Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-01-2014, 20:20   #6
Smirrnov
 
Smirrnov's Avatar
 
Reputacja: 1 Smirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znany
Na miejscu był już "przed świtem", o ile można tak nazwać słońce niemalże skryte za widnokręgiem, nadal przerażające swym płomiennym widmem, ale już nieszkodliwe dla kogoś spędzającego późne warty wśród straży i trzaskającego ogniska. Owszem, co do ogniska, to nieco dalej niźli bydło, lecz nie na tyle by odkryć swą naturę. W razie pytań zawsze wskazywał na okrycie umiejętnie zlepione z wilczych i króliczych skórek.
Wystarczyło więc wykorzystać cień rzucanych budynków by nie narażać się na promienie zachodu. Zwłaszcza, że z pomocą "wtyczki" udało mu się na ten jeden dzień znaleźć schronienie o rzut kamieniem od pałacu. Towarzystwo szczurów, beczek z winem i stęchłego od wilgoci jadła umiejętnie skryła niemartwe ciało w ciemnym kącie.
Siedząc na jednej z wyższych gałęzi miał dość dobry widok na obszar spotkania. Kilka minut nim wszyscy się zbiorą pozwoliło mu przeanalizować wszystkie za i przeciw, oraz podyktowane doświadczeniem najlepsze opcje w obliczu nagłego ataku na powóz. Dokładnie widział krzątających się ghuli, bez cienia strachu przerzucających "towary" z rąk do rąk, nawet tuż pod nienaturalnie bladą postacią nadzorującą całe zamieszanie. Gdy tylko na placu swe kroki postawił doża, przybywszy oglądać ostatnie zapinane guziki, skald zręcznie zsunął się po gałęzi zeskakując około metr od pnia.
Podszedł do woźnicy i stojących w spokoju koni. Ich zachowanie w obliczu tyluż żadnych krwi kłów było wyraźnym dowodem na manipulację ich zwierzęcymi umysłami i/lub specjalną karmazynową dietą.
Zaledwie kilka ziaren spadło przez lejek klepsydry, a na placu pojawili się inni. Oklepanie po karku każdego z kopytnych pozwoliło zbudować wrażenie, że Wszegniew przybył równocześnie z innymi. Po wysłuchaniu peanu doży na temat swych możliwości politycznych i banalnie błahych przestróg, które każdy szanujący się podróżnik miał w małym palcu, mistrel z północy wsiadł do powozu. Jako jeden z pierwszych, czując się niczym pies puszczony przed mury grodu, poświęcając swe życie w wilczym dole dla sukcesu podboju.
Siadł przy oknie przymykając jedno oko w drzemce. Widział każdego kto wchodził do obszernej karety lecz i tak wszyscy siedzieli jak w łodzi załadowanej po brzegi łupami.

Ktoś spoglądający nań z boku mógłby stwierdzić, że w obliczu tyluż dostojników jego obecność jest nie na miejscu.
Kolczuga połatana z kawałkami usztywnionej skóry, długie słomiane włosy w mokrym odcieniu, postarzająca jego twarz broda spleciona w warkocze, zmarszczki przy oczach i kilka blizn po krótkich acz głębokich ranach.
Do tego spodnie z biednego wołu, obrobionego pod wprawnym okiem i palcem garbarza, utwardzone pszczelim woskiem buty i płaszcz, sięgający do łydek z futrzastym obszyciem na ramionach i plecach.
Kawałki żelastwa wystające z pochew to tu czy tam, oraz krótki łuk z refleksem w kołczanie zawieszonym na karniszu kotary okiennej, nie przekonywały do łagodności i cierpliwości osoby właściciela owego oręża. Resztę potrzebnych, według skaldowego osądu, do wyprawy klamotów znalazło się w skrzyni na tyłach powozu, w tym przytroczona do sporej torby tarcza czy dwa razy większy i grubszy niż przeciętne koc.

* * *

Łacinę znał dobrze, spędził półwiecze na doszkalaniu tegoż języka, dzień w dzień łamiąc język i zmiękczając go z twardej grudy w majestatycznie płynny strumień głosek. Świszcząca nadbałtycka mowa swego ojca oraz talent pieśniarza pozwoliły mu poznać arkana cesarskich rozmów właśnie jako przygotowanie na te "tereny", aczkolwiek wolał posługiwać się swoją odmianą saskiego.
Dlatego z uśmiechem powitał przemowę kobiety i starca zajmujących miejsce na przeciwko. Emily, jak przedstawił ją Charles. Saski w tej wyspiarskiej odmianie był bardzo charakterystyczny dla kogoś kto posługiwał się mową śpiewaną. Dlatego spoglądając na wyspiarzy skinął głową.

- Nice to meet You Emily, Charles. My name Wszegniew - odparł tnąc sylaby i łacząc je w specyficznie śpiewny sposób. Bardzo niski ton głosu sprawiał wrażenie, że dźwięk emituje z samej jego postaci, a nie wyłącznie strunami głosowymi. Siedzący obok wampir mógł poczuć drżenie oparcia z powodu rezonansu - Wszegniew, skald i powiernik opowieści - dodał już w łacinie na tym jednak konwersacja się zamykała.

Spędził podróż w ciszy lub nucąc całym sobą Wieszczbę Wölwy. Słuchał jednak co inni mają do powiedzenia i analizował całą sytuację. Niektóre frazy czy sformułowania były mu obce, prosił wtedy Charlsa po sasku o wyjaśnienie. Na pytanie o znajomość łaciny odparł, że chciał poznać więcej pieśni i opowieści co nie było kłamstwem. Niedopowiedzeniem prędzej ale nikt nie musiał o tym wiedzieć. Zachęcony nieobecnością lutniowego grajka zanucił na czyjąś prośbę starą legendę z czasów Cesarstwa Rzymskiego. Tylko kilka linijek gdyż dopiero tyle przyswoił i opracował w pieśń. Burczący głos był mocnym kontrastem dla żywiołowych nut od strony woźnicy. Nieprzerwanie i powoli ciągnął się od jednego zdania do drugiego niczym budzący się do życia ocean witając łodzie grzebieniami fal.

Na wieść o wilkach odruchowo zaciągnął się zapachem swego odzienia. Suche więc to nie od niego ten swąd. Chociaż zapach psa otaczał jego postać aurą. Cóż, futro zawsze pachnie futrem. Wyszedł za pozostałymi z samej przyjemności rozprostowania nóg. Szturchnął Remigiusa dając mu znać, że idzie się rozejrzeć. Na komentarz o bezpieczeństwie uśmiechnął się i poklepał toporki wetknięte za pas, po czym zniknął wśród drzew i księżycowej poświaty.
 
__________________
Kto lubi czytać, ten dokonuje wymiany godzin nudy, które są nieuchronne w życiu, na godziny rozkoszy.
Smirrnov jest offline