| Miasteczko niezbyt do gustu przypadło, panu Michałowi. Nawykł do bywania w lepszych miejscach. Ścisk tutaj i harmider panował niemiłosierny. A pan Michał, choć do bitewnego zgiełku, huku armat i szczęku broni nawykły był, to za hałasem nie przepadał. A zwłaszcza, gdy jego źródłem była jakowąś białogłowa o cienkim głosie lubo insza przekupa, co gardło zdziera, coby swoje towary zachwalać.
Zadumał się więc pan Michał nad ludzkiego żywota marnością i coby sobie oczekiwanie skrócić, a i chrześcijańskiego obowiązku dopełnić, po różaniec co go w kieszeni nosił, sięgnął.
Modlitwy do świętej Panienki począł wznosić, coby się miejsce w karczmie dla niego znalazło, a i misja jaką mu powierzono bez perturbacji przebiegła.
- Stryju! Stryju! - młody Daniel Iłowicz wybiegł z karczmy, jak poparzony.
- Czego takie larum podnosisz? - zmitygował podopiecznego stary szlachcic - Pali się, czy co?
- Palić, nie pali, ale karczmarz mówi, że miejsc już nie ma i na majdanie kazał mi sobie miejsce znaleźć.
- Że co? - oburzył się pan Michał i aż z nerwów wstał gwałtownie - Nie może to być. A mówiłeś, że ze sławnym w całej Rzeczpospolitej żołnierzem jesteś.
- Mówiłem stryju, mówiłem. A on na to, że dzisiaj w mieście to sami znani i szanowani.
- To dziad jeden - warknął pan Michał i z wypiekami na twarzy do karczmy wkroczył.
Próg przekroczywszy zatrzymał się i oczy do półmroku przyzwyczajał. Gdy to się stało rychło Żyda, co karczmę prowadzi namierzył i szybkim krokiem ku niemu ruszył. Prawa dłoń szlachcica już na czekaniku, co mu u pasa wisiał, spoczęła. Żyd widząc, co się święci przed pana Michała wyszedł i nisko kłaniać się począł i pokłony bić.
- Witaj panie. Czym służyć ci mogę? Wina abo miodu się napijesz?
Pan Michał zatrzymał się i karczmarza od stóp do głów, bacznie zmierzył.
- To też, ino później. Krewniaka mojego zrugałeś i noclegu mu odmówiłeś.
- Wybacz panie, ale ja nie tylko jemu odmówić już muszę. Miejsc już nie ma, taki ścisk w mieście panuje.
- Młodemu to możesz wszystko wmówić. Mnie jednak, pierwszego żołnierza Rzeczypospolitej, co własnej piersi nadstawiał, aby wojnę ze Szwedem wygrać, ugościć musisz. Takie szlacheckie prawo i żołnierski przywilej.
- Panie pomiłuj. Teraz w mieście to same karmazyny i purpuraty zjechały.
- A co magnaty i purpuraty obchodzą. Obrońcą ojczyzny jestem, rozumiesz. Nie godzi się takiej personie gościny odmawiać.
- Nie wątpię panie, żeś rycerz jeden z pierwszych. Miejsc jednak nie mam, a przecie w komórce cię nie umieszczę.
- O żeś ty padalcu! - warknął pan Michał i już po czekan sięgał, gdy nagle z boku się jakiś podpity szlachcic odezwał.
- Pohamuj acan nerwy. Żyd prawdę gada. Karczma w szwach pęka i miejsce nie ma.
Pan Wasilewski zmierzył swego rozmówcę surowym spojrzeniem, ale ani słowem się nie odezwał.
- Słuchaj Żydzie - powiedział przez zęby, do karczmarza się zbliżając - Poszanowania dla szlachty nie masz, ani honoru podły psie. Ja jednak wiem, co ci do rozumu przemówi. Masz mnie za szaraczka, co to się do wielmożów drzwi dobija i o jałmużnę prosi. Mylisz się bratku, oj mylisz.
Pan Michał do kabzy sięgnął i garść złotych monet Żydowi w twarz sypnął.
- Pokój dla imić Michała Wasilewskiego herbu Kościesza i bratanka jego imić Iłowicza, ino chyżo! - wrzasnął pan Michał tak głośno, coby go w każdym kącie sali słychać było.
Żyd na chwil kilka osłupiał, niczym biblijna żona Lota, ale w końcu po momenty się schylił i łapczywie począł je zbierać.
- Natan, do mnie! - krzyknął karczmarz - Pokój dla imić Wasilewskie przygotuj, ale biegiem.
Zebrawszy monety karczmarz stanął przed starym szlachcicem ze spuszczoną głową i czekał, jak na zmiłowanie.
- No co tak stoisz? W gardle mi zaschło. Miodu w szklanice lej, a i o mym serdecznym przyjacielu, imić... - tutaj pan Michał głos zawiesił i w stronę szlachcica, co uprzednio do niego zagadał, spojrzał.
- Kalinowski, panie Michale. Jerzy Kalinowski - przedstawił się szlachcic.
- Imić Kalinowskim nie zapomnij - dokończył imić Wasilewski, po czym rozsiadł się wygodnie w ławie i na trunek czekał. |