- Zmyję hańbę twoją krwią, wieprzu plugawy! - wrzeszczał jak szalony mężczyzna odziany w jakę narzuconą na kolczugę, przekrzykując szczęk zderzających się kling.
W zapamiętaniu nacierał na wielkiego, ostrzyżonego do skóry brzydala w brudnym, śmierdzącym futrze, wyglądającym i pachnącym bardziej jak jakieś zdechłe zwierzę, które przyczepił sobie do ramion.
- Przysięgam na bogów, żeuebueglrlrlruee... - ale nikt nie miał się już dowiedzieć, z bogami łącznie, co rycerz chciał im przysiąc.
Przeszkodził mu w tym bowiem nóż wbity w podstawę czaszki.
- No wreszcie. - skrzywił się mężczyzna w futrze, gdy padający rycerz odsłonił stojącego za jego plecami następnego człowieka, niższego i szczuplejszego od niego, ale o wyrazie twarzy jeszcze gorszym, odzianego w bryczesy wpuszczone w buty do połowy łydki i skórzaną kurtkę, spod której widać było brygantynę i przewieszony przez pierś bandolier z kilkoma krótkimi nożami do rzucania.
U pasa wisiał kolejny nóż, długi dla odmiany, któremu bliżej było do krótkiego miecza, niż sztyletu.
Drugi taki sam trzymał ręku i właśnie zabrał się do wycierania okrwawionej klingi w jakę byłego rycerza.
- Jużem myślał, że samym tym pierdoleniem mnie wykończy, pokurcz jebany.
- Znowu wybrałeś biednego. - poskarżył się Quinn, który zdążył przetrzepać już kieszenie nieboszczyka.
W istocie, odcięty od pasa trzos był nader chudy, a pierścienie ściągnięte z oderżniętych palców nawet na oko wyglądały tandetnie.
- Bogate łażą z przydupasami, albo nie chcą się same napierdalać, co im nie powiem. - w tonie Borysa też zabrzmiała uraza.
- Tylko te biedaki od razu łapią za miecz, jak im powiesz, że ten jego ptako-kot zesrał mu się na koszulę czy cuś. - Dobra, dobra. - mruknął Quinn, badając jakość broni poległego. Badanie, co za niespodzianka, wypadło mało pomyślnie. Pokręcił smętnie głową, ale oręż zabrał.
- No, to do gnoju z nim. ***
Ktokolwiek przyszykował zwiedzanie kopalni, zaplanował rozrywkę od samego początku.
Zaczęło się od tąpnięcia, lawiny czy jak tam jeszcze można nazwać rzucającą się w pogoń za nieszczęsnymi turystami masę kamieni.
Na dodatek, kiedy atrakcja numer jeden była ciągle w toku, zatrzymała ich druga niespodzianka w postaci jakiś amatorów łażenia po sufitach i atakowania stamtąd w wyjątkowo zdradziecki i nieprzyjemny sposób.
Quinn, sam miłośnik takich zagrywek, nawet by to docenił, gdyby tylko w uszach nie dudnił mu hałas nadciągającej kamiennej lawiny.
Zerwał się z ziemi, klnąc paskudnie, szybko odnalazł wzrokiem Borysa i rzucił się zająć strategiczną pozycję za jego szerokimi jak wrota stodoły barami i plecami.
W międzyczasie ściągnął z pleców zawieszoną na rzemieniu kuszę, naciągnął, załadował i korzystając ze światła, które jeden z uczestników wyprawy łaskaw był wyczarować, strzelił w cokolwiek, co czaiło się na stropie korytarza.