Gospoda Fabrizio Dinatale.
Giacomo usiadł wygodnie lecz spięty i cały czas gotów do ewentualnej potyczki, opierając but z wysoką cholewą o kant stołu i za plecami mając ścianę.. Przysłuchiwał się, skupiał na otaczających go ludziach i wypatrywał kolegów z koterii.
Gdy Wszegniew wszedł do karczmy, młodzian uśmiechnął się do niego promiennie(jak na wampira). Człowiek Północy usiadł, i przyjął podobną postawę jak Giacomo, z tymże obserwując okna.
- Pełno straży, wszędzie, nawet w zapchlonych uliczkach królestwa szczurów i włóczęgów. Nasz wjazd był sporym błędem. - Wszeg zamówił sobie dla niepoznaki kufel piwa, rozcieńczonego do tego stopnia, że już nawet szczyn nie przypominał.
Wszegniew upił łyka pomimo protestu jego odwykłego od posiłków żołądka. W półmroku i dymie karczmy ich bladość pozostawała bezpieczna od wścibskich oczu. Lekkie po posiłkowe kolory miały zniknąć bardzo szybko, a dyskrecja była dzisiaj o wiele mocniej wymagana.
- Dowiedziałeś się czegoś? - tak jak poprzednio, ściszonym głosem, niesłyszalnym dla bydła, zwrócił się ponownie do Giacomo
- Prócz tego co rzekłeś, nic rewelacyjnego się nie dowiedziałem. Choć właściwie… kurwy są tu wyjątkowo drogie, a nic nadzwyczajnego sobą nie reprezentują. - rzekł smutno - A ty, brodaczu?
-Nic. My musimy poczekać na innych by przeprowadzić rekonesans - gramatyka i odmiana słów pozostawiała u skalda wiele do życzenia, ale z każdą sekundą czuć było w zdaniach i wypowiedziach poprawę.
DZWONY!
Giacomo uśmiechając się głupio podszedł do właściciela, i sypnął na stół trochę monet.
- Daj kluczyki, dobry człowieku. Przespać się nie ma gdzie…
Gdy pozyskał klucze do mieszkania, poszedł na górę, przy okazji mrugając porozumiewawczo do Wszegniewa i Charlesa. |