Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-01-2014, 14:24   #3
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Gdy ranek nastał i Jost z Erykiem ruszyli, by grób wykopać, Rudi ciągle jeszcze spał.
Trochę Josta martwił ten sen przydługi, ale medykus młody, u którego miksturę kupili, uprzedzał, że takie mogą być jej skutki. Pozostawało tylko czekać.

Cmentarz za północną bramą umieszczono, niedaleko lasu. Ogrodzony był, a jakże, ale sztachetkami jeno i krowa, gdyby ją giez mocno ugryzł, rozwalić by go mogła. Ale przed zwierzętami leśnymi zapewne chronił.
- Tam - zaproponował Jost, wskazując miejsce najbliższe lasu i najbardziej od murów oddalone, niezbyt widoczne z miejskiej bramy.

Jako że w rzeczywistości nie zamierzali pochować Rudiego, to grób mogliby wykopać dość płytki, ale... a nuż ktoś by się przywlókł na cmentarz i w ramach dziwacznych zainteresowań zaczął się dziwić, a potem poleciałby rozgadać, jacy to kapłani Morra zrobili się leniwi i nieporządni. Lepiej było unikać takich nieprzyjemnych zdarzeń.
Na szczęście ziemia nie była twarda, a i tylko parę korzeni przeszkadzało w kopaniu, tak więc, choć do takiej akurat roboty przyzwyczajeni nie byli, dali sobie radę.


A w międzyczasie, gdy akurat Eryk mozolił się z kopaniem grobu, Jost zrobił mały wypad do lasu, skąd przytargał kawał pniaka, mający później udawać ciało Rudiego.

***

Zostawili dziewczynkę za zamkniętymi drzwiami, których pilnował Vinc. Takoż i złoto, jako ze złodziejstwem parać się nie chcieli.
- Pod wieczór wrócimy, by się pomodlić - powiedział Jost nim ruszyli na cmentarz.

Gdyby to wnuczkę burmistrza chowano, to na cmentarz zleciałoby się pół miasteczka, nie tylko po to, by odprowadzić Gretchen na miejsce ostatecznego spoczynku.
Rudiemu towarzyszyła tylko i wyłącznie grupka kapłanów Morra, którzy zanieśli ciało biedaka na cmentarz, odprowadzeni jedynie znudzonymi spojrzeniami strażników miejskich.

Nikt ich nie obserwował, zatem bez problemów mogli dokonać zamiany - Rudi wylądował w krzakach, za płotem, a pieniek zastąpił nieboraka w niedawno wykopanym, a obecnie zasypanym i starannie uklepanym grobie.
Koło południa to było, wnet zmiana strażników miała nastąpić i nikt nie powinien pamiętać o tym, że ktoś wyszedł i nie wrócił. Przynajmniej do wieczora, gdy osamotnionego Vinca wreszcie najdą niespokojne myśli. A do tego czasu oni powinni być daleko.

***

Daleko to pojęcie dość względne, szczególnie jeśli trzeba targać ze sobą nieprzytomnego człeka. Co prawda ledwo mury miasta z oczu im zniknęły, wnet się Jost kapłańskiego stroju pozbył i do plecaka go schował, ale i tak nie najwygodniej się szło i nie najszybciej. Rudi, choć niby mały i lekki być powinien, nijak taki być nie chciał, co się na tempo marszu przekładało.
Na skutek tego noc ich dopadła nim parę mil przeszli. Na szczęście pościg z Brandendurga ich nie dogonił. Jeśli w ogóle wyruszył, bo i czemu mieliby ich ścigać, skoro złoto zostawili i nie narobili żadnych szkód?

Nawet gdy Rudi się wreszcie obudził, to i tak tempo marszu niezbyt wzrosło. No i trudno było się dziwić, bo zapuchnięte oczka byłego strażnika niewiele zapewne widziały, a i nogi, po długim śnie, niezbyt sprawne były w marszu i plątały się nieco. No i nie dość, że prowadzić go trzeba było, to jeszcze potykał się co chwila. Cud, że nie zabił się po kolejnym upadku. W każdym razie urody mu od tego nie przybyło.
Nic więc dziwnego, że na jego widok w niewielkiej leśnej osadzie, na którą się przypadkiem natknęli, psami ich poszczuto, zamiast pod dach przygarnąć. Ledwo zdołali odpędzić zażarte brytany, a i tak parę ugryzień zaliczyli, nim jeden czy drugi kundel poczęstowany sękatym kijem ogon podwinął i uciekł.

Po tym przypadku jeszcze szerszym łukiem obchodzili wszelkie domostwa, nawet najmniejsze.

***

Decyzję, jaką podjęli Rudi i Gotte, Jost przyjął - można by rzec - z częściowym zrozumieniem. Gotte mial dług, który należało spłacić, a Rudi? Gdy kto tak długo spoczywał pod wpływem boga snu, to różne decyzje mógł podjąć. Także i taką, by wstąpić na służbę Morra.
Czy sam by tak postąpił? Tego nie był pewien, ale nie miał zamiaru wpływać na postanowienia obu kompanów. Pozostawało tylko pożegnać się. I wznieść cichą modlitwę do Rhei, by opiekowała się tamtą dwójką.
A potem ruszać dalej.

***

Stary znachor był niezłym towarzyszem podróży i gadane też miał. Chociaż do niektórych rzeczy, które opowiadał, Jost miał pewne wątpliwości. Nie bardzo chciał wierzyć w to, że straszna burza ma nadejść, że Imperium zginie a cały znany świat przepadnie. Jost, mimo młodego dość wieku, widział kilka wad owego świata, ale nijak nie wierzył, by miał on upaść.
Przepowiedni, co do swego losu również nie chciał znać. "Przepowiednia rządzi człowiekiem", mawiała Stara Maryna. I rację miała, bowiem gdy kto wie, jaki los go czeka, robi wszystko, by go ominąć, jeśli zły jest. A wtedy często głupoty czyni i w kłopoty popada. Zaś gdy przepowiednia dobro głosi, to chciałoby się na zadku usiąść i czekać, żeby się spełniła.
Za to dobry talizman... Maryna i takie robiła, i działały.

***

Nowe towarzystwo było dość zachęcające. I to nie ze względu na młodą kobietą, towarzyszącą trubadurom. Wędrowni pieśniarze byli źródłem wiadomości najrozmaitszych - zarówno ważnych, jak i błahych, a wiedza wszelaka w życiu mogła się przydać. Choćby po to, by plotkę dalej puścić.
Gadanie jednak Jost Bertowi zostawił, bo sam nie bardzo wiedział, czym by miał tamtą trójkę zainteresować. Wszak nie relacją z balu, czy opowieścią z odwiedzin u pani Alexandry, co mu się na myśl nasunęło, gdy dziewczyna nie tylko kolana, ale i pół uda pokazała.

Opowieść Berta przerwał szczęk, dochodzący gdzieś z brzegu lasu. Jost chwycił łuk, wypatrując źródła owych odgłosów. I zamarł.
Mutanty. I to pięć.
Co innego słuchać opowieści o tych stworach, co innego widzieć takiego leżącego w rowie z rozpłataną głową, a co innego patrzeć na żywego, wygrażającego wielkim toporem, na dodatek w pewnej kompanii.
Jost, nie myśląc wiele, strzelił do najbliższego kusznika, a potem schronił się koło powozu. Nie po to oczywiście, by w przyjemnym towarzystwie dziewczyny zginąć, ale by od bełtów się uchronić.
Z cichą nadzieją, że Mydełko, którym się mył rankiem, pomoże mu w tarapatach.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 07-01-2014 o 14:53.
Kerm jest teraz online