Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-01-2014, 00:09   #4
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Eryk szedł w ciszy, rzadko kiedy dołączając się do rozmowy z trubadurami. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że nie ma pojęcia, co robi, i męczyło go to już od paru dni. Właściwie, to od odejścia Millerów. Gdy oznajmili im, że chcą pójść w swoją stronę, Eryk przez chwilę myślał, że to koniec. Że po ich deklaracji reszta również się rozejdzie. Bert powie, że chce odwiedzić jakąś swoją księżniczkę, może nawet tę, przez którą opuścił jego i Imre, Arno powędruje poszukać krasnoludzkiej społeczności, gdzie mógłby ułożyć sobie życie, a Jost uzna, że to świetna okolica, żeby pobudować sobie chatę i żyć z darów lasu. Wszyscy nagle wyjawią, że od jakiegoś czasu już mają te swoje plany w głowach i tylko czekali na odpowiedni moment, żeby wprowadzić je w życie. A skoro dwóch z sześciu odchodzi, to jest to właśnie teraz. I Eryk jako jedyny nie będzie wiedział, co ze sobą zrobić. Bo przecież nie dołączy do żadnego z nich, to ich cele, ich marzenia. Nie był na tyle bezczelny. Mógłby z którymś podróżować jakiś czas, ale dokąd miałby się docelowo udać? Błąkać się samemu z glejtem podarowanym przez kempbardzkiego kapitana, szukać pracy dla jednego, mało doświadczonego człowieka? Szukać nowej grupy, która by go przyjęła, i która podzielałaby jego spojrzenie na pewne ważkie sprawy, również zawodowe? Zaciągnąć się do straży, czy do armii? A może wrócić do Biberhoff?
Przez chwilę, niesamowicie długą chwilę, czuł się najbardziej samotnym i zagubionym człekiem w Imperium.
Ale wszystko "się ułożyło". Millerowie odeszli, Bauer zdołał uśmiechnąć się, jednak bez wesołości, i życzyć im powodzenia. Reszta pozostała po staremu.

Spotkali też obwoźnego handlarza, bajeranta jakich mało, który przepowiedział im koniec Starego Świata. Za pół korony wywróżył też Erykowi, jaka śmierć zakończy jego męki na tym łez padole. "Zeżre cie najczarniejsza zgnilizna" powiedział. Eryk początkowo czekał na ciąg dalszy, starzec jednak milczał, wpatrywał się tylko w niego, jakby czekał na kolejny datek, za jakże wspaniałą wróżbę. Chłopak nie miał nawet sił, psychicznie, aby wyrazić swoją dezaprobatę. Dopiero później, gdy już rozstali się z nim, Eryk przypomniał sobie, jak mówił on o symbolice.

- Los daje nam ogrom wskazówek, co do naszego przeznaczenia, mało kiedy jednak ludzie je widzą. A jak widzą, to z kolei źle odczytują. To interpretacja jest kluczem do wszechwiedzy sięgającej poza czas czy jedno miejsce. A myślicie, że skąd ja wiem o wielkiej wojnie, o klęsce świata, jakim go znamy? Eeeee? Bo ja, właśnie ja, te znaki odczytać prawidłowo potrafię.

Od tamtego momentu, monotonię podróży umilały Erykowi rozmyślania nad niedosłownymi znaczeniami przekazanej mu przepowiedni. Chciał być gotowy, gdy nadejdzie znak. Gdy nadejdzie śmierć, czarna zgnilizna.

Na przemian rozmyślał więc o celu w życiu, a raczej o jego chwilowym braku, oraz o potencjalnej przyczynie śmierci. I w takich mało wesołych klimatach upływały mu kolejne dni, również ten, w którym dołączyli do chronionej karawany. I również gdy zostali zaatakowani przez mutantów, myślał właśnie o możliwości, że zostanie napadnięty i pożarty przez czarnoskórych kanibali o zgniłych zębach. Skrzywił się na widok herszta bandy, splunął na jego słowa. Sigmar chroni porządnych ludzi przed mutacjami, a przynajmniej tak słyszał, więc to oni sami ściągnęli na siebie to nieszczęście, więc i żadne złoto im się nie należało, nie bardziej niż zwykłemu bandycie. Może im samym taka myśl dawała rozgrzeszenie, jednak w oczach Eryka nie zasługiwali na współczucie, byli tylko rabusiami. Brzydkimi rabusiami.

Rogi, kopyta, sierść jak u dzika, wilcze uszy, koci pysk, u każdego z tej piątki dało się bez trudu zauważyć skutki mutacji. A jednemu to policzek połyskiwał jakby rybią łuską pokryty, chociaż z takiej odległości nie można było mieć pewności. On, Jost i Arno, do tego dwóch strażników, i konni, którzy otwierali pochód i zapewne niedługo przybędą im z odsieczą, niejako oskrzydlając bandytów. Co prawda proporcja broni strzeleckiej wyglądała nieciekawie, cztery kusze na dwa łuki, do tego dochodzili cywile, którzy mogli ucierpieć, niemniej jednak Eryk nie widział innego sposobu niż zbrojny opór. Dobył łuku, a Jost był niczym jego cień. Na szczęście przyjaciel z samym strzałem poradził sobie lepiej niż Bauer, którego strzała świsnęła między głowami dwóch kuszników. Schlachter nie tylko trafił, ale powalił na ziemię jednego z kuszników. Obaj schowali się za wóz, wyjmując kolejne strzały i nakładając, gotowi do strzału, jednak gdy Bauer wychylił się zza osłony, mutanci znikali za wzgórzem. Konni byli już blisko, a on sam był czujny i gotowy do dalszej walki, jednak wyglądało na to, że dane im będzie ruszyć w dalszą podróż lada moment. Z jednej strony, dobrze byłoby wreszcie zrobić coś konkretnego, ale z drugiej... Czarna zgnilizna. Mutanty mogły mieć zgniłe zęby...
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline