Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-02-2014, 09:32   #29
malkawiasz
 
malkawiasz's Avatar
 
Reputacja: 1 malkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie cośmalkawiasz ma w sobie coś
- Hubertusie… - Giacomo schował twarz w dłonie i zaczął szlochać, gwałtownie wzruszając ramionami. Łkał jak człowiek, przerywając grobową ciszę jaka zapadła po mowie Kapadocjanki. - Dlaczego, Boże, dlaczego… kto będzie następny - gwałtowny oddech wstrząsał nim w suchych spazmach. - On zginął… Umarł na śmierć - wycierając nos, wlał w siebie zawartość kieliszka i oparł się o krzesło oddychając ciężko - Jesteśmy następni, to niczym Miecz Damoklesa wisi nad naszymi głowami, bracia! - uderzył w stół, widząc twarze patrzące na niego w bezuczuciowy, zwykły dla wampira sposób. Być może z pogardą.

Serafina popatrzyła na wampira z mieszaniną pogardy i zdziwienia. Na jej twarzy zagościł kpiarski uśmieszek.

- Spójrzcie na siebie, i odpowiedzcie sobie na pytanie - dlaczego zginął? Bo był wąpierzem, tak jak my. Pomyślcie chwilę - mimo iż jesteśmy sługami Pana, to niedoskonali jesteśmy, i w każdym z nas bestia może się przebudzić, i skończymy jak nasz towarzysz. Jak możecie być tak nieczuli, kiedy pod ciosami grzeszników umiera kolejny z naszych braci! Mało wam śmierci?! - opadł znowu na siedzenie - Sąd się zbliża…

Przez chwilę siedział tak i chlipał cicho, po czym odchrząknął, i zupełnie poważnie rzekł:

- Przepraszam.

- Szanowny panie Bruno, zaiste dziwną dobrałeś sobie kompanię, doprawdy przedziwną. - rzekła Serafina z szerokim uśmiechem.

- Gwoli ścisłości - Giacomo gwałtownie spoważniał, a jego oblicze nie wyglądało jak oblicze kogoś kto przed chwilą płakał - Nie jesteśmy kompanią Bruno, cokolwiek o nas mówił. Jesteśmy luźną koterią, a Bruno nikogo z nas nie “dobierał” jak, nieprzymierzając niewolników - po chwili, Giacomo złapał się za głowę i stęknął. Zastygł z grymasem bólu na twarzy, i oparł się o krzesło.

Wampirzyca nawet nie spojrzała w stronę Giacomo, który próbował się tłumaczyć ze swojego zachowania, jak i tego kto kim jest w tej grupie nieumarłych. Wyglądało na to, że Serafina czeka, aż głos zabierze Bruno.

- Bezrozumne potwory… nieumarłe małpy, ścierwojady, dekadenckie zwierzęta…
- mamrotał do siebie, ściskając głowę, która zdawała mu się wybuchać.

Bruno przez dłuższą chwilę przysłuchiwał się rozmowie i przyglądał swoim kompanom. Bawił się do tej pory kielichem, z którego nie uszczknął ni kropli. Zdawał się być zatopiony w swoich myślach. Gdy jednak wywołano go do głosu uśmiechnął się przyjaźnie wzniósł puchar w salucie w stronę ich gospodyni i wypił prawie połowę. Miał nadzieję, że ten gest zaufania nie wyjdzie mu potem bokiem. Uznał jednak, że wrogów już mają pod dostatkiem i potrzeba mu bardzo sojuszników, gdyby się okazało, że koteria się rozpadnie. Gra zaczęła iść o bardzo wysokie stawki, a wiadomo, że wtedy na szali kładzie się swoją głowę. Wstał i uśmiechnął się przyjaźnie, przynajmniej taki miał zamiar.

- Tak. Rzucił nas tu wszystkich los i nikt się o nasze zdanie nie pytał. Z drugiej jednak strony wszyscy jesteśmy dorośli i zwykliśmy do tego by brać się z naszym losem za bary. Prawda? - Potoczył spojrzeniem po obecnych lecz nie oczekiwał odpowiedzi.

- Dzięki uprzejmości naszej gospodyni udało mi się dopasować kilka elementów do naszej zagadki. Przypuszczam, że gdy połączymy nasze siły uda nam się rzucić światło na tą tajemnicę. - Wypowiadając te słowa uśmiechnął się lekko. W ustach kogoś z klanu Lasombra słowa na temat rzucania światła mogły być odczytane za drwinę.

- Na zaproszenie tutejszego proboszcza przybył jakiś czas temu przedstawiciel Świętego Oficjum. Tym zawezwanym Inkwizytorem jest ojciec Adolfo Vincetti. Znam go z opowieści. Postać znana i niebezpieczna. Surowy inkwizytor i doskonały śledczy. Mój ojciec twierdzi, że ojczulek zna świat zza zasłony. Ma jakieś kontakty z Rodziną jak i magami.

- Jego gospodarz, ten klecha to tez niezłe ziółko z tego co twierdzi nasza droga gospodyni. Ponoć to niezwykle przebiegły człowiek. Zna sekrety mroku i jest w zażyłych stosunkach z księciem. Ponoć zna się także na magii i przyzywaniu demonów.

- Jakby tego było mało, z tego co pamiętam na jego terenie urzęduje jeszcze Tremere. Nie wiem czy on bierze udział w spisku, ale zakładam najgorsze.

- No to by była chwilowo na tyle z moich Hiobowych wieści. Poza tym osobiście myślę, że Hubert jeszcze nie przywitał stwórcy, ale to już tylko moje przeczucie.

Serafina z uśmiechem i zadowoleniem przyjęła zarówno toast, jak i przemowę Bruna. Gdy ten skończył, wstała i przeszła się wokół stołu:

- Musicie wiedzieć panowie, że w Modenie od dawne dzieje się źle. Zarówno w książęcej rodzinie, jak i wśród innych Kainitów. Powiecie, że to rzecz niemal codzienna, ale nasze miasto było do tej pory niemal oazą spokoju. Ostatnie miesiące jednak wiele zmieniły. Tak, jak rzecz Bruno bardzo prawdopodobne jest, że naszym przeciwnikiem jest ktoś ze Świętego Oficjum. Musi to być potężny człowiek, gdyż działa niemal otwarcie, a śmiem twierdzić, że tylko kwestią dni jest, gdy na placach Modeny zapłoną stosy. Stosy przygotowane dla nas i naszych popleczników. Jak widzicie ja jestem bezpieczna. Moja kryjówka wydaje się niemal twierdzą. Nie mogę jednak znieść tego, że jakiś śmiertelnik aż tak się rozpanoszył i sieje postrach w moim mieście. Chciałabym zrobić z tym porządek, ale brakuje mi środków. Wasze przybycie jest dla mnie szansą. Jeżeli dobrze to rozegramy każdy z tutaj obecnych może ugrać coś dla siebie. Większość z was mi nie ufa, ale dzięki postawie waszego przyjaciela - tutaj wskazał głową na Bruna - ja zaufam wam.

Wampirzyca zbliżyła się do ciał wiszących we wnęce i utoczyła sobie krwi jednego z nich do kielicha.

- To są szpiedzy inkwizytora - rzekła niemal tryumfalnie - Jeżeli zgodzicie się na współpracę ze mną, jest gotowa podzielić się tym, co udało mi się z nich wydobyć.

- Nieźle, zabić czworo ludzi. Prawdziwy honor.

- Co masz na myśli, panie? - spytała wpatrując się w Giacomo zimnym, pozbawionym emocji spojrzeniem.

Giacomo przekrzywił tylko głowę jak kot. Cała jego twarz pozostawała neutralna w wyrazie.

Wszegniew do tej pory milczał. Było mu to na rękę bo na dobrą sprawę w Italyi był dopiero od niedawna, porównując staż i znajomości reszty. Jednak to czego nie dzierżył najbardziej, to wciskającego się swoim zafajdanym tyłkiem chrześcijańskiego, zapchlonego kościoła. Ot zasadnicza różnica od ludzi północy to to, że ci zawszeni roznosiciele idei kanibalizmu i wampiryzmu, jak zna złość tępili wszelkie nienaturalne, sprzeczne z ich “bogiem” istnienie. Nie jeden raz w ciągu swoich wypraw słyszał o ingerencjach starych wojów, którzy wrócili z Odynowej sali by pomóc tym czy innym wojskom. Wiele razy słyszał jakoby na przeciwników wilki miały się rzucić wiedzione jakimś iście ludzkim rozumem. Znał nawet starego zrzędę mieszkającego w lesie, który podobno umiał rozmawiać z psowatymi. Kto wie czy nie był to jeden z chodzących pod księżycami.

Co gorsza, hipokryzja Oficjum roztaczała się po jego Ojcowskich Prusach, niejednokrotnie paktując z okolicznymi wilkowatymi tylko po to by na sam koniec podziękować im srebrem i stosem.

- Weź się w garść, jesteś jakaś baba, przekupka na targu, czy chłop? - zwrócił się do Giacomo - Nie biadol nad losem innych jeśli nie mogłeś samemu tego losu zmienić. Opłakuj tych którym na twych oczach odrąbano łeb lub wywleczono na zewnątrz trzewia. Tych co niejeden raz ratowali twoje własne plecy przed niedostrzeżonym ostrzem. Tymi których ledwo co znasz zostaw by opłakać ich mogła rodzina, o ile jakąś mają.

Splunął na podłogę z przyzwyczajenia - A co do oficjum, lepsza śmierć niż takie gnicie - tu wskazał na wisielców - ale szpieg to kłamca i podstępniak, nie godzien szybkiego zakończenia żywota. - Pomerdał na oczach Serafiny paluchem w kielichu z juchą - W mych stronach, jeśli nie ufasz gospodarzowi, choćby to nie był twój najlepszy druh, obrażasz wszystkich biesiadników - skald dalej ostentacyjnie merdał paluchem w jusze - lecz u nas nikt, nawet największy wróg, goszcząc poselstwo, kogokolwiek, nie dopuści by jadło było złe czy zatrute. Zawsze to oni zaczynają biesiadę, a goście posilają się tym samym co przed chwilą trafiło do ust ich gospodarza. To okazanie szacunku gościom by nie musieli się obawiać. - wyciągnął palec i oblizał jakby nie dopuścił się żadnej obrazy - dlategom rad za ten poczęstunek i liczę że z powodu mojej prywatnej niechęci do klechów przydam się i pókim stąd nie wyjadę, żaden nóż w plecy nie zostanie mi wbity. Z doświadczenia jednak wiem, że to co zabija nie musi ukrywać się w samym mieście. Osobiście szukałbym kryjówek tego czegoś poza murami, gdzie nie łatwo natknąć się na potencjalnie niechcianych gości. Mógłbym się na taki zwiad udać o ile jest jakieś inne wyjście z miasta, chociażby POD strażnikami.

Na poświadczenie swych słów wychylił duszkiem całą zawartość kielicha, powstrzymując się od odruchowego beknięcia, którego zawody urządzano na każdej niemalże wyprawie. Bariera językowa niezbyt pomagała zrozumieć Wszegniewowi szczegóły wypowiedzi wampirzycy, zrozumiał większość a część samemu sobie dopowiedział. Uśmiechnął się do ponurej Kapadoccianki i stwierdził, że gdyby wampiryzm nie niwelował prężności kuśki to jej kształty na pewno zmniejszałyby mu portki w tamtejszych rejonach.

- Kto wie, może w mieście i na obrzeżach mamy do czynienia tylko z ręką, czy nogą, a głowa siedzi całe dnie drogi stąd… - powiedział już nieco ciszej

-Wszegniewie, nie chciałem obrażać gospodyni. Po prostu nie pijam takiej krwi i wierz mi mam dobre ku temu powody. Wspomnij Cuchulainn'a i to jak zginął. Ja nie mam zamiaru powtórzyć jego losu - spojrzał na Serafinę - Jestem gotów do współpracy, pod warunkiem że nikt nie będzie się wtrącał do moich nawyków żywieniowych ani z tego powodu traktował mnie z góry. I porzućmy wreszcie ten cały savoir - vivre i przejdźmy do konkretów. Męczy mnie już to i strasznie spowalnia nasze działania.

- Zasady kultury obowiązują nawet po śmierci - rzekła spokojnie gospodyni - A zaufanie w naszym plemieniu, to ważna rzecz. Skoro przyszliście do mnie w gościnę, to znaczy, że chyba mi ufacie. Z Brunem już zdążyłam porozmawiać i przypadł mi on do gustu. A wasza postawa pozostawia wiele do życzenia. Zastanawiam się, czy warto was obdarzyć zaufaniem i angażować się w sojusz z wami. Wasze zachowanie dobitnie pokazuje, że gardzicie mną i uważacie się za lepszych ode mnie. Być może tak jest w istocie, ale to ja mam cenne informacje, nie wy. Na teraz moje słowa są takie. DO następnego wieczora możecie pozostać w tym miejscu. Do tego czasu namyślę się, co i jak. Jeżeli się do was nie odezwę oznacza to, że nie mamy ze sobą nic wspólnego i macie stąd odejść wraz z zachodem słońca. Jeżeli uznam, że warto z wami współpracować, to dam wam znać. A teraz pozwólcie panowie, że was opuszczę.

Kapodocjanka wstała, ukłoniła się dworsko i wyszła z pomieszczenia. W komnacie, o ile można było to miejsce, tak nazwać, pozostali kainici z Wenecji oraz trójka sługa Serafiny.
 
malkawiasz jest offline