Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-01-2014, 03:42   #1
Halad
Banned
 
Reputacja: 1 Halad jest na bardzo dobrej drodzeHalad jest na bardzo dobrej drodzeHalad jest na bardzo dobrej drodzeHalad jest na bardzo dobrej drodzeHalad jest na bardzo dobrej drodzeHalad jest na bardzo dobrej drodzeHalad jest na bardzo dobrej drodzeHalad jest na bardzo dobrej drodzeHalad jest na bardzo dobrej drodzeHalad jest na bardzo dobrej drodzeHalad jest na bardzo dobrej drodze
Fatum rajcy Hieronima

Mamy 23 kwietnia A.D 1603 - poniedziałek - dzień św Wojciecha patrona Polski.
Jutro zaczyna się jarmark "Wincyntym" zwany.






Dzień był piękny, słoneczny zdał się wręcz wymarzony na świętowanie. Bo to świąt było akurat teraz kilka. Primo wczoraj była niedziela, secundo dziś Wojciecha patrona Rzeczypospolitej co przez pogańskich Prusów został zabity, no a jutro świętego Wincentego i początek jarmarku.

Chłopstwo, ludzie wolni, Kozacy, Cyganie, dziady proszalne, lirnicy i zwykli oczajdusze zajęli błonia pod miasteczkiem tworząc kolorowe zbiorowisko kramów zbitych byle jak, bud, namiotów i kleć. W mieście zaś jako że po sumie było wyległa przed świątynie szlachta, mieszczanie z samym burmistrzem i Radą na czele rzecz jasna.






Ałtyn

- Oj panienko - sapnął stary Cyryl jadący przy kolasce - dobrze że pan Gregowius o naszym przyjezdzie uwiadomiony bo to tu teraz i szpilki nie wciśniesz.

Była to prawda. Przed bramą kłębił się tłum pieszy i konny, wozy stały w kolejce, watahy usmarowanych dzieciaków kręciły się pod nogami. Porządek starali się zaprowadzić pachołkowie miejscy i żołnierze z regimentu księcia, ale ich próby zdawały się tylko powiększać zamieszanie.
Jednak Szkot zadbał by Ałtyn i jej towarzyszce żadne niewygody nie zagroziły. Na widok znacznego przecież pocztu, bo pani Grzegorzewska i Ałtyn w lekkiej kolasce szlachcianki podróżowały, a do tego wozy trzy, służba i pacholikowie, słowem ludu tyle co ćwierć chorągwi prawie, ruszyło ku nim czterech olbrzymów niemalże, torując sobie drogę przez tłum.
Ałtyn poznła ich zaraz bo też trudno było ich z kimkolwiek pomylić. Byli to czterej synowie Gregoviusa, "Czterema Apostołami" zwanymi jako że Jan, Łukasz, Mateusz i Marek ich ochrzczono. Mówiono też, a była to prawda że jak komu ewangelie "po szkocku" w gospodzie wyłożą mniej niż ruski miesiąc nie ma nikt prawa jej zapomnieć, a przed tygodniem z łoża zwlec.

- Witam Waćpanie - skłonił się Jan Gregovius - ojciec przepraszają stokrotnie, ale sam Książę Korecki do miasta zjechał i na uczcie ku czci jego osoby przez Radę Miejską przyobiecał się zjawić. Tedy ojciec nas wysłał byśmy mogli Waćpannom usłużyć mogli.
Mówił dobrze po naszemu, bo od dziecka w Polsce już chowany jak pierwszą, a nie druga ojczyznę Rzeczypospolitą miał i tylko po rudej czuprynie i brodzie, oraz strojowi szkockiemu który od święta ubierał różnił się od Polaka. Takoż jego bracia w ukłonie się zgięli a zakrzątnąwszy się z czeladnikami co u ojca jego pracowali przejście dla kawalkady uczynili.
Apostołowie na znak szacunku przy kolasce idąc wiedli orszak ku rynkowi gdzie znaczne persony domy miały w tym rzecz jasna i Gregoviusowy.
- Pani matka już przez umyślnego powiadomiona i izby jakie najlepsze przygotowane. Prosimy w niskie progi - zapraszali młodzi Macgregorowie






Paweł Czermiński


Po przepychaniu się na Rynek, gdy pacholik Bartek gardła sobie mało nie zdarł by drogę dla pana jego zrobiono stanęli przed karczmą znaczną, na której szyldzie ni to kogut, ni feniks, w każdym razie ptaszysko znaczne całe w czerwieni i złocie przedstawione było. Napis pod nim "Pod Wdałym Kurem" oznajmiał.
- Oj panie, dyć tu luda tyla że hoho chyba w Krakowie albo Moskwie na raz się zdarza - westchnął pacholik widząc mrowie ludzi wokół, stroje barwne, towary, szlachtę znaczną, bogato przyodziane mieszczaństwo, którzy z kościoła właśnie wychodzili.
Słyszało się tu mowę polską, moskiewską, niemiecką, turecką, ormiańską i diabli wiedzą jeszcze jaką. Bo tez Wichacz miasto może nie nazbyt wielkie na samych znaczniejszych szlakach leżało i nie darmo niektórzy prorokowali że niedługo może być drugim Frankfurtem zwane gdzie najznaczniejsze targi w Europie się odbywały.
- Gdzie my tu głowę przyłożymy panie jak tu ćma ludzi taka ?
Szlachcic nie odpowiedział stropiony widocznie sam, bo dawno w kraju nie będąc Wichacz ledwo mógł poznać. Sprawy ojcowizny chcąc dogladnąć do miasta zjechał ale ani się spodziewał tłumów takich. Poprawił jednak szaty i krokiem dumnym wszedł do karczmy.






Jerzy Rossowski


Gdy miasto ukazało się ich oczom bito właśnie w dzwony na sumę, ale nim dopchnęli się do bramy, nim ją minęli, drogę przez tłum utorowali i na rynku przy studni wielkiej przykrytej daszkiem na czterech słupach na chwile odpoczynku stanęli ludzie już zaczęli z mszy wychodzić.
- Peter ponoć tu twoi krajanie licznie osiedli - zwrócił się do towarzysza po niderlandzku.
- Ja, mijnher - zapytany przytaknął - dziad mój z kuzynami przyjechali na te ziemie lat będzie z pięćdziesiąt, ale gdzie tu ich szukać ? Miasteczko jakich u nas bez liku, ale ludzi taka mnogość, taka mnogość - powtórzył i rozglądnął się po tetniącym życiem rynku stropionym wzrokiem.
- A to chyba poganie ? - wskazał palcem dwóch brzuchatych Turków z paluchami zdobnymi w klejnoty jacy przeciskali się nieopodal.
Jego pan jednak chyba go nie słyszał, bo ze zmarszczonym czołem zastanawiał się nad czymś. Faktycznie takich tłumów nie przewidział. I w dodatku jakieś święto jeszcze. Chyba przyjdzie im parę dni przeczekać aż się wszystko uspokoi. Tylko gdzie ? Wychodzi na to że w Peterze nadzieja może rodaków się doszuka. A może i stryja znajomków jakowychś spotkają.





Michał Wasilewski


Dwoje szlachty przepychało się ku rynkowi ulicą Łucką pełną teraz luda wszelakiego. Jeden z nich starszy blady był i jakby nieco słabował jeszcze, a może tez od tłumów odwykł. Drugi starał się go wspierać i jakoś tak pospołu, prowadząc konie dotarli do karczmy "Pod Wiechą ". Ciżba falowała, przelewała się koło nich migocząc barwnymi strojami, chustami, ba nawet turbanami.
- Spoczniemy może stryjcu ? - spytał się młodszy.
- Ano zdałoby się - odparł ten starszy i blady - zobacz chłopcze czy kąt jakiś tu znajdziemy. I sakwę podaj, bo to rzecz ważna.
Gdy młodzik podał mu torbę, przytulił ją do piersi jakby tam co najmniej skarby chanowe trzymał. A na takiego coby wiózł takowe nie wyglądał. Rozglądał się wkoło bacznie raz na czas na którejś twarzy wzrok na dłużej zatrzymując, po czym błądził spojrzeniem dalej. Upał robił się coraz większy choć wiosna przecież była dopiero, ale roku tego przyszła wcześnie i ciepła bardzo. Czekał aż chłopak wróci.
 

Ostatnio edytowane przez Halad : 16-01-2014 o 05:28.
Halad jest offline