Grunald to był chłop na schwał. Rosły niczym sosna, a w barach dorównywał niedźwiedziowi. Mało kto we wsi i w powiecie mógł się z nim równać w siłowaniu na ręce. I nic w tym sumie dziwnego. Jak ktoś od dzieciaka macha młotem i wykuwa podkowy, to ma parę w łapach jak mało kto. Siła i odwaga to były jedne z niewielu atutów, którymi Grunald mógł się poszczycić. Nie był ani piękny, ani zbyt mądry, ani nawet rozsądny. Gdyby był to trzymał by się ojcowego interesu i żył w miarę spokojnie, a i o codzienną strawę martwić, by się nie musiał.
On jednak wolał ruszyć na szlak i wzorem spotykanych co dzień w kuźni awanturników przeżywać niesamowite przygody, ubijać potwory i ratować księżniczki.
Życie jednak szybko zweryfikowało młodzieńcze marzenia i wyobrażenia o świecie. Grunald poznał brutalną stronę życia i musiał sobie jakoś poradzić w tym niegościnnym świecie. A że jego jedynym walorem była siła nic dziwnego, że rychło przyłączył się do bandy rabusiów, co na szlaku kupców łupy brała.
Siła i brak hamulców moralnych sprawiły, że Grunald szybko zyskał w oczach herszta bandy. Niestety syn kowala nie mógł tego samego powiedzieć o swym szefie. Cenił jego spryt i umiejętność planowania, ale faktu że jest oszukiwany żadną siłą nie mógł przełknąć.
Porzucił, więc bandę oprychów i począł się imać różnych zajęć. Był ochroniarzem, strażnikiem na bramie w jednym z większych miasta, a przez krótką chwilę nawet pomocnikiem kat. Grunald kochał jednak swobodę i wolność i nader szybko wrócił na szlak. Tułał się od miasta do miasta i od wsi do wsi. Najmował się do przeróżnych drobnych prac na których zarabiał tylko tyle, że starczało aby napełnić żołądek, zalać się w trupa i zapłacić ulicznej kurwie za jej wątpliwe wdzięki. W czasie tych wędrówek Grunald poznawał kolejnych podobnych sobie najmitów i tak po miesiącach tułaczki trafił do Buhnburga, gdzie przyjął wraz z kompanami zlecenie na ubicie stwora, co w kopalni się jakieś zalągł.
Grunald potworów się nie bał, choć po prawdzie żadnego w życiu nie widział. Dlatego też bez lęku i obaw wkroczył w mroczne czeluście kopalnianych korytarzy. Idąc w środku grupy, niczym mały dzieciak podziwiał z zadartą głową wyciosane ludzką ręką korytarze i sztolnie.
- Sie chłopy musiały narobić, nie? - zagadał w pewnym momencie nie wiadomo do kogo konkretnie - Ja to bym se tu rade dał. Parę w łapach mam, a i ciężkiej pracy się nie boję. Po co się jednak przemęczać, nie? Stwora ubijemy i znowu będzie można się w zamtuzie zabawić, tydzień, abo i dwa.
Filozoficzne rozważania syna kowala przerwał Duda, który nagle krzyknął:
- W nogi, kurwa! Wszyscy, biegiem! Wiejemy!
Grunald nie bardzo wiedział, co się dzieje. Nie należał jednak do ludzi, który debatują i zastanawiają się nad każdą sprawą. Słowa krasnoluda były na tyle proste, że umysł Grunalda bez problemu je przyswoił i rychło począł wdrażać w czyn.
Biegł, więc osiłek ile sił w nogach i płucach. Ocalenia mu to jednak nie przyniosło i gdy tylko ze stopu poczęły sypać się kamienie, coś go zaatakowało. Takiego obrotu sprawy Grunald się nie spodziewał. Jakaś żylasta, oślizgła łapa wpiła mu się w grdykę i ścisnęła, jak imadło. Syn kowala poczuł, jak powietrze ucieka mu z płuc. Rozpaczliwie próbował złapać oddech. W momencie odrzucił ciężki bojowy młot, który trzymał w dłoniach. Na nic mu się teraz jego ulubiona broń nie przyda. Pochwycił oburącz mackę, która zacisnęła się wokół jego szyi, naprężył mięśnie i próbował poluźnić uścisk. Gdy tylko złapał trochę powietrza, nie zastanawiając wbił zęby w oślizgłą mackę. Wgryzał się i szarpał ją, licząc że maszkara puści go lub chociaż zluzuje uścisk, coby mógł on się wyswobodzić z jej śmiertelnego uścisku. |