Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2014, 00:18   #9
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Siobhan popatrzyła na niego krytycznie, jak gdyby niezadowolona, że Alfred przypomniał w tak ostentacyjny sposób o swoich magicznych sztuczkach. Nadal wlepiając w niego gniewny wzrok zaczęła mówić.
- Nekromanta wrócił… Zasadził się na mnie w moim… domu. I to nie było już posługiwanie się pachołkami, napadł mnie za pomocą prawdziwej szychy, jakiegoś szlachcica. Gdyby nie oni dwaj… - zawahała się na moment. - W dodatku nigdzie nie ma Kate. Przepadła.
- Dokładniej… obraziła się i sobie poszła - uściślił Alfred.
- Gdzie? - zapytał Inkwizytor, wyraźnie usiłując zorientować się w sytuacji. Biedaczek niestety zdawał się być zbity z tropu przez nagłą zamianę “psa” w “człowieka”.
Cyganka przewróciła oczami dając do zrozumienia, że więcej spodziewała się po kimś, kto pełnił funkcje inkwizytora. - Gdybyśmy wiedzieli, nie byłoby to problemem i zapewne nie byłoby tematu. - sarknęła.
- Właściwie Waellosie, chcieliśmy prosić własnie, byś ruszył z nami za Kate. Przypuszczalnie będzie ona pod okiem tamtego łajdaka. Wiesz chyba doskonale, jak wielką uwagę przywiązuje władca do tego zadania. Zgodził się przydzielić nam uzdrowiciela, dwa Miecze oraz pozwolił zachęcić ciebie, jeśli wyrazisz zgodę na kolejną wycieczkę, tym razem za Kate - powtórzył swoją prośbę Stephen do królewskiego magika. - Natomiast co do Alfreda, niekiedy jakoś przedstawia się jako bóstwo - dorzucił.
- Miecze?! Bóstwo?! - zawołał zdumiony.
- Jakoś tak wyszło - Alfred przewrócił oczyma. - Jednak nie twoje, magiku… Jakby to… troszkę nie z tego świata… - Wzruszył ramionami.
Waelleos spoglądał na wszystkich, jakby go ktoś zdzielił w głowę. Wyglądał, jakby nie mógł tego poukładać, zaakceptować.
- O Mocy… - westchnął cicho.
- Przyznaj właściwie Waellosie, że wyprawa za Kate zapowiada się ciekawie, zaś towarzystwo wyborowe. Wprawdzie pewnie średnio dotyczy to mnie, ale panna Siobhan oraz Alfred niewątpliwie potrafią zapewnieć, że nie będziesz tęsknił za stolicą, zaś Miecze gwarantują jakie takie bezpieczeństwo - podkręcał magika wojownik.
Siobhan uniosła wysoko jedną brew i popatrzyła na Stephena ze zdziwieniem i lekką nutką niesmaku. Nie podzielała poglądu kuchennej dziewki co do przystojności Waellosa i wcale nie miała zamiaru pomagać mu w uśmieżaniu tęsknoty… Z resztą jaki w tym udział miał mieć Alfred? Czyżby Waellos nie wybrzydzał pomiędzy “strzałą, a kołczanem”, jak zwykło się mówić potocznie o tymże upodobaniu? Co ten Stephen gadał, najadł się czego, czy też król go otruł? A shay’se! (Przeklęła w myślach po swojemu, co pewnie w powszechniej rozumianym języku znaczyłoby coś brzydko pachnącego i mało urodziwego). Nie będzie się już bawić w te interesy pościelowe, o mało co nie straciła przez to życia, a coraz trudniej o dobrego opiekuna...
- W zasadzie to chodzi bardziej o nasze bezpieczeństwo i myślę, że o twoje także. Nekromanta pewnie będzie kąsał cały czas, zaś nie wiem, czy nie rozsądniej wyjść mu naprzeciw, a przede wszystkim upewnić się, czy Kate jest bezpieczna. - dyplomatycznie wyprowadziła temat na właściwe ścieżki.
- Ach! Oczywiście, że z wami wyruszę… jednak to jest nieco… niepokojące, że któl posyła swoje Miecze… - odparł Inkwizytor. - Miecze to nie byle kto.
- Mi też się nie podobają te typki spod ciemnej gwiazdy… - Siobhan wzdrygnęła się na samo wspomnienie ostatniego spotkania z Mieczami i drenażu umysłu, który jej wtedy zafundowali. -Ale królowi się podobno nie odmawia. To znaczy, nie możemy mu kazać się, za przeproszeniem, wypchać i posłać osobną wyprawę, skoro Stephen jest niejako w jego zaprzysiężonej służbie. Dobrze myślę?
- Ach… moja droga… - Alfred zaśmiał się cicho. - Jedynym, który może czytać w twoich myślach, jestem ja… Miecze raczej takiej zdolności nie posiadają. Podejrzewam, że to zwykły przesąd prostych umysłów. - Wyglądał na rozbawionego… w odróżnieniu do Waelleosa.
- Nie wolno tak mówić o królu… a na pewno nie w mojej obecności, więc prosiłbym, żeby panienka w przyszłości się powstrzymała. - Inkwizytor wstał z miejsca i ruszył do innej izby. - Podejrzewam, że wam spieszno, żeby odnaleźć młodą Kate… Zbiorę kilka najważniejszych rzeczy i możemy ruszać.
Siobhan nie przejęła się specjalnie ględzeniem starego maga, jednak Alfred przyprawiał ją o febryczne trzęsawki z nerwów. Pomyślała, że sam jest prosty jak faja Merlina i że nic nie wie o świecie. Dodatkowo chcąc mu dopiec (na wypadek, gdyby właśnie ją lustrował) pomyślała, że nie będzie słuchać morałów bożka, który żywi się gnatami jak byle kundel. O! Przeniosła wzrok na Stephena ucinając tym samym “dyskusję”. Starała się wyglądać przepraszająco i niewinnie. Wojownik nie czytał w końcu w jej myślach i marne szane, by ją przejżał, a wolała żyć z nim w przyjacielskich stosunkach.
- Przepraszam… - pisnęła cicho.
Alfred tylko westchnął cicho, kręcąc głową.

Gdyby spokojnie stojący przy owej wymianie zdań Stephen miał pojęcie, co myślała Siobhan, pewnie zrywałby boki. Skąd bowiem mogły jej przyjść do głowy takie kwestie, jak zaspokajanie cielesne, nie miałby pojęcia. Jeszcze właściwie ona mogłaby ze względy na paranie się nierządną profesją, ale Alfred? Jednak nawet ją wszak wojownik traktował zawsze z pełnym szacunkiem, jaki przystoi dziewczynie, dlatego po prostu powiedział Waellosowi, że przecież nie każdemu trafia się podróż, gdzie kompanami jest bóstwo oraz ładnej urody dziewczyna. Jednak ponieważ nie poznał jej myśli, stał uśmiechając się obok oraz zaprzeczając dopiero jej opinii, co do “wypchania się”. Wprawdzie Waellos wyprzedził go, ale rzekł od siebie potem jeszcze.
- Panno Siobhan, przepraszam iż założyłem jakoś automatycznie, że rusza pani także. Jeśli wolałaby pani jednak pójść inną drogą, słowo honoru, nie będę przymuszał, ani zachęcał - powiedział tym bardziej dobitnie, że taki niewinno - przepraszający obraz dziewczyny dawał jasno do zrozumienia, iż jest ona istotą niezwykle wrażliwą oraz taka, która mogłaby nie mieć ochoty na dalsze przygody. wprawdzie groziło jej tutaj pewnie niebezpieczeństwo, lecz właściwie, któż zgadłby, gdzie byłoby ono większe? Ech trudna sprawa stała przed nimi. - Jeszcze ponownie panią przepraszam, nie chciałbym nakłaniać oczywiście panią na coś, na co nie ma pani ochoty. Przyznaję bowiem, że chcę rozwiązać tą sprawę oraz sprowadzić Kate bezpieczną, bez polecenia królewskiego. Jak pani wie, sam bowiem zaproponowałem to Jego Wysokości. Wyprawą jednak rzeczywiście powinna kierować dobra wola oraz chęć uczestników. Rzecz jasna poradzimy sobie spokojnie, jeśli będzie trzeba, tylko zastanawiam się, czy nie wolałaby pani może pozostać na zamkowych terenach dla własnego bezpieczeństwa - zaproponował prosto. - Pewnie Waellos potrafiłby jakoś wprowadzić panią do służby zamkowej, ot chociazby kuchnia, gdzie już pani poznała kilka osób. Byłoby pewnikiem to bezpieczniejsze, niżeli siedzenie na terenie samego miasta - rzekł spoglądając pytająco do magika, ponieważ rzeczywiście widać było, że dziewczyna się średnio podniecała wyjazdem. Traktowała chyba to jako przymus, tymczasem nikt jej nie rozkazywał ani ruszać, ani trzymać się wojownika. Chciała: dobrze, nie chciała: drugie dobrze.
- Natomiast Waellosie, spokojnie oraz wiesz, dziękuję - dodał ucieszony decyzją magusa. - Jednak oczekujemy jeszcze na uzdrowiciela oraz Miecze, kimkolwiek oni są. Właściwie mógłbyś cokolwiek opowiedzieć, jaki to rodzaj wojska? Walczą mieczami chyba - domyślał się Stephen oceniając tamtych wedle miana, które im przysługiwało na terenie królestwa.
- Podejrzewam, że Renri będzie zachwycony perspektywą przyjęcia panny Esmeraldy - zapewnił mag, krzątając się w innym pomieszczeniu. - Zaś co do Mieczy… - Przerwał, a po chwili wrócił z workiem w rękach. - Tym razem muszę zabrać nieco więcej rzeczy - wyjaśnił. - A więc… - dodał, zniżając głos. - Miecze… oni tak naprawdę nie potrzebują broni. Oni sami są jak broń. Jak miecz. Miecz, który broni króla. Nikt już nie pamięta, skąd wziął się ten przydomek, jednak pozostał. Walczą niemal wszystkim. Zwykła drzazga w ich rękach może stać się śmiercionośną bronią. Żaden mag nie ma w starciu z Mieczem szans.
- Wiesz właściwie stamtąd, skad pochodzę, jest podobnie. Czarodziej nie dostoi wojownikowi, który zaatakuje go na bliskaodległość, ale jeśli magik miałby mozliwość przygotowania się oraz nieco dystansu, wtedy wojownik nawet nie mógłby pisnąć - rzekł Waellosowi, który powiedział coś, co wydawało się całkiem sensowne. - Natomiast panno Siobhan, jesli tak pani będzie chciała, podejdziemy kiedys po wyprawie do pani oraz skosztujemy steków czy ciasta, które pani przyżądzi, albo inne danie - uśmeichnął półgębkiem sie do dziewczyny wojownik.
Cyganka gdyby mogła, złapałaby się pewnie za głowę. Szaleju się najadł?
- Ja… Chętnie poczęstuję, ale wypadałoby najpierw żebym była “domna”, a nie “bez”. To znaczy, nie wiem, czy rozumiem… Ja nie chcę zostać w zamku w kuchni. Ja idę z wami, mogę się przydać, nawet jeżeli nie umiem walczyć drzazgą! - plątała się oglądając niepewnie na Alfreda, jak gdyby licząc na jego podpowiedzi u siebie “w głowie”. Nieświadomie zaczęła traktować go jak swoje własne sumienie -z jego wszystkimi przypadłościami. A gdyby się głębiej nad tym zastanowiła, pewnie stwierdziłaby, że nawet lubi tego gościa, pomimo, że para się tą całą obrzydliwą magią… Ale na szczęście nie zastanawiała się nad tym, a jedynie nad tym, co mówił do niej Stephen i czy nie podpowiedzieć delikatnie Waellosowi, że ona nie nazywa się Esmeralda. Poza tym ciekawił ją też ten nowy… Renri? Czy jak mu tam nadano… A może to ktoś stary, tylko zapomniała imię? Ten czerwonooki mutant był jakby taki trochę “Renri” jak na jej gust. Nie chciała jednak drażnić maga, chyba bardzo się przejął, że najchętniej kazałaby jego królowi się wypchać. To samo Stephen. Ludzie! Z kim ona tak w ogóle musi pracować?
Tymczasem Alfred robił bardzo uradowaną minę, podpierając brodę na rękach i spogladając to na Siobhan, to na Stephena z rozbawieniem.
- Ekhm… może już pójdziemy? - zaproponował. - Słyszę konie na zewnątrz - dodał, w odpowiedzi na pytające spojrzenie maga.
- Wobec tego pewnie prowadzą je wspomniani Miecze oraz uzdrowiciel -mruknął właśnie ucieszony wspomnianym faktem Stephen, który także miał ochotę działać. Liczył na to, że konie będą miał w jukach odpowiedni opierunek oraz potrzebne rzeczy, co obiecał przecież sam władca Celltown.
Kiedy wyszli na zewnątrz, zobaczyli osiem koni, w tym na czterech ktoś siedział, trzymając wodze kolejnego zwierzęcia. Byli to trzej Miecze i jeden skulony chłopak.
Miecz siedzący na koniu, najbliżej drzwi, zeskoczył i spojrzał na Waelleosa.
- Król prosi o wiadomość, czy wyruszasz, Inkwizytorze Shadobow – powiedział na „dzień dobry”.
- Wyruszam – skinął głową mag, odbierając wodze jednego z koni.
I w sumie z tym jednym słowem pożegnali się z Celltown.
 
Kelly jest offline