Wichacz 23 kwietnia - poniedziałek - trzy godziny po południu Jerzy Rossowski
Imć Roksana Morstenowa była kobieta po trzydziestce, ale piękną i na pewno bywałą w świecie. Wskazywały na to maniery , a rewerencja z jaka odnosiła się do młodego szlachcica, szczerze go ujął.
-
Witaj panie w naszych progach. Rad jesteśmy wielce, żeś raczył zaszczycić nasze domostwo i ugościmy Waszmości jak będziemy umieć najlepiej - twarz jej była w kształcie serca, cera ciemna, a oczy w kształcie migdałów nadawały egzotyczny nieco wygląd. Mówiła też z lekkim zaśpiewem, przeciągając słowa.
Imć Rossowski ukłonił się kornie i ujął dłoń gospodyni. Była to ręka zdawać się mogło raczej hrabianki czy contessy niż mieszczki. Drobna, wypielęgnowana, widać było że właścicielka dbała o nią,poświęcając na to dużo czasu.
Słowa gościa, który grzecznie dziękował za przyjęcie pod dach sprawiły jej widać dużo przyjemności, bo spojrzenie jakim objęła pana Jerzego wyrażało uznanie dla jego dworności i jeszcze... no cóż coś być może jeszcze.
Zaprowadzono ich do komnat na piętro, gdzie Rossowski ujrzał swą komnatę. Czystą, jasną, przestronna, od jakiej szlachcic odwykł w podróży.
-
Mąż zajęty bo gość taki jak Książe Korecki - tu dziwnie wydęła pełne usta - nie zdarza się co dzień i panowie rajcy chcą mu okazale za zaszczyt podziękować. Waszmość pewnie zdrożony, ale chyba posiłku z gospodynią nie odmówisz - zmrużyła ciemne oczy i rzuciła spod długich rzęs spojrzenie na gościa.
-
Jadło nasze proste, ale chyba nie wzgardzisz poczęstunkiem ze szczerego serca ? - dorzuciła.
W tym czasie słudzy wnieśli sakwy do pokoju, zakrzątnęli przynosząc puchary, misy z lekkim poczęstunkiem. Peter został ulokowany w osobnej izdebce obok, nieco skromniejszej. Pan Jerzy mógł wreszcie usiąść i rozejrzeć się po tak szczęśliwym trafem zdobytej kwaterze.
A patrzeć było na co. Wisiały na ścianach zasłony o wzorze jak się zdało niewprawnemu w tym oku Rossowskiego wzorze wschodnim, może tureckim lub arabskim. W okno wprawiono miejscami kolorowe szybki co przy promieniach słońca stojącego teraz wysoko rzucało barwne refleksy na ściany. Szkło kielichów nie cięte może weneckich zwyczajów, ale wcale zgrabne, a wino chłodne i ciemne o silnym korzennym zapachu.
Rossowski opadł na bogato zdobione krzesło i ujął w dłoń napełniony puchar.
Roksana Morsten Michał Wasilewski
Obaj szlachcice rozsiedli się na ławie i ujęli w dłonie naczynia z miodem hojnie napełnione przez gospodarza.
-
Jestem Jędrzej Kalinowski herbu Korab - przedstawił się.
-
Zgaduję żeś waść peregrynacje jakoweś odprawiał, że to nie wiesz, że dziś w Wichaczu o miejsce równie trudno co i o człeka uczciwego w tym złym świecie - zagadnął pana Michała nowy towarzysz. Był to człek lat czterdziestu może kilku, tęgi o jowialnym obliczu widać że lubiący zjeść dobrze a i popić nielicho.
-
Napij się tedy waszmość bo widzę żeś na gębie wychudły i drogą zmożony. Gospodarz, Ormianin przechera, ale miody ma dobre choć liczy sobie i niemało. No napijże się waszmość - zachęcał i sam dobry przykład dawał co i rusz wąs w trunku zanurzając.
-
Skąd to los prowadzi, bo widzi mi się że z wojny acan wracasz jeno teraz tyla ich w naszej Rzeczypospolitej, że trudno wymiarkować z której. No napij się waszmość, by lepiej opowieść sprawić - zachęcał nowo poznany -
ja zasie o mieście opowiem, bowiem znam tu wszystkich. A i mnie tu znają - dorzucił gromko pan Kalinowski dla podkreślenia swych słów waląc kubkiem o stół.
-
Opowiadaj tedy - poprosił pana Michała.
Jędrzej Kalinowski Ałtyn
Janowi zabłysnęły oczy gdy spojrzał na cuda przez Ałtyn przywiezione. Widać że w pracy swej bardzo był zamiłowany, jako o strzelcu znakomitym mówiono też o nim, że z muszkietu nie masz nad niego lepszego strzelca w okolicy.
-
Cuda waszmość panna nam tu przywiozła, cuda - rzucił patrząc na skarby w skrzynce.
-
Ojciec rad będą wielce i panowie radni takoż bo zaszczyt dla nas a splendor dodatkowy dla miasta Jego Książęcą Mość zacnym widowiskiem uraczyć. Mówisz waszmość panna by ojca uwiadomić ? Ciężka to rzecz teraz, ciężka - zastanawiał się gładząc krótką, rudą brodę.
-
Jakże to - Ałtyn usta ściągnęła robiąc minkę przy której nawet najtwardszym oponentom serce kruszało - jakże to drogi panie Janie nie poradzisz nic ? Sposób nie zawiódł i teraz, bo potężny Szkot jakoś drgnął, zaczął dziwnie przy kołnierzu majstrować jakby mu się gorąco nagle zrobiło.
-
No przecież nie rzekłem, że się nie da, jeno że ciężko może być - wykrztusił
-
Ale skoro panienka pragniesz by z ojcem pomówić to się da zrobić, no da... - ostatnie słowa wymówił jakby do siebie i zaczął zaraz polecenia wydawać. Służba kopnęła się żywo do roboty widać Jan miał u niej posłuch zaraz też i młodsi Macgregorowie zabrali się do roboty.
Ałtyn patrzyła na krzątaninę z zadowoleniem, widać było że Janowi jej pomysł przypadł do gustu.
-
Niedzwiedz jakowego Litwini z puszcz prowadzą - mruknęła. Ale wbrew słowom patrzyła nań nie bez przyjemność, bo Szkot wysoki był, w barach szeroki.
Naraz jednak dobiegło jej ciche posykiwanie. To Cyryl wrócił i dawał znaki że ma coś ważnego do zakomunikowania.
Jan Gregovius Paweł Czermiński
Pił, pił i pił, a Bartka nie było. Ale dowiedział się co nieco o imć Klewce, choć szlachta jakoś do bliższych znajomości z panem Gustawem się nie przyznawała, a Żyd przechera wykręcał się z odpowiedziami a potem umknął zaraz jakby z w szabas do drogi go namawiano.
Ale Żyd to Żyd wydumał pan Czermiński bojazn widać przed szlachetnie urodzonym czuje co też po sprawiedliwości Boskiej i prawach ziemskich być powinno. Już tez szumieć mu nielicho zaczynało w głowie gdy chłopak wreszcie zjawił się i stanął przy stole.
-
O laboga Waszmość co tu luda i towarów. A kupców ile... O laboga toż chyba nigdzie tylem dobra nie widział co tu.
- W ucho dostaniesz... - uniósł się złością się pan Paweł -
włóczysz się gdzieś a ja tu siedzieć muszę i dno oglądam.
Przechylił dzban i nalał sporo trunku co jawnie przeczyło ostatnim słowom.
-
Kupców ci się zachciało.. towary oglądać... a ja tu siedzę... - nie dokończył -
Jakżeś się sprawił ? Chyba dla pana Czermińskiego kąt się w ty lichym mieście znajdzie - huknął.
-
Oj panie nie mówcie tak, nieliche to miasto - zaprzeczył Bartek który widać nie przejął się bardzo zapowiedzią kary.
-
O miejsce tu trudno ale wasza miłość całą rzecz wyłożę co i jak jeno iść musimy - pachoł pomógł wstać panu Pawłowi, któremu upał widać nieco w głowie zakręcił. Nie uszło też uwagi bystrego chłopaka, spojrzenie jakim kilku z gości karczmy obrzuciło jego pana gdy padło miano familii Czermińskich.