Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-01-2014, 11:23   #3
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
praca wspólna Karmelek, Juva, Kelly

Gwardzista jakoś, niech to gęś kopnie, królewski, nie zaś pan na włościach, przechadzał się po mieście. Akurat miał wolne, ale chciał poznać okolicę, żeby łatwiej było mu pełnić służbę, ponadto szukał Esmeraldy. Niestety wysiłki w tej mierze, póki co, nie przyniosły oczekiwanego odnalezienia młodej kobiety. Dobrze przynajmniej, że Kate pozostała. Lubił uroczą dziewczynę oraz niepokoił się o jej zdrowie. Owe napady wyglądały bowiem dosyć kiepsko. Szedł ulicą rozmyślając, co powinien robić, kiedy nagle rozwiązanie pojawiło się dosłownie niemal po drugiej stronie ulicy. Alfred jasny gwintas, który wykpił się ze wszelkiego wsparcia. Miał jakieś towarzystwo dwóch kolesi, nawet wyróżniających się jakoś pewnie ze wszędobylskiego tłumu szaronudnych postaci. Lecz jednak stanowczo bardziej zależało mu właśnie na Alfredzie. Mógł wszak znać odpowiedzi zarówno, jak pomóc Kate oraz odnaleźć Esmeraldę. Podszedł więc do owej trójki kłaniając się lekko.
- Wybaczcie panowie, że przeszkadzam, ale mości pan jest moim starym znajomym. Czy bylibyście uprzejmi wypożyczyć mi go na krótka chwilę, jako że być może potrafiłby mi nieco pomóc, udzielając odpowiedzi na kilka pytań? - uprzejmość przede wszystkim. - Mości Alfredzie - zwrócił się bezpośrednio do niego - to co, będziesz łaskaw poświęcić się nieco?
- O nie… - stęknął nieznajomy w czerniach, spoglądając na Stephena w nowym stroju. - Jeśli chcesz powrócić do swojego świata, to przykro mi, ale straciłeś szansę - odparł, po czym zamiklkł i wpatrzył się w niego. - Eee… cygankę znajdziesz w zamtuzie, a po moją znajomą właśnie się wybieramy - odpowiedział na niezadane pytanie.
- Alfred…? Ohh, to tak ma na imię ten rzezimieszek! Kapitanie, tak, tak - skoro piastujesz tak wysokie stanowisko, to zapewne wiesz kim jestem! Wybieramy się do zamku i nie za bardzo podoba mi się pomysł, że nam przerywasz, ale skoroś jest strażnik, mam dla Ciebie zadanie! Przeszukaj go, ukradł co nieco i muszę mieć pewność że wiemy o wszystkich jego występkach! Prawo prawem, potem udamy siędo zamku, po jakąś wielko biustoną dziewczynę! To wspaniały cel! Podobno potrzebuje AŻ dwóch mężczyzn! Nie spodziewałem się tego! Ale ciekawi mnie, dlaczego ten Alfred sam nie wziął tego pod uwage! Sądzę że może mieć problemy… Wiesz, jest na to pare sposobów! Nie wstydź się! Opowiedz o swoim problemie! - Zachęcał przyjaźnie, na jego twarzy cały czas gościł uśmiech.
Podczas tego monologu, Alfred schował twarz w dłoniach i kręcił głową.
Sachim kompletnie nie słuchając reszty warknął w stronę boga:
- Alfred? Ja pierdole, kto Ci nadał tak durne imię? - wybuchnął siarczystym śmiechem, gdy przestał się śmiać dodał -A w ogóle dawaj broń jak mam walczyć skoro łazisz z nią w łapie przez cały czas co? Nie przejmujcie się bóg Alfred raczył się zagapić na tyłek pokraki. - odparł lekko wnerwiony faktem, że nie ma broni przy sobie.
- Powtórzę to, co mówiłem niespełna dwa miesiące temu - mruknął bóg. -[i] Możecie mnie nazywać jak tylko chcecie. Nie obchodzi mnie to.[i] - Ziemia zaczęła lekko drżeć, a w powietrzu ponownie dało się wyczuć napięcie. - Tylko, do jasnej cholery, ruszcie swoje dupy i chodźmy stąd.
- Widzisz co zrobiłeś baranie rozgniewałeś Boga? W ogóle od obrazy urzędnika państwowego powinny być jakieś kary nie? - pachnął ni stąd ni z owąd, jakby sympatyzując z pokraką.
- Hej! Ja sugeruje tylko, że bycie… zwiędlakiem… jest uleczalne! Nie musi się załamywać! Znów może być… bogiem - spojrzał raz jeszcze na Alfreda - Cóż… przynajmniej facetem w sypialni. A wy robicie wielkie halo! Człowiek z sercem i zmartwieniem! A Wy?! - oburzył się czarodziej
- STARCZY! - wrzasnął Alfred, a z dachów posypał się pył. Runiczny Mur wydał z siebie jakiś niepokojący dźwięk, kiedy ziemia zadrżała. Jak najbardziej było to w stanie uciszyć nawet najśmielszego. To był też pierwszy raz, kiedy Stephen widział, że ów dziwny jegomość unosi głos. Że w ogóle ukazuje rozdrażnienie. - Nie wiem, czym podpadłem… dobrze, wiem, czym podpadłem tutejszym bogom, jednak karanie mnie wami chyba było lekką przesadą. - spojrzał z góry na wojownika i maga. - O tak… wasi bogowie wyznaczyli was, żebyście pomogli w zadaniu, które wam przedstawiłem. Tylko że wy nie chcecie współpracować. Wariat i nie znający szacunku człowiek, który jest na tyle głupi, żeby rzucić wyzwanie komuś, kto właśnie oznajmił, że jest bogiem. Wyśmienicie! Może od razu was pozabijam i będzie mniej roboty?!
- Dość tej zabawy, jak chcecie tak sobie pogadać, magiel dwie ulice dalej - rzucił wreszcie Stephen, który czuł się niczym pajac na karuzeli w potoku słów całej trójki. Gadali niczym jakieś przekupy dosłownie. - Nie jestem kapitanem, tylko cieciem najniższej rangi, dodatkowo od niedawna, nie znam więc pana - zwrócił się do tego, który przydzielił mu takie wysokie stanowisko. - Chodźmy jednak do zamku, jeśli tam się udajecie, porozmawiamy po drodze - nie komentował zachowania. Jednak jeśliby Alfred chciał przemyśleć, dlaczego tak go pokarało, wystarczyłoby, żeby przeanalizował swoje wredne zachowanie wobec Stephena. Łaskawie jednak tego nie zrobił woląc się wydzierać. - Chciałbym pogadać z tobą o Kate, jak można jej pomóc oraz spytać, gdzie mógłbym konkretnie znaleźć Esmeraldę - wyjaśnił owemu krzykliwemu osobnikowi troche nie wierząc, że w zamtuzie. Ponadto pewnie stolica kraju owych zamtuzów miała kilka, on zaś nie planował osobiście kontrolować całej burdelowej obsługi.
- Ohhhh…. - Czarodziej był wyraźnie zaskoczony, jak ON mógł się pomylić?! Zresztą, nie ważne! Szczególnie wtedy, kiedy mógł zabłysnąć mądrą przemową!
- Nic się nie martw chłopcze! Nawet takie ciecie! Mają ogromną rolę do odegrania, w naszej drabinie społecznej, to dzięki takim małoważnym ludzią! Szlachta i możni mogą czuć się bezpiecznie [co nie znaczy że nie moglibyście się postarać bardziej] Ale cóż, i tak jest nieźle! - Mówiąc to, trzymał palec prawej ręki w górzę. Widać było, że starał się zignorować bożka, na którego z jakiegoś powodu się obraził [lub wystraszył]
- Tak tak - machnął dłonią Stephen dosyć obojętnie, co jednak można było wziąć za potwierdzenie myśli wspomnianego osobnika mającego wielkie przeświadczenie na temat swojej wielkości. Stanowczo kłócić się nie lubił, szczególnie wtedy, kiedy specjalnie nie widział jakiegoś powodu. - Alfred, więc jak? Nawet jeśli idziemy do niej, chyba wiesz, co się dzieje - ni pytał ni to przypuszczał. - Niepokoję się, czy nic jej nie jest? - przyznał głosem, jakby wyznawał jakąś tajemnicę.
- Właśnie rozważam, czy was wszystkich nie pozabijać… chociaż nie, nie wszystkich. Ty możesz się jeszcze przydać. - Wskazał Stephena, jednak na resztę spoglądał spode łba.
Nagle bóg uniósł głowę i spojrzał w stronę słońca. Każdego normalnego człowieka już dawno by to oślepiło, a on tylko przewrócił oczami. - Serio? - Wskazał na maga. -[i] Ty staniesz się przydatny, kiedy ktoś zabije nekromantę i powróci twoja witalność -[i] spojrzał na Sachima - a ty ponoć jesteś dobry w machaniu mieczykami. - Rzucił mu pod nogi jego miecz i prychnął. - Chociaż podejrzewam raczej, że Wieża poleciła ciebie tylko dlatego, że jesteś jej wyznawcą…
- Alfred właściwie nie wiem, co jest grane oraz nie wiem, jakie miałeś przygody z tą dwójką, ale to nie jest moja sprawa - odparł Stephen przyzwyczajony, że facet potrafi pieprzyć od rzeczy, jest kanciarzem oraz osobą która potrafi nie okazać odrobiny wdzięczności. Oceniał przydatność pozostałych. Doskonale proszę pana, ale możeby rozpocząć mógł od samego siebie? Ech Alfred cały, który uwielbia gadać. Dlatego pewnie Stephen jakoś zachowywał spokój, kontynuując rzeczową wypowiedź. - Czy możemy wrócić do tematu. Gdzie dokładnie jest Esmeralda? Nie planuję odwiedzać wszytskich burdeli pytając o nią, bowiem po pierwsze wstydziłbym się, po wtóre po prostu powiedz, który to przybytek. Natomiast Kate, jak jej pomóc? Pewnie masz jakąś koncepcję, skoro właśnie chciałeś ją odwiedzić.
- Gdzieś tam! - odparł poirtowany bóg. - Zdaje się, że chcieli się jej pozbyć…
- Chciałbyś jakoś właściwie jaśniej odpowiedzieć? - Stephen wysiłkiem woli trzymał nerwy na wodzy. Ponadto był niespokojny. Kogo chcieli się pozbyć: Esmeraldy, czy Kate oraz co oznacza tam, poza tym, że nic nie oznacza właściwie. - Chciałbym pozwolić sobie przypomnieć, że im konkretniej będziesz mówił, tym szybciej przekażesz informacje oraz tym szybciej dam ci spokój. Nie lubię bezsensownego pytlowania oraz grania wzajemnego sobie na nerwach.
- Jak pomożesz mi ich zabrać (nie wiem, dlaczego, ale tutejsi bogowie twierdzą, że się przydadzą), to możemy po drodze zgarnąć Siobhan, a następnie pójdziemy znaleźć Kate - rzucił Alfred, przewracając oczami.

praca wspólna całej ekipy

Sachim z początku całego tego zjawiska zląkł się trochę i zamknął swoją niewyparzoną gębę. Jednak nie długo zajęło mu pozbieranie się po tym, teraz w jego mniemaniu drobnym zjawisku. Bóstwo zaczynał go obrażać i Wieżę przy okazji. Dodatkowo rzucił jego mieczem o glebę. Cóż zgodził się mu pomóc ale zastanawiał się czy jak już nie skończy to dziewki głowy nie pozbawi. Jednak gdy usłyszał, że zawitają do burdelu odkrzyknął wesoło, zapominając o poprzednich rozmyślaniach, w końcu kogo jedna dziewka obchodzi jak tam będzie ich pełno?:
- Dobry plan. - by podnosząc miecz dodać. - A na ciorta! Idziemy co będziemy tak stać, pokrako w tę stronę. - wskazał pierwszy lepszy kierunek i ruszył, wierząc, że jego nowo poznały towarzysz mag ruszy wraz z nim kontynuował - Co znaczy słowo mieczykami jedyne z czym mi się to kojarzy to z łapami?
- Super, tylko proszę, skoro mamy iść do zamku, to może tamtędy, gdzie on poskaże. Kimkolwiek jest owa wspomniana Siobhan - mruknął ciesząc ogólnie się tyle słowami Alfreda, co decyzją nowo poznanego wojownika, aby ruszać gdziekolwiek. Jakby bowiem nie było, był to ruch we własciwym kierunku. - Wasza szlachetność pozwoli, że będę pana eskortował po drodze. Tak wielkiemu panu nie wypada chodzić bez odpowiedniej obstawy - uśmiechnął się słodziutko Stehen do drugiego mężczyzny. - Prosimy tędy - wskazał dłonią za Alfredem.
- Przydatny?! Witalność! Mój stan jest DOSKONAŁY - powtórzę D-O-S-K...K.,-N...A...K-Konały! DOSKONAŁY! Jestem chodzącym przykładem na to, w jakiej formie powinien być człowiek, tym bardziej urzędnik! Ale chwila… Mówisz że będziemy polowali na nekromante?! Hmm… TO trudne, trudne - ale znam na takich sposób! Nawet nie będziemy musieli go zabijać… to znaczy, zabić.. Muszę udać się do króla! Weźmiemy zapasy, weźmiemy broń, oraz, oraz jeden przedmiot! Haha! Żołnierzu o stopniu cieciu! - wyglądało, jakby nie zrozumiał aluzji rozmówcy. - Prowadź mości naszą drużyne! Zygfrydzie! Aż krew mi się buzuję na myśl o tej chwalę i skarbach albo krabach!
- Doskonale mości państwo - oświadczył mocarnie Stephen, liczył bowiem na to, że tym razem Alfred jakoś wesprze ich oraz pomoże dziewczynom.
Alfred tymczasem szedł żwawym krokiem w stronę slumsów. Był wyraźnie niepocieszony i nie obracał się za siebie.
- Okropny świat - burknął pod nosem tak, że reszta ledwie go usłyszała.
Owszem właściwie, Alfred bowiem niemało się starał, by mieć swój wkład do takiej sytuacji. Nie mniej Stephen ruszył za nim licząc na to, że deklaracje innych są poważne oraz także za nim ruszą. Jednak słyszeli tylko coraz cichsze głosy, które pozostawili za sobą:
- A… Zamek?! Wino?! - zawołał za nimi zaskoczony czarownik. - Ohhh! Zygfryd! Gdzieś Ty był tyle czasu! Że co?! U dowódcy Straży ?! Kto Cię do cholery tam wysłał! Ja?! Nie kłam, nie wolno! Hej, hej!
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 12-01-2014 o 11:47.
Kelly jest offline