Wszyscy byli zajęci. Nie Randall siedział sobie spokojnie z boku wpatrując się w jeden punkt. Nie wyglądał jednak jak ofiara szoku czy zmęczenia. Bez problemu reagował na bodźce zewnętrzne. Odkąd się schronili odezwał się tylko parę słów do Marii, bo jego komunikacji z Ridleyem za rozmowę uznać nie można. W końcu wziął się za sprzęt. Zdjął płaszcz i zaczął na nim przeglądać broń. Z obecnych pukawek znał dobrze tylko jedną. Różnych konwersji M4 używał często ale nie wiedział jak poprzednia właścicielka o nią dbała. Pochłonięty tym nie zwrócił uwagi, że po za zasięgiem jego słuchu toczy się rozmowa. Następnie dopasowywał ochraniacze, przypalił końcówki sznurówek i wyregulował wszystkie troki i paski by podczas marszu było mu jak najwygodniej. Następnie zaczął, również na płaszczu wykładać ekwipunek by nie nieść niepotrzebnych gambli. Gdy podszedł do niego Ezechiel trzymał właśnie zdjęcie przedstawiające Rudego z rodziną. Gdy je odrzucał przez jego myśl nawet nie przeszło, że ten człowiek miał kogoś kogo kochał. Że teraz żona i dzieci jego brata mogą zginąć. Lub wylądować jako niewolnicy. Spokojnym wzrokiem przyjrzał się Teksańczykowi. - Chciałbym dowiedzieć się więcej o Dentyście - rzucił prosto z mostu Ez - Maria mówi, że jesteś właściwią osobą do rozmowy na ten temat. Randall chwilę mu się jeszcze przypatrywał poważnym wzrokiem. W końcu się odezwał. - Nie jest mi bratem nie swatem. Ale to on mnie złapał więc faktycznie poznałem go najlepiej.
- Jaką funkcję pełniłeś? - spytał - Kiedy się spotkaliśmy po raz pierwszy nie wyglądałeś jak reszta.
- I to ma coś wspólnego z Dentystą?
Na Twarzy Fraya wykwitł delikatny uśmieszek. - Wszystko ma, chce dowiedzieć się o nim jak najwięcej. - Ez zachowywał ponurą minę. - Ma znaczenie jeśli ci zaufał. Chociaż częściowo.
- Zaczynam się zastanawiać kto jest tematem Twojego zainteresowania. Ale dobrze. Pełniłem funkcję nadzorcy nad “komandem”, czyli grupą niewolników do której w większości zaliczali się tu obecni. - Wiesz w takim razie jaką taktykę stosuje? Jakie ma plany? - spytał. - Rozumiem, że nie dzielili się z tobą takimi informacjami, ale może coś zasłyszałeś.
- Pewnie uciekł do Nashvile. Co do taktyki wiem tyle co inni. Miał dwie siły. Pierwszy z nich to oddział zwiadowczy, obecnie wyrżnięty. Twarde skurwiele. W większości martwi. Drugi to siły główne czyli obstawa niewolników, rodzin łowców, zaopatrzenia i tłustego dupska Dentysty. Nie wiem ilu z nich przeżyło. Pięciu? Pięćdziesięciu? Taktyki ich nie znam, jakbym mógł wcześniej poobserwować jak się szykują… - lekki uśmieszek zastąpił inny, ten szeroki i psychopatyczny. - Większość z nich to szumowiny, potrafiące strzelać ale nie znający się na taktyce czy dyscyplinie. Są jednak i prawdziwi twardziele. Jak Rudy. Uzbrojenie też różne ale dobre. Automaty, snajperki… Pewnie też coś cięższego. Ale sporo z tego poszło na mutki i zostało porzucone. Jeżeli chcesz ich zabić to mała grupa ludzi, dobrze poprowadzonych ma szansę ich rozwalić.
- A sam Dentysta ma jakąś obstawę, stałą ochronę?
- Ezechiel… Jest wielki ale to pizda. Tchórzliwa pizda. Nie rusza się sam jeżeli nie ma wyjścia lub nie czuje się bardzo bezpiecznie. W krzaki z nimi nie chodzą ale jeżeli liczysz, że dorwiesz gnojka gdzieś samemu… Będzie ciężko.
Ezechiel odwrócił się bokiem do Fraya i wbił wzrok w ścianę, najwyraźniej analizował słowa mężczyzny. Westchnął. - Będzie ciężko - powtórzył za rozmówcą - ale Dentysta musi zginąć.
- Jak każdy.
- Przydadzą się warty - zmienił nagle temat - stanę na straży, reszta niech na razie odpocznie.
- Dwuosobowe. Stanę z Tobą. Ezechiel skinął głową zgadzając się, polecił Marii trochę odpocząć i poprowadził Fraya nieco dalej. Na warcie mogli porozmawiać nie obawiając się, że ktoś ich podsłucha. - Ta kobieta, Ursula - zaczął - spowalnia nas. Randall jednym ze swoich zwyczajów chwilę się przypatrywał rozmówcy. - Murzyn będzie oponował. - Tak - potwierdził - dlatego wciąż z nami jest. Przyjdzie jednak czas, gdy będziemy musieli ją zostawić. - Spojrzał Frayowi w oczy. - Albo zabić.
- To się ją zabije. Albo zostawi. Podobnie Murzyna i Szajbusa jeżeli nas zaatakują większe siły.
Większość ludzi mówi z większą ilością emocji “jak będziesz w Nowym Jorku to znam tanią garkuchnie z znośnym żarciem”. - Tak sądziłem - powiedział nie patrząc już na swojego rozmówcę - Dlatego Dentysta przydzielił ci to zadanie - bardziej stwierdził niż oskarżał Fraya. - Dlatego żyję. I Ty też. Pustkowia mają swoje prawa.
Ostatnie zdanie powiedział wolno, jakby z lekkim wysiłkiem. - Nie każdy je zna i nie każdy się do nich stosuje - odparł - Na razie czekamy.
- A Ty staruszku ciągle je pamiętasz?
- Jakoś się tu dostałem, prawda? Sam - odparł niewzruszony. Fray wzruszył ramionami. Więcej nie rozmawiali. Obserwowali, robili obchody i dbali o bezpieczeństwo. Głównie własnych tyłków. Innych tylko przy okazji.
__________________ [...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...] |