Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-01-2014, 13:10   #2
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację



Czas leciał szybko i nieubłaganie niczym grot strzały posłanej wprawną ręką strzelca w powietrze. Pierwszego wieczoru po ucieczce z Branderburga gawędziarzowi nadal wydawało się jakby słyszał dążącą za nim i jego przyjaciółmi pogoń. Dzika roślinność Starego Lasu i szum wód rzeki Stir nadawały ich wyprawie niespotykanego od dawna klimatu. Winkelowi przypomniały się rodzinne strony kiedy to jako mały pędrak uciekał nad rzekę aby popluskać się w wodzie i pobawić na brzegu lasu. Wtedy również nie był sam. Również był z nimi i jako najstarszy często najmocniej obrywał po powrocie. Mimo tego nigdy nie żałował...

Błyskawiczne tempo ucieczki nie nastręczało Winkelowi wielu problemów. Chłopak był wysoki i mimo iż nie był tak rosły jak Jost, Eryk czy też pompujący swymi pieńkowatymi nogami Arno to nadal miał swoje podróże za sobą. Też swoje przeszedł. Z upływem czasu grupie zaczynało brakować prowiantu, ale nikt się nie łamał. Wody mieli pod dostatkiem, a co najważniejsze nadal mieli siebie. Mimo przeciwności losu nie zostawiali swoich i nawet narażając swoje własne zadki ratowali się z opresji.

Rudi - mimo iż był w opłakanym jak na niego stanie - nie spowalniał marszu. Bardzo często samym zachowaniem dziękował reszcie za ratunek. Nie musiał. Przyjaciele nie oczekiwali żadnych podziękowań. Ważne, że wszystko było w porządku i - tak jak na początku wyprawy - byli w komplecie. Bert na chwilę wrócił też myślami do Marianki Miller, która wyruszyła w kierunku stolicy. Mimo iż liczył na jej sukces w zawodach sokolników to nadal obawiał się o nią niczym o młodszą siostrę...

***

Kiedy stan uratowanego przyjaciela się poprawiał Bert z uśmiechem patrzał na jego gojące się rany. Twarz już nie przypominała spleśniałego owocu, z którego ktoś zdrowo upuścił soku. Opuchlizna znikała, podobnie jak smutek i wcześniej całkiem okazałe guzy. Narada kuzynów - mimo iż Winkel nie podejrzewał czego mogła dotyczyć - przyniosła całkiem nowe pomysły i... postanowienia. Ważne postanowienia.

Rozpoczęcie Gotte silącego się na szeroki uśmiech chyba jako jedynego Berta rozbawiło. Może dlatego, że sam również bawił się słowem i anegdotami niemniej sprawnie jak Miller? To co usłyszał później jednak sprawiło, że przybrał kamienną twarz. Millerowie chcieli ich opuścić? Teraz? Berta bardziej ciekawiło na ile dla ratowania reszty grupy i zmylenia pościgu, a na ile dla swoich własnych planów.

Jak się okazało dwójka kuzynów miała w zamiarach podróż do Altdorfu, gdzie też znajdą Mariankę, a Rudi... wstąpi do nowicjatu Morra. Winkelowi ciężko w to było uwierzyć pamiętając jak jeszcze w Kemperbadzie halfling wykładał mu jak ważna jest umiejętność walki w czym chciał przyjaciela szkolić. Prawdę mówił co było oczywistym, ale on i zakon? Bertowi średnio to się widziało, ale czy zawsze musiał mieć rację? Na pewno wierzył w powołanie przyjaciela i zdecydował się go wspierać. Nie powstrzymywać, nie zniechęcać, a po prostu wspierać. Jak przyjaciel. Tym bardziej, że widział w oczach Rudiego ten upór, tę nieugiętość i stanowczość, które cechowały go jako młodzika jeszcze za czasów Biberhof.


Gotte wspomniał też o Aleksie. Biednym dzieciaku, który pomógł im w Kemperbadzie uwolnić Millera, a teraz... trafił do sierocińca. Plan Gotte był nieco szalony, ale komu jak nie jemu mógł się powieść w realizacji? No komu? Tym bardziej, że gość ten miał łeb na karku jak mało kto...

Ostatni raz Bert widział kuzynów z rodu Miller oddalających się ku wiosce. Nie wiedział czy kiedykolwiek będzie im dane spotkać się znowu w takim składzie, ale był pełen dobrych myśli. Pożegnał ich jak na przyjaciela przystało z wesołym uśmiechem i zrozumienie w oczach. Szczególnie Rudiego. Od dzieciaka byli najbliższymi przyjaciółmi.

***

Opłaty za przejazd nie były tanie co udowodnili - po raz wtóry - grupie podróżnych strażnicy dróg z Reiklandu. Reiklandu, którego granicą była piękna, potężna rzeka Reik, a sercem tętniący życiem Las Reikwald. To tutaj znajdowały się tak piękne miejsca jak Góry Szare czy monstrualna stolica Imperium - Altdorf. Te widoki, zapachy i smaki tutejszej kuchni były warte każdej ceny. Piękne kobiety, gustowne trunki i możliwości dla kogoś takiego jak Bert były czymś co na samo wspomnienie przywoływało na usta szeroki uśmiech. Poznany na trakcie starzec był całkiem miły i co najważniejsze - rozmowny. Mówił o ziołach i historiach swych towarów, które okazały się całkiem niesamowitymi dziwactwami.


Starym Hieronymus powiadał, że zbliżała się do wielka wojna, która rzuci cały Stary Świat na kolana. Prawił, że armia, która ją wywoła przetnie Imperium niczym potężny grom aby udowodnić, że nic jej na drodze stanąć się może. Bert zaczynał się obawiać kiedy starzec przeszedł płynnie do swojej propozycji aby za pół Karla przepowiedzieć każdemu z nich jaki koniec ich czeka. Winkel przekrzywił głowę, uśmiechnął się serdecznie i podziękował. Nawet gdyby przepowiednia była prawdziwa - w co nie wierzył - nie chciał wiedzieć jak umrze. Wolał myśleć, że stanie się to za wiele lat, w ciepłym łóżku, z ukochaną kobietą u boku.

Oferta handlarza była bogata w różne dziwactwa i - mimo iż Bert średnio wierzył w szczęśliwe przedmioty - gawędziarz postanowił kupić sobie niektóre z nich. Prawdą było, że złoto jakie posiadał mógł stracić bardzo łatwo, a ponadto z takim mieszkiem rzucał się w oczy niesamowicie. Do teraz pamiętał małego złodzieja na statku, który pozbawił go całego złota. Nie chciał kusić losu, a może nawet mu pomóc kupując działające dobrodziejstwa od Hieronymusa. Zakupy opiewały na dobre 65 Karli co na twarzach kompanów Berta musiało wywołać zdumienie równie olbrzymie jakby postanowił od dzisiaj polować na samotne górskie trolle. No może prawie tak duże. Mydełka Wiedźmiątkowe pachniały całkiem ładnie, a o nich właściwościach Winkel słyszał jeszcze za czasów podróży z łowcą Imre. Trzy sztuki zakupił zatem aby nacieszyć się pełnią szczęścia, a jako wisienkę na torcie nabył jedną łapkę z trójnogiego psa. Nie wyglądała zbyt pokaźnie, ale kupiec tak zachwalał swój towar, że Winkelowi przypomniały się jego dawne czasy kiedy z ojcem handlowali po pobliskich mieścinach swoimi towarami...

Informacja o Bestii Reiku uzyskana od rybaka była dość ciekawym ubarwieniem podróży. Ponoć jej krew leczy każdą znaną dolegliwość, a proszek z jej kła czyni potencję mężczyzny niemal nadprzyrodzenie sprawną. Potwór na dodatek jest tak zdesperowany, że atakuje już nawet na lądzie. Równie dobrze mogła to być paplanina pijanego Starego Gustawa, ale czy człek tak poważny mógłby się opić jednym kielichem wina? Z tymi niesamowitościami czwórka przyjaciół rozstała się ze starcem po czym przekroczyła Reik. Po jednej stronie mieli Kemperbad, a po drugiej rzekę Stir wpływającą do Reiku w okolicach zamku Reikguard. Nic tylko ruszać w szeroki świat. Ku przygodom...

***

Przyjaciele podróżowali kolejne dni już głównym traktem, który zaprowadził ich do kilku mniejszych mieścin. W każdej Winkel starał się nie wydawać za wiele pamiętając, że nie zostało mu zbyt wiele złota. Zrobił to co mógł czyli wyczyścił swoje rzeczy, wykąpał się - oczywiście korzystając z nowo nabytego Mydełka - oraz najadł w pamięci mając chwile, gdy brakło mu i przyjaciołom żywności. Uzupełnił też swoją metalową flaszkę herbatą ziołową, do bukłaka nabrał wody i kupił żelazne racje na kilka dni - może nie smaczne, ale po czasie dało się przyzwyczaić...

Odwiedziny takich miejsc jak Diesdorf gawędziarz będzie wspominał dobrze chociaż po ich opuszczeniu nie cierpiał na nadmiar pieniędzy. Nie chciał jeszcze zaczynać opowiadać aby w razie tak zaciekłego pościgu nie mogli namierzyć go po profesji, którą uwydatnił mocno w Kemperbadzie, gdzie opowiadał niemało. Miał zatem czas na ubarwienie, adekwantną zmianę i spisanie ich ostatnich przygód. Oczywiście nikt poza nim i jego przyjaciółmi nie byłby w stanie poznać, że to oni są jej bohaterami, a wydarzenia naprawdę miały miejsce. Zbyt wiele wątków pozostało zmienionych, zbyt wiele kolorów i barw naszło na codzienną rzeczywistość ich codziennego życia.

Dnia, którego przyjaciele zauważyli karawanę Bert był zmuszony rozebrać się ze swego zwykle noszonego ubrania. Zwinięta kurtka przyczepiona została do plecaka, a koszula trafiła do jego wnętrza. Było gorąco i duszno przez co ciężko było wytrzymać aby nie wypić od razu całych zapasów wody. Wabiące odgłosy muzyki, śpiew i śmiech spowodowały, że cała czwórka przyspieszyła kroku. Karawana okazała się niewielka, a wokół niej jechali konno strażnicy i szli zabawiający trubadurzy. Nawet z daleka Bert nie mógł przeoczyć niewiasty o niecodziennie kuszących kształtach. Tym bardziej Winkel chciał dołączyć do grupy.


Nad pierwszą z trzech karoc powiewały piękne flagi. Jedna była symbolem Kultu Sigmara, a druga - niemniej bogata - przedstawiała godło Księstwa Reiklandu. Winkel domyślał się, że pierwszą z karoc musiał jechać jakiś wysoko postawiony kapłan Młotodzierżcy. Za pojazdami szło dwóch pikinierów, para długowłosych blondynów z lutniami i śliczna, ciemnowłosa, roześmiana młódka. Jej kręcone włosy, jedwabiście delikatna skóra i odsłonięte przez głęboki dekolt wdzięki oczarowałyby niejednego męża. Jej szykowna suknia była na tyle krótka aby nie wadzić podczas podróży i odsłaniać całkiem wysokie, jeździeckie buty.

Jeden z trubadurów zawołał Eryka, Berta, Josta i Arno wesoło przedstawiając siebie i brata swego. Podobieństwo było widoczne na pierwszy rzut oka. Trubadurzy służyli rodowi Crutzenbachów, którzy wysłali ich aby zabawiali towarzystwo w podróży. W zamku Reikguard miały zostać pogodzone rody Dutchfeltów zwaśnione nieznanymi Bertowi wydarzeniami. Skoro sam cesarz rozkazał negocjować i wysłał swojego przedstawiciela w postaci wysoce postawionego Sigmaryty musiało to być coś ważnego dla całego Imperium. Drugi z bliźniaków nie był już tak otwarty i mnie niż swój bart wesoły.

Winkel zgodnie z etykietą przedstawił się najpierw całując dłoń kobiety, a później podając prawicę trubadurom. Jako, że Maxymilian domagał się plotek samemu jedną opowiedziawszy Bert nie mógł mu odmówić i zaczął swoją zwyczajową grę. Z wyższych sfer mógł przytoczyć coś na temat skąpego kupca Purcela, u którego był jednym z gości na balu czy też kimkolwiek kogo tam poznał. Plotek akurat nie brakowało. A może lepszym byłoby utarcie nosa - przynajmniej dobrze posłaną plotką - baronowi Leberechowi Froblowi? W końcu to wszystko tylko zasłyszane z głębokiego eteru plotki, które wcale nie muszą być prawdą. Na samo wspomnienie Evitty von Wittgenstein z zamku Wittgendorf gawędziarz uśmiechnął się szeroki niczym na plotkę trubadura i zaczął swoją. W końcu mógł dopaść się do nowego źródła informacji...

***




Po krótkim czasie od rozpoczęcia rozmowy, w której Bert starał się zagadnąć również niewiastę, od strony lasu dobiegły go odgłosy metalicznych uderzeń. Gdy gawędziarz obrócił głowę i zobaczył stojące tam poczwary, w porwanych łachmanach i ze stalą w rękach stanął niczym wryty w miejscu. Był pewien, że zbladł, a jego serce przyspieszyło rytm niesamowicie. Ich przeraźliwe ryki, uderzenia orężem o tarczę przywódcy potęgowały strach jeszcze bardziej. Czterech z nich celowało kuszami w karawanę, a największy potwór trzymał dwuręczny topór krzycząc w kierunku podróżnych. On znał ich język! On mówił!

Bert był pewien, że gdyby miał więcej złota sam dorzuciłby się na ofiarę dla tych biednych i zmuszonych do grabieży mutantów, ale w obecnej sytuacji... Powoli, spokojnie poszedł za stojący wóz. Nie potrafił dobrze walczyć, a widok tych poczwar tak go przeraził, że nie był w stanie powiedzieć słowa. Chociaż jego największa broń - słowa - nie dałaby sobie z tym przeciwnikiem rady. Winkel pierwszy raz w życiu był tego pewien... Starał się pocieszyć kobietę, ale sam ledwo stał na nogach. Marzył aby wszystko się dobrze skończyło i aby jego przyjaciołom nic się nie stało…
 
Lechu jest offline