Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-02-2014, 18:13   #22
Wojan
 
Wojan's Avatar
 
Reputacja: 1 Wojan jest na bardzo dobrej drodzeWojan jest na bardzo dobrej drodzeWojan jest na bardzo dobrej drodzeWojan jest na bardzo dobrej drodzeWojan jest na bardzo dobrej drodzeWojan jest na bardzo dobrej drodzeWojan jest na bardzo dobrej drodzeWojan jest na bardzo dobrej drodzeWojan jest na bardzo dobrej drodzeWojan jest na bardzo dobrej drodzeWojan jest na bardzo dobrej drodze
Gdy tylko zaszło słońce, Kainici rozpierzchli się po mieście niczym stado pluskiew po futrzanym kołnierzu. Każdy ruszył w swoją stronę, załatwiać swoje plany. Wyglądało to tak, jakby zbyt długie wspólne przebywanie na małej przestrzeni, wręcz dławiło wszystkich. Złaknieni wolności i swobody krwiopijcy ruszyli zbadać miasto.
Remigius przypatrywał się temu wszystkiemu w milczeniu, aby w końcu wyprowadzić konie i ruszyć zgodnie ze wcześniejszym poleceniem w drogę powrotną.

Hubert
Długo panował nad bestią, która obudziła się w jego wnętrzu. Być może hamował go strach przed reakcją współtowarzyszy, a może coś innego. Gdy jednak został w końcu sam w stajni, puściły wszelkie hamulce. Kły wysunęły mu się na całą długość, a w duszę zalał ogień piekielnej żądzy. Hubert wybiegł ze stajni i zniknął w mroku ulic Modeny.

Wszegniew
Krew, którą posilił się Wszegniew może nie była najwyższej jakości, ale nie miało to teraz większego znaczenia. Kainita nie był wybredny. Najważniejsze w tym momencie był tylko fakt, że uzupełnił braki energii i siły.
Spacer po mieście uświadomił mu, że Modena jest ściśle kontrolowana. Nie do końca było wiadomo przez kogo. Na pewno władze miejskie o tym wiedział, ale za zwiększoną liczbą patroli stał na pewno ktoś inny.
Atmosfera w mieście była wręcz duszna od strachu i obawy. Wszegniew wyczuł to obserwując ludzi, którzy go mijali, jak i zachowanie bywalców karczm i zajazdów.
Po krótkim spacerze ruszył w kierunku gospody, która została wymieniona w liście.

Girardino
Girardino szedł za Bruno niczym cień. Obecność kruka w stajni była jawnym dowodem, że ich obecność w mieście nie jest już zupełną tajemnicą. Nie było w sumie w tym nic dziwnego. Przecież wjechali do miasta prawie, że wśród dźwięków surm i bicia dzwonów. Ktokolwiek miał pojęcie o świecie za kurtyną musiał się domyślić, że czarny powóz wiezie Kainitów.
Bruno udał się do gospody wymienionej w liście i spędził tam jakiś czas. Stojąc w pogrążonym w mroku zaułku, Girardino zauważył kruka, który przysiadł na dachu karczmy. Nie miał pewności, czy to ten sam, czy też inny ptak. Jednak fakt, że i ten kruk pełni rolę szpiega, był nie do podważenia. Kainita spokojnie obserwował okolicę i czekał.
Czuł rosnące podniecenie, jak w momencie gdy obława zbliża się na polowaniu do zwierzyny.
Nagle kruk wzbił się w powietrze, aby po chwili zlecieć w dół i wylądować na ramieniu jednego ze strażników.
Mężczyzna ów miał szlachetne rysy twarzy, skrupulatnie przystrzyżoną brodę oraz ciemne włosy upięte w długi kok. Emanowała od niego jakaś dziwna aura, która budziła niepokój w kainicie. Jakiś wewnętrzny instynkt kazał mu skryć się głębiej w mrok.
Strażnik posadził kruka na dłoni i przez kilka chwil wpatrywał w niego. Następnie uniósł gwałtownie dłoń w górę, a kruk wzbił się w niebo.
Cały patrol ukrył się w pobliżu wyjścia z gospody i czekał. W chwili gdy pojawił się Bruno, cała trójka strażników ruszyła za nim.

Girardino szedł za nimi krok w krok i już obmyślał plan ataku. Jednak po kilku minutach patrol skręcił w zupełnie inną uliczkę niż Bruno. Mimo wyczulonych wszystkich zmysłów Girardino nie był w stanie już ich dostrzec i nie miał pewności, czy nie czają się oni gdzieś w bocznej uliczce. Podobnie było z krukiem który odleciał gdzieś jeszcze pod gospodą. Kainita nie miał pewności, czy nie widzi szpiegów, czy odpuścili oni tropienie Bruna.
Gdy inkwizytor wszedł do opuszczonego domu, Girardino dokładnie przeszukał okolicę. Na szczęście nic nie znalazł, ale wcale to nie uspokoiło jego nerwów.

Bruno Savolino
Bruno z lekką obawą wszedł do środka. Dom był nie tylko opuszczony, ale także kompletnie zaniedbany. Ktokolwiek był autorem listu, wystawiał jego nerwy na ciężką próbę. Jedynymi meblami w pomieszczeniu do którego wszedł Bruno były długi, drewniany stół oraz kilka pokrzywionych krzeseł. Przy kominku w którym ledwo tlił się ogień, klęczał jakiś niski mężczyzna.
- Witaj panie - rzekł nie odwracając się od ognia - Wszystko już gotowe. Spocznij - wskazał dłonią miejsce przy stole.
Gdy Bruno usiadł, mężczyzna podszedł do ściany znajdującej się na przeciwko i ściągnął z niej ciężką kapę, zasłaniająca srebrne lustro.
- Zaraz będziesz mógł pomówić z moją panią, a ja idę przypilnować, aby nikt wam nie przeszkadzał.
Mężczyzna wyszedł, a gdy tylko zamknął drzwi na powierzchni lustra pojawiła się twarz Kapodocjanki.
- Witaj bracie. Jestem Serafina Genovese. Wybacz okoliczności w jakiś zmuszenie jesteśmy się spotykać, ale w obecna sytuacja w mieście nie pozwala na nic innego. Nasz drogi książę pozwolił, aby wrogiem na siły opanowały ulicę i siały postrach w naszych szeregach. Stąd tez te wszystkie środki ostrożności. Doniesiono mi o przybyciu nowych braci do miasta i poczułam się w obowiązku was przywitać i ostrzec, a przy okazji wypytać o wieści ze świata. Powiedz jednak bracie dlaczego przybyłeś sam? Gdzie reszta twoich towarzyszy.

Bruno prowadził rozmowę z Serafiną w miłej atmosferze. Kapodocjanka wydawała się być wobec niego szczera i uczciwa. Bez większych wątpliwości opowiadała o mieście i o tym, co się w nim obecnie dzieje. Według jej wiedzy przynajmniej czwórka z ich rasy doświadczyła śmierci ostatecznej, a może i czegoś gorszego. Łowca jest zuchwały i ma wielkie wpływy w mieście. Serafina wątpi jednak, aby miał cokolwiek wspólnego z księciem. Ponoć czcigodny Roland d'Este jest bardzo słabym władcą i wielu wykorzystywało jego naiwność i spolegliwość.

Rozmowę przerwało nagłe bicie w dzwony. Bruno mocno się zdziwił, a słowa jakie wypowiedziała Serafina tylko wzmogły to uczucie.
- Uciekaj bracie! - prawie, że krzyknęła - Łowca znowu zaatakował.

Giacomo Tito
Głód zdeterminował postępowanie i wszelkie plany, jakie miał Tito. Bestia obudziła się w nim i łaknęła ofiary. Giacomo nie mógł odkładać posiłku na później, gdyż wiązało się to ze zbyt wielkim ryzykiem. Opuścił, więc towarzyszy i ruszył na polowanie.
Nie tylko zaspokoiło ono jego żądze, ale także dało możliwość stworzenia fałszywych tropów dla łowcy, który grasował w Modenie.
Zaspokojony, pełen sił i nowej energii Giacomo spacerował po mieście, poznając jego topografię i obserwując ludzi. Na ulicach Modeny dało się wyczuć jakieś dziwne podniecenie, wymieszane z ogromnym strachem. Ludzie poruszali się szybko, jakby czym prędzej chcieli znaleźć się w swoich domach. Byli nieufni i podejrzliwi. Nawet karczmy, miejsca zwyczajowo pełne zabawy, głośnej muzyki i śpiewu, albo świeciły pustkami, albo przypominały wymarłe domostwa.
Nie mając innego planu Giacomo ruszył do gospody, która została wymieniona w liście. Liczył na to, że spotka tam swoich towarzyszy.

Charles Wortham
Wizyta na uniwersytecie nie tylko dała Worthamowi tak potrzebny w tym momencie spokój, ale i przyniosła wiele satysfakcjonujących wieści. Członkowie jego świty zapewnili mu doskonałe schronienie i miejsce z którego będzie mógł, co noc ruszać na badania. W czasie rozmowy z Vito, który przybył tutaj przed nim dowiedział się, że na uniwersytecie pojawiło się kilku wzbudzających powszechną podejrzliwość żaków. Było ich w sumie czterech. Niby się nie znali, ale kilka osób widziało ich razem. Czwórka młodych mężczyzn miała rzymski akcent i rysy typowe dla szlachetnie urodzonych. Ich zachowanie wzbudzało podejrzenie, gdyż kilkakrotnie przyłapano ich na tym, jak wędrują po nietypowych miejscach uniwersytetu. Niby nie było w tym nic zakazanego, ale wyraźnie pokazywało, że celem przybycia całej czwórki do Modeny jest coś zupełnie innego niż skrupulatna nauka na wykładach. Chodziły plotki, że są to jacyś ludzie powiązani z inkwizycją, którzy prowadzą tutaj śledztwo i wypatrują heretyków. Mówiono też o tym, że być może są to sprytni złodzieje, którzy dostali specyficzne zlecenie na kradzież, jakiś woluminów z uniwersyteckiej biblioteki. Jaka, by nie była prawda trzeba będzie mieć ich na oku, zakończył swoją relację Vito.
Bruno w krótkich słowach potwierdził obserwacje Charlesa. Ludzie w mieście żyli w jakimś dziwnym strachu. W stosunku do obcych i nieznajomych byli bardzo podejrzliwi i nieufni, a przecież Modena była ważnym miastem handlowym w Republice i takie zachowanie szkodziło tylko interesom. Liczba patroli na ulicach sugerowała, że nie tylko zwykli ludzie boją się czegoś, ale i władza ma powody do obaw i woli dmuchać na zimne. Najciekawsze jednak wieści przyniosła Clara, która ruszyła na obchód modeńskich karczma, gospód i zajazdów. We wszystkich tych miejscach panowała wręcz grobowa atmosfera. Ludzie nie bawili się, a jedynie upijali na smutno. Także tam dało się wyczuć strach i jakaś dziwną obawę. Ludzie mówili o grasującym nocami po mieście mordercy. Zdania, co do tego kim on jest były podzielone. Jedni mówili, że to jakiś zwyrodnialec, heretyk przed którym ostrzegał jeden z miejscowych księży. Ma on ponoć być uciekinierem z cygańskiego obozu, który znajduje się w pobliżu miasta. Inni mówili o tym, że to co się dzieje w mieście to robota inkwizytora, który podobno przybył do Modeny. To on urządził polowanie na czarownice i próbuje zasiać strach w sercach mieszkańców, aby w odpowiednim momencie ujawnić się jako wybawiciele do zła i heretyków. Najwięcej jednak osób mówiło, ze to robota szatańskich potworów, dzieci nocy. Mówiono między sobą szeptem, że w mroku żyją ohydne kreatury, które żywią się ludzką krwią i mięsem. Żyją one podobno w podziemiach pod miastem. Władze zorganizowały patrole, ale jak na razie na niewiele to się zdało.
Na koniec Clara zostawiła informacje na temat zamtuzu “Fiore Delizioso” prowadzonego przez Toreadorkę. Od ponad tygodnia nikt jej już nie widział, podobnie jak Claudio Fabrettiego, znanego w mieście barda i hulakę. Słuch po nich zaginął, a mężczyzna który prowadzi teraz zamtuz nic jej nie chciał powiedzieć na temat właścicielki Mariangelii.
Po wysłuchaniu relacji swoich ludzi Wortham ruszył do gospody, która została wyznaczona jako miejsce spotkań przez autora listu.


Dzwony

Około północy w całym mieście rozległo się donośne bicie w dzwony. O tej porze nie odbywało się jednak żadne nabożeństwo, ani święto. Mieszkańcy znali już dobrze ten dźwięk i wiedzieli, co on zwiastuje.
Dla Kainitów były one jednak kompletnym zaskoczeniem.

Wszegniew, Charles Wortham, Giacomo Tito
Cała trójka spotkała się w gospodzie, który został wskazany w liście jaki otrzymali. Miejsce to nie wyróżniało się niczym specjalnym, ale kobieta która przyszła do ich stolika po tym jak zapytali o Rozalindę była wręcz zjawiskowa. Była nie tylko niezwykle urodziwa i pociągająca, ale także na pierwszy rzut oka można było zauważyć, że nie jest do końca człowiekiem. Po krótkim przedstawieniu się, powiedziała, że przekaże wieść swojej pani i kazała czekać.
Kainici nie doczekali się jednak spotkania z autorem listu. Zamiast tego około północy w całym mieście rozległo się bicie w dzwony.
Po reakcji kilku bywalców gospody, którzy tak jak oni raczyli się przy stolikach mocnymi trunkami zauważyli, że nie zwiastuje to niczego dobrego. Większość bywalców pobladła, a część zaczęła żarliwie się żegnać znakiem krzyża.

Girardino
Girardino cały czas obserwował budynek w którym zniknął Bruno. Widział doskonale stróża, którego najwyraźniej wystawił gospodarz spotkania. Kainita nie został przez niego zauważony mógł więc spokojnie kontynuować swoją obserwacje.
W pewnym momencie uwagę wampira przykuł dziwny odgłos. Dochodził on od głównej ulicy, która znajdowała się jakieś 50 metrów od domu w którym odbywało się spotkanie. Girardino ruszył w tamtą stronę. Nie pokonał nawet połowy drogi, a już doskonale wiedział, co to za dźwięk. Był to odgłos jaki wydawały podkute buty, kilkunastu biegnących ludzi. Nagle cała atmosferę zdominował jednak inny dźwięk.
Kościelne dzwony rozbrzmiały w całym mieście.
Girardnio czuł, że nie zwiastują one żadnej dobrej nowiny. Wrócił w porę na miejsce, aby zobaczyć jak Bruno wychodzi z budynku.

Bruno Savolino
- Uciekaj bracie! - prawie, że krzyknęła Kapodocjanka - Łowca znowu zaatakował.
Bruno instynktownie podniósł się z krzesła i szybko analizował swoje możliwości.
- Wyjdź z budynku - powiedziała jeszcze Serafina zanim jej oblicze całkowicie zniknęło z powierzchni srebrnego lustra - Vincentto cię poprowadzi.
 
__________________
"Amnestia to jest dla złodziei, a my to jesteśmy Wojsko Polskie" mjr. Dekutowski ps. "Zapora"
"Świnie noszą koronę, orzeł w gównie tonie,
a czerwono białe płótno, porwał wiatr" Hans
Wojan jest offline