***** - Panie Kapitanie, toż to bydle jest, nie człowiek! On i ten drugi, jak mu tam? Quinn za nim wołają. Dwa psubraty, jako żywo! Dyć wie Pan, Kapitanie, co oni w karczmie wyczyniali? A we młynie? Co na cmentarzu zrobili? Do tej pory nie wiadomo, który córkę rzeźnika zbrzuchacił, bo ją ponoć pospołu brali! Gospodę spalili! A w świątyni! Nasz stary kapłan, mało co nie umarł jak to zobaczył! Słyszałeś o tym, Panie Kapitanie, toć chyba mówić nie muszę... - - Słyszałem, Panie Wójcie, słyszałem... - - Oni... oni... Na ołtarzu! Ze wszystkimi trzema! A teraz wszystkie z brzuchem chodzą! Wyobrażasz to sobie! W świątyni! A na koniec, ten wielki bydlak, się zesrał! Na samiusieńkim środku! Zgroza! - - Istotnie... - - A to jeszcze nic! Olafa, starego jubilera z majątku okradli. Sam ledwo z zżyciem uszedł, jak mu któryś w łeb dał. Moich ludzi, że straży to ze trzy razy oćwiczyli. Publicznie! O szczaniu na chodnik w biały dzień nie wspomnę! A ten... ten... Ten zwierz! Ten „Schwanz” w rzyć chędorzony, to nawet mi groził! Ledwo żem uciesz zdążył! - - Tak... - - Musicie coś z tym zrobić! Wyście przecież władza! Nie godzi się, żeby ci dwaj się wedle porządnych ludzi wałęsali i ten, no... zakłócali porządek! - - Ależ robimy Panie wójcie, robimy. Hans! -
Na wezwanie oficera zza sąsiedniego biurka żwawym krokiem podszedł przygarbiony żołnierz, zasalutował i oddał kapitanowi pergamin.
- To jest wasze zeznanie Wójcie. Będzie koronnym dowodem w sprawie, jak ich złapiemy. Sąd ich szybko osądzi i powiesimy ich na waszym rynku. Co wy na to? - - Tak! Tak, koniecznie! - - No, to podpiszcie tutaj, gdzie zaznaczone. - - Eeee, podpisać? Ja? Tego, no.... - - Krzyżyk postawcie. Wystarczy... - - A tak! Już! -
Kapitan wyjął zza biurka spory rulon i podał go wójtowi przez biurko.
- Jutro rozwiesimy to w całym hrabstwie a pewnie i gdzieś dalej pójdzie. - - Toż to te dwa psubraty, tu narysowane! Koślawo trochę, ale zawsze... - - Bo to listy gończy, nie portret na ścianę Panie Wójcie. A sierżant ma już swoje lata i ręka mu się trzęsie troszeczkę. Na trzeźwo szczególnie... W każdym razie, trzysta złotych koron, powinno zrobić swoje. Jak żyw ich złapiemy a wtedy do Pana pośle i zaczniecie stawiać szubienice na rynku. -
Wójt dziękował, giął się w ukłonach, upluł przy tym i oślinił okrutnie W końcu poszedł. Kapitan, z tą samą znudzoną miną, założył nogi na blat biurka i wyjął spod krzesła flaszkę.
- Kapralu otwórzcie no okno, bo coś strasznie łajnem zajechało. - - Tak jest. A co z tym Kapitanie? - - A co z tym? -
Kapitan spojrzał na „podpisane” przez wójta zeznanie i niedbale rzucił je do palącego się obok kominka.
- Właśnie nadałem mu „bieg urzędowy” hehehehe. - - Rozumiem. A list gończy? Chłopaki mogą mieć kłopoty... - - Zwariowałeś. Sierżant nie potrafiłby namalować obory, tak aby ktoś poznał, co jest na obrazku a co dopiero to. - - To czemu Pan akurat jemu kazał to namalować? - - Hehehehehe, wiesz, nigdy nie lubiłem tego wiecznie gderającego, starego pierdziela ze świątyni. A działkę za jubilera wypłacili jak należy. Czemu miałbym ich nie lubić? - - No, ale ten list gończy... - - No... Na całe szczęście ktoś im już zasugerował przeprowadzkę w inną okolice. Słyszałem, że Tarczowe Ziemie są piękne o tej porze roku... - *****
Borys Gross, zwany prze niektórych “Schwanz”, człapał przez błoto obok swego kompana w występku, z zamyśloną miną, na paskudnej facjacie. Chwiał jeszcze czasami, jako że właśnie zaczynał trzeźwieć. Stan ten, trzeźwienie znaczy, jakoś zawsze wprowadzał go w podły nastrój, co mu dodatkowo uroku nie dodawało. A że nigdy nie miał go zbyt wiele na zbyciu, to większość rozsądnych ludzi omijała go z daleka. Przyczyną mógł być tez lekki smród alkoholu i brudnego, zapchlonego futra, którym nie wiedzieć po co przykrywał ramiona i plecy. Pod tym siedliskim robactwa chrzęściła zbroja. Przez plecy przerzuconą miał tarcze a przez ramie ciężką kusze. U pasa prosty półtorak. Ot miecz do wynajęcia, rembajło jakich wiele. Tyle, że wredny, brzydki i śmierdzący.
- Quinno? - - No? - - Ten dziad powiedział pięćset złociszy, yo? - - No. Do podziału, między tych co przeżyją i z dupą wrócą. - - Aha. A po ile to będzie dla nas? - - Po dwieście pięćdziesiąt. - - Aha. To nieźle. Mozę się coś za to zarucha... - - No przecież po kobitkę tam leziem, no nie? - - Yo! Hehehehehehe! - *****
Kopalnia jak kopania. Ciemna, brudna, mokra i ogólnie chujowa. W dodatku musieli ją zwiedzać biegiem. Bieganie sprawiło, że Borys trzeźwiał jeszcze szybciej a to było jeszcze mniej przyjemne. Zaczynał też mieć kaca a nic tak nie pomagało na kaca, jak komuś zajebać. Gdy ktoś łaskawie zapalił światło, Borys zwolnił, i rozejrzał się za czymś nadającym się do zabicia. „Kompanów” chwilowo z tego grona wykluczył. Założył tarcze na ramie, wyciągnął bękarta i osłaniając się tarczą zaatakował macki.