli ich przepuścić skryci na okolicznych wzgórzach. Po kilkunastu minutach akcji ratowniczej Dentysta da sygnał i łowcy zaatakują farmę. Mają strzelać nad głowami tamtych, tak by ograniczyć liczbę zabitych i rannych, a pozbawić ich chęci do walki. To mogło się udać.
W rękach ściskał poobwijane szmatami M14 załadowane jednym pociskiem. Tylko na tyle zaufali mu łowcy. Zaraz za jego plecami szedł jeden z nich, co jakiś czas przypominając mu lufą automatu pod żebrami, co wydarzy się, jeżeli spróbuje ucieczki.
Radall położył się i zręcznie podczołgał kilka metrów. Pozostali poszli w jego ślady. Spojrzał na nich, zapamiętając tych durniów, którzy trzymali swoją głupią dupę wyżej niż niewiele mądrzejszy łeb. Musiał jeszcze sporo nauczyć niektórych chłopaków, jeżeli miał zarobić na swoją wolność. Zajął pozycje i powoli rozgarnął trawę zasłaniającą mu widok na przedpole. Mieszkańcy chyba niezauważyli żadnego z nich próbując ugasić płonące pole. Ktoś wyniósł kobietę z płonącego domu, ktoś próbował uruchomić pompę beczkowozu. Nie wyglądało to źle. Mieli przed sobą większość tych wieśniaków, zaaferowanych gaszeniem. – Chyba damy radę. – wyszeptał łowca leżący obok niego. Mimo, iż uśmiechał się do Randalla to lufa jego automatu dalej celowała w głowę wędrowcy.
Nagle w dolinie rozległ się przeciągły gwizd. – Za mną! – Rzucił Randall wstając. Łowcy posłusznie wykonali rozkaz. Jeden z nich wyprzedził Fraya strzelając ze swojego karabinu w stronę zdezorientowanej grupy wieśniaków. – Do szyku! – Fray wykrzykiwał komendy. – Klin! Tworzyć klin! – Obejrzał się za siebie. Ku swojemu zaskoczeniu handlarze szybko rozsypali się w tyraliere. Złapał za megafon zwisający z kamizelki taktycznej kobiety idącej obok niego. – Poddajcie się! – Wydarł się do niego. Większość mieszkańców stoczyło się w małe grupki,a część pobiegła w pola, gdzie pewnie została wyłapana przez innych łowców. W stronę handlarzy padły może trzy strzały.
Pospiesznie wkroczyli do palących się ruin. Musili działać sprawnie, nie wiedząc za ile przybędzię tu armia. Randall kolbą obalił jakiegoś stawiającego się mu wieśniaka. Kilka kroków od siebie dostrzegł Dentystę. Razem z dwoma innymi łowcami - Zszywaczem i Dogiem stali nad klęczącym starcem w słomkowym kapeluszu broniącym dostęp do starszej kobiety leżącej nieprzytomnie. Dog wymierzył siarczysty policzek starcowi. – Z drogi, głupia kurwo! – krzyknął. Starzec, aż upadł na ziemię plując krwią. – Co z nią? – Zapytał Dentysta wskazując na kobietę. Zszywacz uklęknął obok sprawdzając jej tętno. – Żyje, ale chyba się zaczadziła. Będzie trzeba ją nieść – powiedział patrząc na dowódcę z rozbawieniem. Dentysta się roześmiał. – Ile ona ma lat? Ze sześćdziesiąt? Możesz ją nieść, jak chcesz, a później sprzedaj ją do burdelu. – Rzucił za siebie odchodząc. Zszywacz parskął śmiechem, wyciągnął z cholewy buta długi szpikulec i szybkim ruchem wbił jej go w gardło. Starzec zaskowytał i skoczył w stronę lekarza. Dog kolejnym mocnym ciosem obalił go na ziemię. Starzec zakołysał się i padł na ziemię, kilka kroków od niego. Znudzony podszedł do niego i szarpnięciem postawił do pionu. – I co kurw... – W ręcę starca był rewolwer. Strzał. Pocisk rozerwał Dogowi szczękę, wychodząc tyłem głowy. Ciało ciężko upadło na ziemię. – Co do... – Kolejny strzał otarł się o Zszywacza. Ten przewrócił się, szarpiąc się z kaburą pistoletu.
Mocne kopnięcie karabinu o biodro. Durny odruch, pamięć mięśniowa.
Rewolwerowiec złapał się za brzuch i skulił się w pół. Rewolwer upadł u jego stóp. Krew niemal natychmiast przesiąkła przez rozcapierzone palce. Randall opuścił jeszcze dymiącą broń. Starzec przeszedł kilka kroków i oparł się o studnie obok ciała kobiety. – A to skurwiel... Dzięki, stary. – Powiedział przerażony medyk klepiąc Randalla po ramieniu. – A z Tobą jeszcze nie skończyłem – powiedział podchodząc do leżącego na ziemi rannego mężczyzny. Dwoma strzałami rozbił kolana jeńca. Starzec krzyknął z bólu. Nagle z grupy niewolników wyskoczyła młoda kobieta, biegnąc w stronę zajścia. – Panie Dalton! – Krzyczała. Randall zastawił jej drogę.
Dziewczyna z całych sił obkładała go pięściami, póki nie wepchnął ją z powrotem w tłum.


29.05.2056
- Na ziemię! Wyciągnij ręce! Wyciągnij do przodu! Nie patrz na mnie! Odwróć głowę! – Joshua posłusznie wykonywał rozkazy. Łowca niewolników obalił go na ziemię i założył ciasno kajdanki. – Będę potrzebował tu pomocy! – krzyknął medyk zakładając rannemu doktorowi kołnierz ortopedyczny. Zza rogu wybiegło dwóch łowców niosąc na zakrwawionym prześcieradle trzeciego. Ranny co jakiś czas pokrzykiwał łamiącym się głosem. Sanitariusz ociągając się wstał od doktora i podbiegł do towarzyszy. – Gdzie dostał? – Krzyknął patrząc na prowizoryczny opatrunek zawiązany na jego brzuchu. Ten, który wcześniej strzelał do Joshuy z okna rzucił krótko. – W bruch i żebra. Pistolet. – Sanitariusz obrócił się. – Dobra, Dentysta kładź gościa obok mięcha. – Położył mu palce na tętnicy i sprawdził jego oddech. – Nie jest dobrze. – Joshua obserwował całą scenę spod obcasa handlarza, który go złapał. Łowcy posłusznie położyli położyli postrzelonego na ziemię. Sanitariusz uklęknął obok niego otwierając torbę. – Mocno krwawi... – Ten, którego nazywali Dentysta i najwidoczniej dowodzący stanął nad ciałem lekarza. – A co z tym? – Sanitariusz tylko zerknął przelotnie rozkładając na prześcieradle przyrządy chirurgiczne. – Nie wiem, nie zdążyłem go zbadać. Podnieś mi go na bok! – Rzucił do drugiego łowcy, który przyniósł rannego. Młody, rudowłosy chłopak, cały we krwi kompana, chodził dotąd dookoła, nieobecny, jakby w transie. Na słowa doktora momentalnie doskoczył do pacjenta i dźwignął go na bok. Sanitariusz odsłonił szmaty zawiązane na brzuchu postrzelonego. –Dwie wlotówki.. – rozpiął rzepy kamizelki taktycznej postrzelonego i rzucił ją na bok. – I jedna wylotówka. – Ranny mamrotał coś pod nosem, co jakiś czas wydając z siebie jęk bólu. Joshua obserwował, jak rudy chłopak ze łzami na twarzy odpowiadał mocno ściskając rannego za rękę. – Jasne Jude.. wszystko będzie w porządku. Zszywacz już o to zadba... Człowieku, nawet tak nie mów... On Cię potrzebuje, Jude.


Dentysta stanął nad nimi, przyglądając się jak sanitariusz robi wkłucie w żyły swojego pacjenta. Położył mu rękę na ramieniu. – Idź do mięcha, tym zajmiemy się my. – Medyk spojrzał na dowódce zaskoczony. – Co, kurwa? Dentysta, do chuja! Jude beze mnie zejdzie... – Tłumaczył podwieszając kroplówkę na opartym o ścianie karabinie. - Tamten to gówno, Jude... Kurwa, no! – Dentysta złapał Zszywacza za kołnierz i postawił na nogi. – Natychmiast. – wycedził lodowatym głosem. Medyk skulony ruszył w stronę doktora. – Dog! Dawaj tu tego skurwiela i chodź mi pomóc. – Do tej pory stojący niewzruszenie wojownik podniósł Joshue i mocnymi kopniakami popędził go w stronę rannych. Kierowca potknął się i z ciężko upadł obok już tylko głośno sapiącego rannego. Mężczyzna również był ryży, podobny do rudego, acz dużo starszy. Z satysfakcją spojrzał w jego nieobecne oczy. To był na pewno sukinkot, który próbował wyważyć drzwi. Dobrze gościa urządził. Wzrok ten zauważył rudy chłopak. Zaryczał jak zwierzę i rzucił się w stronę Joshuy okładając go pięściami. – Skurwielu! Brata mi zabił!– Dentysta i Dog starali się odciągnąć Rudego. Ten dalej kopał skulonego kierowcę. – Córka mu się miesiąc temu urodziła! Rozumiesz, cioto?! – Dentysta obalił podwładnego na ziemię. – Uspokój się, Rudy! – Tamten choć już jego ciosy nie mogły sięgnąć Joshuy próbował go opluć. – Jak on tu zdechnie, to Ty kurwo zaraz po nim! Zabije cię, jebańcu, słyszysz! – Zszywacz wydarł się przekrzykując kotłowaninę. – Kurwa mać! Rudy! Twój brat na pewno umrzę, jak mu nie pomożesz! Później se odkupić jebańca i go odstrzelisz, ale teraz pomóż mi tu, do cholery! – Rudy przestał się rzucać ciężko oddychając. – Co.. Co mam robić? – Dentysta zszedł z niego i uklęknął obok rannego. Dog szybko podszedł do doktora. Zszywacz zdenerwowany wydawał rozkazy. – Dentysta, najpierw przetnij to gówno, którym go obwiązaliście. Później, weź hemostatyki.. Ten proszek w żołtym opakowaniu. Wysyp mu to na rany.– Dowódca posłusznie wykonywał polecenie. - Wszyscy najpierw wymyjcie dłonie w alkoholu. – Medyk zwrócił się do klęczącego obok niego Doga. – Obróć mi go na bok. – Joshua spojrzał na tył głowy lekarza. Rana nie wyglądała najlepiej, jednakże nie było to coś na co się umiera . Zszywacz przejechał dłonią po kręgosłupie pacjenta. Po chwili skupienia uśmiechnął się. – Kręgosłup cały. Może z tego wyjdzie. Jak u was? – Zwrócił się w stronę Rudego i Dentysty. – Zasypałem, nie krwawi już tak kurewsko. – Zszywacz wskazał leżące na prześcieradle dziwaczne nożyczki. – Włóż to w ranę i rozewrzyj. – Rudy spojrzał na niego zdezorientowany. – Do której mamy je włożyć? – Zszywacz nawet na niego nie zerknął zajęty doktorem. – Do wlotu tej bez wylotówki. – Rudy skinął głową. Pacjent cicho jęknął gdy stalowe nożyce znalazł się w jego ranię. Dog wskazał medykowi na ciało doktora. – Kurwa, facet krwawi z uszu. – Zszywacz skinął. – Widzę. Ma złamaną podstawę czaszki. Będę musiał go operować. – Wyciągnął z torby dużą strzykawkę i zaaplikował jej zawartość doktorowi. Szybko doskoczył do rannego łowcy. – Daj zerknąć. - Uwijał się w ukropie. - Pocisk naruszył żołądek. O tutaj jest. Widzisz go? – Dentysta potwierdził. – Ile minęło od postrzału? Nieważne, będziecie musieli się pospieszyć. Weź to. – Powiedział podając mu dużą pesetę i sam biorąc duży skalpel. – Wyciągnij pocisk. – Dentysta posłusznie zaczął grzebać w ranie. –Cholera, zniknął mi... Kurwa, wszędzie są kawałki drewna... – Rudy przyświecił mu latarką przyklejoną taśmą do jego karabinu. Dziwnie wyglądał stojąc tak i celując do swojego brata.
Ze strony zabudowań dobiegło ich echo wystrzałów. Żaden z nich zdawał się nim nie przejmować. Joshua, widząc jak są zajęci udzielaniem pomocy, spróbował powoli się podnieś. Zszywacz momentalnie wyszarpał z kabury pistolet, przerywając cięcie na karku lekarza. - Nawet kurwa nie próbuj – rzucił celując mu w twarz. Kierowca ciężko opadł na ziemię. – Tak jest, kurwa! – Krzyknął nagle Dentysta wyrzucając spłaszczony kawałek ołowiu na ziemię. Zszywacz wyciągał z torby blaszki, śruby i dużych rozmiarów wkrętarkę. Rzucił Dogowi czyste szmaty. – Wycieraj krew z karku, będę wiercił. – Podał Dentyście igły i nić chirurgiczną. – Musisz mu wyciągnąć jak najwięcej odłamków tego drewna z żołądka, później mu go zaszyć. Bez tego facet padnie. Rudy, weź to. – Powiedział podają ryżemu gumową rurkę. - Włóż do środka i zsij, tylko nie połknij ani trochę tego gówna. To kwas i krew z jego żołądka. Jak to zostawimy to wypali mu bebechy – Rzucił mu butelkę alkoholu. – Co jakiś czas płukaj usta. Dobra, to jedziemy – rzucił, rozszerzając cięcie, którego dokonał na karku doktora. Za pomocą wkrętarki wwiercał śruby przytrzymujące blachy w podstawę czaszki pacjenta. Dookoła czuć było spalenizną. Trwało to kilka minut. – Skończyłem.. - rzucił Dentysta. Zszywacz oderwał się od swojej pracy. Jego wyraz twarzy w ciągu sekundy ze skupionego zmienił się w zaskoczony. – Kurwa! On nie oddycha! – Rzucił się w stronę łowcy, odpychając Dentystę. Przyłożył ucho do jego klatki piersiowej. – Ja pierdole... – Natychmiast rozpoczął masaż serca. Rudy dławiąc się obrzydliwą cieczą, usiadł obok chowając głowę w kolana. Jego ciałem wstrząsał spazmatyczny szloch.

***

Kilkanaście minut później Zszywacz zbierał zakrwawiony sprzęt do lekarskiej torby. Obok leżał cały ekwipunek Jude. Wszystko przesiąknięte było posoką. Dog klęczał, wycierając ją z należącej do martwego towarzysza amunicji. Ciało zabitego przykryte było brudnym prześcieradłem. Obok niego stał jego brat, wpatrując się tępo w przestrzeń. Co jakiś czas mijały ich większe bądź mniejsze grupki łowców pchając niewolników w stronę niedawno przybyłej, opancerzonej ciężarówki.


Joshua siedział w kucki obserwując, jak Dentysta z dwoma innymi handlarzami powoli przekładają lekarza na drzwi służące za prowizoryczne nosze. – Niech jedzie na powozie, albo niech mięcho go niesie. Żeby nim nie trzęsło – powiedział Zszywacz wstając. Podszedł do Rudego i położył rękę na jego ramieniu. – Przykro mi stary, ale nic nie mogliśmy zrobić. - Mężczyzna skinął głową. – Wiem... Kurwa.. – Odwrócił się w stronę medyka. – Gdybym tylko ja wyważał te pieprzone drzwi.. Stary, on nie powinien umierać. – Zszywacz spojrzał na niego ze zrozumieniem. Liczne blizny pokrywające ciało medyka wskazywały na to, że wiele przeszedł i zdążył już pochować wielu tych, którzy podążali tą samą, co on drogą. – Nie mów tak, człowieku. To nie twoja wina. Może teraz tego nie rozumiesz... – Rudy poprawił prześcieradło tak by zakryć gołe stopy brata. Buty wziął już Dog. – Jak ja to powiem Tamarze, co? – Zszywacz przeczesał ręką włosy. – Nie wiem... – Zastanowił się chwilę – I nikt nie wie. – Medyk obrócił się na pięcie i z opuszczoną głową odszedł w stronę ciężarówki. Rudy spojrzał na wciąż siedzącego nieopodal Joshue. Zimny dreszcz przebiegł po kierowcy. Łowca niewolników podniósł karabin. – Zapieprzaj do ciężarówki. – Joshua podniósł się i sprintem ruszył w stronę pojazdu. Ktoś z mijanej przez niego grupy handlarzy zaśmiał się. – Zobacz, jak się tej szmacie, kurwa spieszy! Samych takich!
Rudy patrzył za nim, oburącz dusząc w sobie kolejną falę rozpaczy.
 
__________________
Spacer Polami Nienawiści Drogą ku nadziei.
Lost jest offline