Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-01-2014, 16:22   #10
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację



Trubadur słyszał o rodzinie Beladonna - podobnie jak niemal cała okolica - co nie dziwiło Berta zbytnio. Winkel wiedział, że ród ten nie miał najlepszej opinii, ale jeżeli chodzi o rozgłos przebijał niejedną arystokratyczną rodzinę w regionie. Rozmowa zeszła na tor bestii z Reiku, a trubadur i piękna brunetka dali po sobie znać, że są bardziej podatni na zabobony niż drugi z grajków. On - możliwe, że całkiem słusznie - uważał, że to piraci i kultyści wymyślają tego typu historie aby swoje niecne czyny nimi przykryć.

Rozmowa zeszła na temat pięknych, ale i zamożnych kobiet. Max wspomniał, że Brygida Duchflet to czarownica, a Winkel wspomniał o ponoć całkiem rozpustnym życiu jednej z niedawno poznanych szlachcianek. Jak to plotki i ta była zręcznie zdeformowana, a tym bardziej nie szło poznać, że Bert doświadczył jej wdzięków na własnej skórze. Evitty von Wittgenstein. Co to była za kobieta...

Później zrobiło się jeszcze ciekawiej. Trubadur był świetnym kompanem do plotek. Opowiadał dużo i ze szczegółami, a Bert wcale nie pozostawał dłużny. Dowiedział się o problemach wewnętrznych rodu Duchfeltów, nienawiści oficerów ochraniających obie strony karawany, a nawet poznał nieco wieści na temat poszczególnych Crutzchenbachów i Dutchfeltów.

Na koniec Bertowi udało się zapytać o trupę aktorską na co też - ku swojej uciesze - uzyskał odpowiedź. Trubadur widział ponoć grupę latem zeszłego roku w Diesdorfie. Zachwalając cyrk mówił, że mają cały ogrom atrakcji. Żonglerka, akrobaci, połykacze ognia, miotacze noży i - to co interesowało gawędziarza najbardziej - wyśmienici aktorzy. Max wspomniał, że w niedługo mają pojawić się w Worlitz na kilka tygodni. Co by też Bert dał aby móc ich spotkać i nauczyć się sztuki jaką się zajmują...

Trubadur wspomniał o zadaniu w Franzenstein pokazując Bertowi znajome ogłoszenie. Winkel pamiętał, że widział podobne jeszcze w Kemperbadzie. Ciekawym był tylko kto od tak dawna szuka ludzi i nadal ich potrzebuje... Z resztą razem z przyjaciółmi mógł to sprawdzić, a jak nie będą zainteresowani przynajmniej poznają nowych ludzi, nowe ciekawe miejsca, a może i zasmakują tamtejszej wyśmienitej kiełbasy.

***


Oficerowie, którzy zawrócili po ataku potworów na tył karawany zasypali zebranych całym gradem pytań. Bert dał się wygadać trubadurom sam pocieszając niewiastę. Gdy jeden z wojów zapytał go o całe zajście powiedział, że trwożąc się o piękną białogłowę pilnował jej i nie odstępował na krok. Nie skłamał, ale też nie powiedział całej prawdy. Cóż... Taki nawyk - szczególnie, gdy ktoś pyta tak starannie i wstrzemięźliwie dozując kulturę osobistą.

Świecący swoją wypastowaną czaszką kapitan Edward Saltzinger nie przypadł gawędziarzowi do gustu. Nie chodziło tu o czarną zbroję, sztywny krok i olbrzymią bliznę, ale o ten wyprany z emocji ton. Drugi z kapitanów - dowodzący strażą Crutzenbachów rycerz Adam Sterntop - budził więcej sympatii. Wydawał się faktycznie przejmować stanem zdrowia powierzonych mu osób.

Po dłuższym czasie z pięknych karet zaczęła wychodzić szlachta. Zainteresowana całym zamieszaniem od razu rzuciła się na tyły karawany aby tam niemal rzucić się sobie do gardeł. Max całkiem precyzyjnie określał najciekawsze wydarzenia charakterystyczne dla każdego z przedstawianych arystokratów. Cała scena walki słownej trwałaby pewnie dłużej gdyby nie krzyk dochodzący z pierwszej karety. Nagle ku grupie rzucił się nowicjusz Sigmara, który opuścił karetę blady jak ściana.

- Nie żyje! – wykrzyczał przeraźliwie. – Herr Fromm nie żyje!

Bert głośno przełknął ślinę od razu - z całym orszakiem wszystkich wokół - ruszając ku pierwszej z karot. Z jej środka trójka młodych akolitów wyniosła ciało kapłana delikatnie i z należytą czcią układając je na trakcie. Kapłanka Pani Miłosierdzia od razu zaczęła sprawdzać czy mężczyzna na pewno nie żyje. Reszta stała w oniemiała w milczeniu.

- Nie żyje. – powiedziała z wyczuwalnym smutkiem w delikatnym głosie.

Niemal od razu zaczęła się wrzawa, a arystokraci zaczęli wrzeszczeć jeden przez drugiego. Dla Berta wydało się smutne, że tak poczciwy i dobry człowiek - przyjaciel samego Imperatora - umarł, a oni na miejscu jego śmierci pierwsze co zrobili to zaczęli się kłócić. Idąc za przykładem niedaleko stojącego Eryka gawędziarz zaczął się cicho modlić. Może to przez te miesiące wspólnej podróży łowca i bajarz dogadują się tak dobrze - czasami bez słów?

***

- Niech nigdy z babą nie zlegnę, jeśli łżę. - Jost odciągnął na bok Berta. Rozejrzał się dokoła czujnie by sprawdzić czy ciekawskie uszy są daleko. - Przewielebny kapłan nijak ze strachu nie pomarł. Ubił go ktoś, kto mu igłę zatrutą wsadził w szyję. Jeno nie wiem teraz, czy to komu rzec. Pozabijają się na tym trakcie, ani chybi.

- O kłamstwo nigdy bym nie śmiał Ciebie posądzić, przyjacielu. - powiedział Bert po czym dał sobie chwilę na zastanowienie. - Muszę przyznać, że ogromnym pomyślunkiem się popisałeś mówiąc to jedynie mojej osobie. Masz rację. Jak teraz im o tym powiemy to oni najzwyczajniej w świecie zaczną walkę, a prawdziwy sprawca ucieknie w tym całym zamieszaniu. W obecnym położeniu nikt nie jest wolny od podejrzeń poza mną, Tobą i naszymi przyjaciółmi. Zrobimy tak. Ja postaram się nas wkręcić na ten dwór aby całej tej grupie w drodze i na miejscu towarzyszyć, a ty pilnuj aby nikt w trakcie podróży i po dotarciu na miejsce się nie odłączył. Nie zdradzajmy się z naszą wiedzą do czasu aż zajedziemy na miejsce. Można tam poczekać aż emocje opadną, zebrać wszystkich w jedno, zamknięte miejsce i sprawnie dowiedzieć się kto zabił kapłana. - Winkel patrzył w oczy Schlachtera. - To jak? Taki plan nam wystarczy?

- Zgoda. Warto by jeszcze tylko teraz, imiennie, dowiedzieć się, kto towarzyszył temu kapłanowi. - dorzucił swoje zdanie Jost. - Czterech ich tam chyba było, w tej całej karoci i wiedzieć trzeba, którzy to. Emocje ostygną to się rozpytaj.

- Dobry pomysł. - pokiwał głową Bert. - Może być nieco ciężej, bo to chyba sami akolici, ale nie wykluczone, że to któryś z nich albo nawet zmowa przeciw życiu Sigmaryty. Jak tylko emocje opadną dyskretnie się podpytam o ich dane. Póki co nie dajmy po sobie nic poznać… - Bert chwilę się zastanowił. - I dzięki, że mi o tym powiedziałeś. Trochę głupio nie mówić od razu reszcie, ale kto wie czy Arno by zaraz sam sprawiedliwości nie wymierzył. Znasz ten honor brodaczy.

***

Oskarżeniom wciąż nie było końca, gdy w końcu i Maxymillian zerknął na ciało kapłana. Nagle uniósł brew i pochylił się nad Herr Frommem. Westchnął ciężko przełykając ślinę.

- Na Sigmara! – krzyknął dźwięcznym barytonem. – Ojciec Baltazar został zabity. Zobaczcie! Został ugodzony w szyję! O tu!

Jost spojrzał na Berta i lekko wzruszył ramionami. Tak oto ich chytre plany uleciały w siną dal. Bert bez wyrazu spojrzał przed siebie i łykając powietrze udał zdziwienie ową informacją. Na początku najbliżej stojący, a potem w końcu i wszyscy inni zamilkli w ciągu krótkiej chwili. Nastąpiła cisza, jakby nikt się tego nie spodziewał, a kłócił do tej pory jakby dla zasady lub na pamięć.

- Faktycznie. – szepnęła kapłanka klękając przy Sigmarycie.

Znowu szmer pomruków i niedowierzania wymieszanego z gniewem bił z oczu patrzących na siebie rodów Dutchfeltów i Crutzenbachów. Nowicjusze jęknęli blednąc to kipiąc ze wściekłości rzucając oskarżycielskie spojrzenia na oba rody.

- A ty gdzie byłeś bardzie? – Brygida ściągając brwi żądała wyjaśnień od trubadura.

- Na tyłach Pani zamykałem pochód. – odrzekł grzecznie Maxymillian.

Szlachcianka przeniosła wzrok na stojących nieopodal Chłopców z Biberhof.

- A wy? Jesteście z Crutzenbachami? – zapytała podchodząc ku nim.

- Nie widziałem ich wcześniej. – wtrącił Rupert. – Może to zabójcy? – położył dłoń na głowni miecza. – Czy oby ten atak mutantów nie był dywersją?

- Nie! – krzyknął trubadur wybiegając przed panicza. – My świadkami jesteśmy, że ci dobrzy ludzie nic z tym wspólnego nie mieli!

Po tych słowach trubadur zdał w kilku zwięzłych acz niezwykle elokwentnych zdaniach raport opiewający bohaterstwo chłopców z Biberhof i ich rolę w odparciu ataku Mutatów. Uspokoiło to wszystkich nadgorliwych do szukania kozłów ofiarnych na tyle, że przestali patrzeć na Stirlandczyków z podejrzliwością. Znajoma im brunetka uśmiechnęła się lekko do nich. Bert - jak to miał w zwyczaju w kontaktach z płcią piękną - odwzajemnił uśmiech.

Korzystając z chwilowej przychylności otoczenia Jost podszedł do ciała kapłana i jeszcze raz, tym razem bardziej oficjalnie, obejrzał zwłoki tudzież ich otoczenie.

- Na pewno to nie jest rana od bełtu. - powiedział. - A i strzałki żadnej nie ma, gdyby ktoś z dmuchawki strzelił. Ktoś musiał stać obok wielebnego kapłana i dziabnąć go w szyję.

- A może mutanci są za śmierć kapłana odpowiedzialni? – zasugerowała Gerti Romazanow.

- Absolutnie niemożliwe... – pokręcił głową Adam Sterntop.

- Mutanty nie weszły w zasięg dmuchawki pierwszej karety. – dokończył Edward Saltzinger.


Spojrzenia zgromadzonych były wymowne. W oczach każdego tkwiła pewność, że ten kto zabił ojca Baltazara musiał być członkiem karawany. No i oczywiście jeszcze to w przypadku szlachty, że jest zapewne członkiem rodziny przeciwnej.

- Niestety musiała to być lotka. - powiedział szpakowaty Sterntop kucając na ciałem. - Czemu strzałki nie ma to już jest zagadka do rozwikłania. Kapłan w karecie siedział przodem do kierunku jazdy przy prawym oknie. Wiem, bo wychylał by zobaczyć co się dzieje na trakcie. - rzekł chłodno kapitan Crutzenbachów.

- Dostojni mężowie i piękne białogłowy. - rozpoczął Bert Winkel czekając chwilę aby spojrzenia innych zogniskowały się na nim. - Wszyscy zapewne wiecie w jakiej zwaśnione i potężne rody są sytuacji dlatego proszę was nie obwiniajcie siebie nawzajem. Każdy zapewne z zebranych dojdzie do wniosku, że zabójstwo czcigodnego kapłana ma na celu głównie jeszcze mocniejsze was skłócenie. Komuś zależy aby doszło do tragedii, która przecież nikomu na dobre by nie wyszła. Proponuję abyśmy wszyscy zebrali się w spokojnym, bezpiecznym miejscu i solidarnie zeznali co się stało. Jako osoby bezstronne ja z moimi przyjaciółmi możemy pomóc obiektywnie oceniając zeznania. Wspólnie możemy dojść do tego kto jest mordercą.

- Dobrze gada we wszystkim. W jednym łże tylko. Rody potężne? Dla nas? Pewnikiem tak, ale w uszach za chude wszystkie jesteście na Czarownic Łowcę. Konszachty wasze jak sraczka umarlakowi pomogą wam i na jednym wózku dla takiego siedzimy. Abyście dalej kłócić mogli się w spokoju, najsampierw śpiewać jednako musicie. I to głosikiem cieniutkim. Franz Karol miłościwie panujący nam, jako dowie się o zmarciu posłańca jego osobistego z Sigmara ramienia, to... wkurwi się niemożebnie. Co na Herr Franza wkurwionego poradzicie? Otóż gówno. Czarownic Łowca wszystkich jednako was za chaosyty uznać może i na ryneczku Altdorfowym samym za szyjeczkę zadyndacie z urodzenia waszego racji, a posiadłoście wasze płomieniami staną. I z wami razem my zadyndać możemy. Raz już władze wyższe do wykrycia Sigmaryty mordercy nas przydzieliły, a dowody przez nas zebrane niezbite były dla samego Czarownic Łowcy oka. Przed nami albo przed Czarownic Łowcą tłumaczyć się będziecie. Wybór do was należy, waszmościowie. - rzekł Khazad stojąc nieco na uboczu.

- Absurd! – krzyknął oburzony Jakub Crutzenbach. – Śledztwo i owszem, ale na zamku Reikguard lub przynajmniej przez oficera Strażników Dróg winno być przeprowadzone na trakcie! – ściągając brwi mężczyzna patrzył na Berta mierząc go wzrokiem od stóp po czubek głowy.

W zasadzie Winkiel miał prawo poczuć się jak cyrkowy okaz stwora z egzotycznych krajów, tyle spojrzeń naraz spojrzało na niego w sposób wymownie zaintrygowany, zdumiony i rozeźlony pomysłem udziału prostych wędrowców w przesłuchaniach arystokracji.

- Na pytania nikogo bez herbu, a choćby i byle Strażników Dróg, odpowiadać zamiaru nie mam. – Rupert poczerwieniał ze złości. – A ty mały, gruby chamie na gałęzi zawiśniesz! – panicz oskarżycielsko wytknął Arno sztychem miecza. Ludzie Dutchfeltów zajęli pozycje łącznie z Saltzingerem, który zeskoczył z konia.

- Nikt nikogo tu wieszać nie będzie szlachetnie urodzeni. – odezwał się poważnym choć przejętym głosem jeden z nowicjuszy wystąpiwszy z szeregu duchownych. – Jestem osobistym asystentem Baltazara Fromma. Nazywam się Raymar Keptze. Na mnie spada obowiązek złożenia raportu z tego... incydentu... przed Cesarzem. - sposób w jaki się wysławiał i nosił, mógł czynić go z wielkim prawdopodobieństwem człekiem wysoko urodzonym. - Ja będę przeprowadzał pełne i natychmiastowe śledztwo. – mówił obserwując zgromadzonych, a wzrok jego na dłużej zatrzymał się na Eryku Bauerze. – Potrzebuję przy tym pomocy, ale... szczerze mówiąc nie za bardzo wiem komu ufać. – nagle umilkł, a jego wzrok padł na chłopców z Biberhof. – Tak. Dobrze słyszałem. Nie winniście lojalności żadnemu z tych rodów? Ani Crutzenbachom, ani Dutchfeltom? – widząc wymowne miny Berta, Eryka, Josta i Arno duchowny klapnął w dłonie. – Niechaj chwała będzie Sigmarowi! – krzyknął. - Zesłał mi odpowiedź nim zdążyłem zadać pytanie! Zaiste będzie tak, jak powiedział ten młody człowiek. – wskazał na Berta. – Będziecie mymi oczyma i uszami podczas tego śledztwa. - Raymar odwrócił się twarzą do tłumu. - Żadna kareta, ani żaden koń się nie ruszy z miejsca zanim to śledztwo dobiegnie końca. Crutzenbachy i Dutchfelty, będziecie współpracować z tymi ludźmi. – spojrzał na Arno. – I krasnoludem... - dodał niewzruszony aroganckim zaśmianiem się Ruperta. - jako reprezentantami Cesarza Imperium. Wszelkie próby zaniechania lub utrudniania będą pieczołowicie odnotowane w mym raporcie do samego Karola Franza.

Nowicjusz podszedł do Eryka, nie zwracając uwagi na to, że za jego plecami, wypowiedziane przed chwilą słowa bynajmniej nie odebrały mowy szlachcie i bynajmniej przypadły jej szczególnie do gustu.


- Jest pan łowcą, prawda? - zapytał. - Z ważną licencją może? Jak się nazywacie i kim jesteście? - dodał Keptze patrząc po wszystkich ocierając pot z czoła. Od razu było widać, że zadanie go przerasta i że doświadczenia zbyt wielkiego w zadaniu, które na niego spadło, niestety nie miał.

Mimo iż Winkel stał obok Eryka to pierwsze skrzypce należały do łowcy. W końcu to Bauer dowodził, a on bardziej robił za pomocnika. Czujne ucho, bystry wzrok i cięty język. Oto on. Pierwsze skrzypce należało do łowcy - i to on zaczął z należnym sobie doświadczeniem…
 

Ostatnio edytowane przez Lechu : 22-01-2014 o 14:43.
Lechu jest offline