Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-02-2014, 14:45   #22
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Wszyscy byli zajęci. Nie Randall siedział sobie spokojnie z boku wpatrując się w jeden punkt. Nie wyglądał jednak jak ofiara szoku czy zmęczenia. Bez problemu reagował na bodźce zewnętrzne. Odkąd się schronili odezwał się tylko parę słów do Marii, bo jego komunikacji z Ridleyem za rozmowę uznać nie można. W końcu wziął się za sprzęt. Zdjął płaszcz i zaczął na nim przeglądać broń. Z obecnych pukawek znał dobrze tylko jedną. Różnych konwersji M4 używał często ale nie wiedział jak poprzednia właścicielka o nią dbała. Pochłonięty tym nie zwrócił uwagi, że po za zasięgiem jego słuchu toczy się rozmowa. Następnie dopasowywał ochraniacze, przypalił końcówki sznurówek i wyregulował wszystkie troki i paski by podczas marszu było mu jak najwygodniej. Następnie zaczął, również na płaszczu wykładać ekwipunek by nie nieść niepotrzebnych gambli. Gdy podszedł do niego Ezechiel trzymał właśnie zdjęcie przedstawiające Rudego z rodziną. Gdy je odrzucał przez jego myśl nawet nie przeszło, że ten człowiek miał kogoś kogo kochał. Że teraz żona i dzieci jego brata mogą zginąć. Lub wylądować jako niewolnicy. Spokojnym wzrokiem przyjrzał się Teksańczykowi.
- Chciałbym dowiedzieć się więcej o Dentyście - rzucił prosto z mostu Ez - Maria mówi, że jesteś właściwią osobą do rozmowy na ten temat.
Randall chwilę mu się jeszcze przypatrywał poważnym wzrokiem. W końcu się odezwał.
- Nie jest mi bratem nie swatem. Ale to on mnie złapał więc faktycznie poznałem go najlepiej.
- Jaką funkcję pełniłeś?
- spytał - Kiedy się spotkaliśmy po raz pierwszy nie wyglądałeś jak reszta.
- I to ma coś wspólnego z Dentystą?

Na Twarzy Fraya wykwitł delikatny uśmieszek.
- Wszystko ma, chce dowiedzieć się o nim jak najwięcej. - Ez zachowywał ponurą minę. - Ma znaczenie jeśli ci zaufał. Chociaż częściowo.
- Zaczynam się zastanawiać kto jest tematem Twojego zainteresowania. Ale dobrze. Pełniłem funkcję nadzorcy nad “komandem”, czyli grupą niewolników do której w większości zaliczali się tu obecni.

- Wiesz w takim razie jaką taktykę stosuje? Jakie ma plany? - spytał. - Rozumiem, że nie dzielili się z tobą takimi informacjami, ale może coś zasłyszałeś.
- Pewnie uciekł do Nashvile. Co do taktyki wiem tyle co inni. Miał dwie siły. Pierwszy z nich to oddział zwiadowczy, obecnie wyrżnięty. Twarde skurwiele. W większości martwi. Drugi to siły główne czyli obstawa niewolników, rodzin łowców, zaopatrzenia i tłustego dupska Dentysty. Nie wiem ilu z nich przeżyło. Pięciu? Pięćdziesięciu? Taktyki ich nie znam, jakbym mógł wcześniej poobserwować jak się szykują…
- lekki uśmieszek zastąpił inny, ten szeroki i psychopatyczny. - Większość z nich to szumowiny, potrafiące strzelać ale nie znający się na taktyce czy dyscyplinie. Są jednak i prawdziwi twardziele. Jak Rudy. Uzbrojenie też różne ale dobre. Automaty, snajperki… Pewnie też coś cięższego. Ale sporo z tego poszło na mutki i zostało porzucone. Jeżeli chcesz ich zabić to mała grupa ludzi, dobrze poprowadzonych ma szansę ich rozwalić.
- A sam Dentysta ma jakąś obstawę, stałą ochronę?
- Ezechiel… Jest wielki ale to pizda. Tchórzliwa pizda. Nie rusza się sam jeżeli nie ma wyjścia lub nie czuje się bardzo bezpiecznie. W krzaki z nimi nie chodzą ale jeżeli liczysz, że dorwiesz gnojka gdzieś samemu… Będzie ciężko.

Ezechiel odwrócił się bokiem do Fraya i wbił wzrok w ścianę, najwyraźniej analizował słowa mężczyzny. Westchnął. - Będzie ciężko - powtórzył za rozmówcą - ale Dentysta musi zginąć.
- Jak każdy.
- Przydadzą się warty
- zmienił nagle temat - stanę na straży, reszta niech na razie odpocznie.
- Dwuosobowe. Stanę z Tobą.

Ezechiel skinął głową zgadzając się, polecił Marii trochę odpocząć i poprowadził Fraya nieco dalej. Na warcie mogli porozmawiać nie obawiając się, że ktoś ich podsłucha.
- Ta kobieta, Ursula - zaczął - spowalnia nas.
Randall jednym ze swoich zwyczajów chwilę się przypatrywał rozmówcy.
- Murzyn będzie oponował.
- Tak - potwierdził - dlatego wciąż z nami jest. Przyjdzie jednak czas, gdy będziemy musieli ją zostawić. - Spojrzał Frayowi w oczy. - Albo zabić.
- To się ją zabije. Albo zostawi. Podobnie Murzyna i Szajbusa jeżeli nas zaatakują większe siły
.
Większość ludzi mówi z większą ilością emocji “jak będziesz w Nowym Jorku to znam tanią garkuchnie z znośnym żarciem”.
- Tak sądziłem - powiedział nie patrząc już na swojego rozmówcę - Dlatego Dentysta przydzielił ci to zadanie - bardziej stwierdził niż oskarżał Fraya.
- Dlatego żyję. I Ty też. Pustkowia mają swoje prawa.
Ostatnie zdanie powiedział wolno, jakby z lekkim wysiłkiem.
- Nie każdy je zna i nie każdy się do nich stosuje - odparł - Na razie czekamy.
- A Ty staruszku ciągle je pamiętasz?
- Jakoś się tu dostałem, prawda? Sam
- odparł niewzruszony.
Fray wzruszył ramionami. Więcej nie rozmawiali. Obserwowali, robili obchody i dbali o bezpieczeństwo. Głównie własnych tyłków. Innych tylko przy okazji.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline