Ryszard i
Zdzich rozpoczęli walkę. Nikt się nawet nie obejrzał, gdy Rychu pierdnął, a Zdzich beknął. Kondrad i Akwizytor widząc, że zaraz dojdzie do mordobicia zrobili w jednym momencie uniki. Smarknięcie nie trafiło celu. Spadło gdzieś w chaszcze. Zdzich widząc, że plan nie udaje się natychmiast wypróbował kopniaka w jajca. Trafił tamtego w udo, bo był bokiem. Do jajec daleka droga. Krzyknął:
-
Skurwysyny! - i zaczął grzebać w kieszeni. Chyba chce dzwonić po psiarskich! Cios Ryszarda złamał mu nos. Potok krwi poplamił jego garnitur. Nadal jednak żyje... to znaczy jest przytomny. Rysio to jednak nie jest Majk Tajson. Kondrad w ogóle nie dołączył do walki tylko schował się pomiędzy zarośla czekając na rozstrzygnięcie.
W tym czasie
Wiesław i
Waldemar w jednym momencie ocknęli się. Czas zgadza się, ale nie miejsce.
Waldek właśnie zrobił ognisko i wyszedł na chodnik, gdy usłyszał krzyk akwizytora "
Skurwysyny!" dobiegający z sąsiedniej nieruchomości (czy raczej z sąsiedniej dżungli). Dodatkowo słychać okrzyki bojowe Zdzicha i Ryszarda. Mieli iść po alko, a tym czasem minęło sporo czasu twojej drzemki, a oni włóczą się po sąsiednich działkach. Wtem w twojej głowie mignęła myśl. Takie jedno drobne zawahanie, które nieźle dopasowuje się do twojej przeszłości:
Cytat:
A może już się napierdolili i w dupie cie majom?
|
Wiesław otworzył oczy. Z trudem. Sklejone jak cholera. W ustach taka pustynia, że aż dziw bierze czemu turysty nie przyjeżdżają oglądać. Powoli podniosłeś się ze swojego wiekowego fotela. Sam go przytargałeś do tej willi. W pobliżu nie było nikogo z młodocianych normalnie tu sypiających. Na podłodze walały się różne książki i nic nie warte szpargały. Było też kilka butelek po ostatnich libacjach. Jeszcze nie odniesione do skupu. W kącie leżała puszka po mięsie. Nie bardzo pamiętasz co się ostatnio działo. Ogólnie wszystkie "meble" (przy czym to okreslenie dotyczy tylko kilku przedmiotów, reszta jest dostosowana do funkcji mebli - na przykład pustaki) są w straszliwym nieładzie. Większym niż zazwyczaj. Tak jakby był jakiś nalot. Były takie, ale wtedy budziłeś się na Izbie Wytrzeźwień i miałeś sprawę na kolegium, czy jak to tam się teraz nazywa. Wyjrzałeś przez szparę pomiędzy deskami osłaniającymi szybę okna od zewnątrz. W dość obfitym zielsku porastającym nieruchomość dwóch typów bije się z akwizytorem. Ktoś zadzwonił do drzwi... nie, ten dzwonek obudził cię wcześniej. Teraz nikt nie dzwoni. To pewnie był ten akwizytor. Chwilę przyglądałeś się i poznaleś, że to Ryszard i Zdzich. Ostatnio pomieszkiwali na nieruchomości obok. Rzadko gadacie, ale ogółem znają cię. Chyba uważają cię za starego dziwaka mieszkającego z dziećmi.