Potężny Gunther dziarsko ruszył na narowistego konia, gotów pokazać mu, który z nich dwóch był w tej grupie dominującym samcem. Można było sądzić, iż zwierze instynktownie poczuje bezwzględność i siłę nowego właściciela i ulegnie jeszcze nim dojdzie do rękoczynów.
Gunther s. przetrwania d20= 15 porażka
Niestety nie tym razem. Koń wyczuł rzucone mu wyzwanie i miast ulec, wyrwał się potężnym szarpnięciem do góry, młócąc ostrzegawczo powietrze potężnymi kopytami.
Koń WW= 7 porażka
Gunther WW = 6 sukces
Inny pewnie straciłby zimną krew i trwożnie odskoczył w obawie o zęby i integralność własnego czerepu, Gunter jednak natarł na zwierzę, chwytając jego łeb i kark w silnym i stanowczym uścisku, gotowy w razie czego dopomóc sobie orężem. Koń zaszamotał się gniewnie. Mocno.
Gunther sprawność d20=2 sukces
Chwile trwali w pierwotnym, surowym boju siłaczy, aż ogier w końcu nie ochłonął i nie poddał się woli potężnego mężczyzny.
***
W tym samym czasie Brath Cuthbert próbował zupełnie innego podejścia, planując zaprzyjaźnić się ze zlęknioną klaczą.
Cuthbert s. przetrwania d20(+1 łatwy)=12 porażka
Gwiazdka mimo spokojnego tonu głosu i ostrożnych ruchów kapłana nie wyglądała na przekonaną. Co prawda dała się dotknąć, ale świętobliwy mąż wyczuwał jej przyspieszone bicie serca i widział w dużych, poczciwych oczach poza zrezygnowaniem i chwilową kapitulacją również głęboko zakorzeniony strach.
Chwilowo najwyraźniej pozostało mu zaakceptować taki stan rzeczy i przyjrzeć się uważnie gniademu wierzchowcowi, trawionemu tajemniczą chorobą
Cuthbert medycyna d20(-3 za inny gatunek)= 11 porażka
Niestety, nawet przygotowanie kapłańskie do posługi u Pana Leśnych Ostępów nie wyposażyło go w tym przypadku w potrzebną tu wiedzę.
***
Gdy tak konferowali, dywagowali i badali, w magazynie niespodziewanie pojawiła się nowa osoba. I rzec można było, że była to niespodzianka raczej przyjemna. W tym przypadku chodziło bowiem o całką urodziwą, choć wyraźnie zdyszaną i roztrzęsiona mieszczankę. Na oko można było rzec, iż liczyła nie więcej niż dwadzieścia pięć lat.
- Oh... mości dobrodzieje... ooh - poprawiła burze opadających jej na twarz czarnych loków.
- Taka rada jestem, że jeszcze zdążyłam, nim wyjechaliście!
Oddychała ciężko, tak, że wyraźnie widać było zarysy falujących gwałtownie, niemal rozsadzających gorset piersi.
- Ponoć do faktorii jedziecie, ooh! - rzuciła cała pokraśniała z wysiłku.
- Małżonek mój, kochany Paulik, się tam zatrudnił zeszłego lata do srogiej harówki, by mnie i córki nasze wśród biedy wszechobecnej wyżywić! - zaczęła opowiadać z przejęciem, nadal ciężko oddychając.
- Wrócić miał przed zimą z zarobioną gotowizną, jednako do dzisiaj nic o nim nie słyszałam! - zaszlochała, jakoby wspomniała i szlachetnego męża i trudy ostatnich miesięcy
- Każdego dnia do bogów się modlę, coby nie okazało się, że jacyś nikczemnicy go w drodze do domu napadli!
Spojrzała na nich dużymi, błyszczącymi oczami, w których pojawiać się już zaczęły pierwsze łzy.
- Zaklinam wasi błagam, dobrzy panowie! - padła teatralnie na kolana.
- Jeśli w waszych sercach dobro gości, zechciejcie na miejscu o niego wypytać! Na imię ma Paul, Paul Kentner, pewnie go będą kojarzyć, bowiem jakiś czas temu stracił przy wyrębie część prawego ucha. Miejcie litość dla opuszczonej małżonki i porzuconych dzieci!