Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-02-2014, 17:25   #8
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny


- Wanrag Varr an' urh Zak Zharr. - Helvgrim przemówił do siebie szeptem w khazalidzie. Od dawien dawna nie używał dialektu falg i od dawien dawna nie widział drugiego khazada. ~ Czyżby synowie i córki Grungniego i Valayi opuścili tę krainę ?~ Zastanawiał się azkarhańczyk. Los zdawał się doświadczać Helvgrima na swój okrutny sposób. Zostawił wielu towarzyszy w przydrożnych grobach, innych skrytych na wrzosowiskach pod niewielkimi stosami kamieni, jeszcze innych w zapomnianych kurhanach w lasach których nikt nie nazwał... nie było wielu takich których Sverrisson pożegnałby uściskiem dłoni i by rozstali się na trakcie lub pod dachem oberży... a szkoda. Wielu zacnych kompanów bogowie wezwali do siebie choć ci nie byli na to jeszcze gotowi, a Helvowi jakoś przeżyć się udało. Tyle razy, tyle ran, tyle lat, krasnolud żył i niósł w sercu swą smutną kronikę, obawiał się jednak że być może kolejnym kompanom przyjdzie biesiadować z przodkami już wkrótce. Kto wie, może właśnie szczęśliwa z pozoru passa dobiegła już kresu?

Helv pchał wózek i spoglądał raz po raz, spod swych krzaczastych brwi, na Anzelma. Szlachcic był zaprawdę dobrym człekiem i khazad wiedział że będzie bronił go do śmierci, jego lub własnej. Jednak ten cały wózek to było nielada dziwactwo ze strony Anzelma i jeno sam właściciel wiedział co na ów wózku się znajduje. Sverrissona nie ciekawiło to, wiedział że jeśli szlachetka uzna za konieczne by poinformować swego podkomendnego o zawartości znajdującej się pod płachtą to tak właśnie zrobi. Całość spowalniała pochód co prawda ale szczęściem wszystko to nie było takie cieżkie na jakie wyglądało, dlatego grzęznąc w błocie po kolana, krasnolud pchał wózek tak długo aż ten nie stanął u celu, w wozowni. Helvgrim otrzepał się z co większych grud błocka które przykleiły się do ud i spojrzał na bramę.

- Człeczyny tu bardzo ufne co? Okolica taka sobie a brama po nocy rozwarta stoi. Widać sami głupcy tu lub strachu w sercu nie mają. - Krasnolud skomentował tym sposobem otwartą bramę, brak stajennego lub kogokolwiek kto by strzegł zajazdu nocą przed banitami lub czym gorszym jeszcze co z lasu wyleźć może.




Pijany mytnik w drzwiach w sumie nie zdziwił krasnoluda, a mytnik to był na pewno wnosząc po jego przerywanych czkawką słowach. W pierwszej chwili Helv myślał by odepchnąć nachlanego w trzy dupy poborcę na bok i zrugać w kilku słowach za gówniane sprawowanie obowiązków, wszak u khazadów obowiązek był rzeczą świętą... ale gdy zmęczony podróżą Sverrisson poczuł zapach gorzałki od człeka i wyobraził sobie jej smak, złość odeszła na bok a pojawiło się pragnienie. Khazad przełknął ślinę raz i drugi i jego myśli zboczyły na trudny tor, myślał jak pogodzić swą pracę, ba, obowiązek z kilkoma flaszkami wódki? Czy to w ogóle było możliwe?

Potężna błyskawica rozdarła niebo w ten czas i rozświetliła błękitnym światłem okolicę. Helv ostatni raz rzucił okiem na podwórze i przystań na końcu drogi która sama zamieniała się w błotnistą rzekę. Wszystko zdawało się być w porządku, dlatego krasnolud zsunął kaptur i zdjął z siebie płaszcz, kilka razy trzepnął nim tak by usunąć nadmiar wody... po czym przekroczył próg karczmy.

***

Broń i zbroja musiały być widoczne dla klienteli karczemnej, Helv zawsze dbał o ten wizerunek, zapewniał on możliwie dużo spokoju wśród miejscowych. Na dziesięciu ludzi czterech zawszo miało zwyczaj wszczynać burdy, z tych wspomnianych czterech groźny wygląd Helvgrima potrafił odstraszyć dwóch, zatem to i tak był dobry wynik w rozumowaniu górskiego wojownika. W tej jednak karczmie, Człowieku w Kapturze, takiej potrzeby raczej nie było, gdzie okiem sięgnąć spokojni byli ludzie, okoliczni wieśniacy lub znużeni drwale, może jakiś podróżny który szukał jedynie ciepłego łóżka, nic poza tym. Spokój i cisza, tego właśnie szukał Sverrisson, spokoju.

-... a zatem to głupcy. - Krasnolud półgłosem nawiązał do swego komentarza który rzucił w wozowni pod adresem zarządców zajazdu i faktu otwartej bramy. Kilka zaciekawionych spojrzeń ze strony obecnych w zajeździe, kilka odwzajemnionych, zbyt nachalnych obserwacji i można było szukać miejsca do spoczynku. Wolnych stołów było mnogo ale w taki ziąb i ulewę najlepsze miejsce było zajęte, nie dziwota. Wskazujący palec Helva obrał za cel ławę która stała najbliżej kominka, siedziało przy niej dwóch ludzi, wyglądali na miejscowych, być może rolników. Za wskazaniem khazad ruszył do owego stolika i stanął przed siedzącymi tam. Przemówił.

- Ja i moi towarzysze strudzeni jesteśmy i przy ogniu ogrzać się chcemy. Kufel warzeńca dla każdego z was za to miejsce . Zgoda? - Syn Svergrima nie był znany z umiejętnych pertraktacji ale pewne sprawy w życiu były proste, nie prosił o wiele i nie oferował w zamian wiele, liczył na ugodowość miejscowych... i nie pomylił się.

- Stoi. - Przytaknął jeden z mężczyzn, miał rozbitą wargę i spracowane dłonie, jego usta uniosły kąciki w lekkim uśmiechu po czym otworzyły się ukazując przegniłe zęby. Chłopina cieszył się jakby zrobił interes życia. Chwycił swój kufel i kiwnął towarzyszowi, po czym obaj wstali i zasiedli przy stole pod ścianą.

Helvgrim usiadł przy ławie i dał znak głową Anzelmowi że najlepsze miejsce przy kominku jemu zarezerwował. W ten czas zdjął też buty i zaczął czyścić sztyletem podeszwy z błota. W karczmie śmierdziało gotowaną kapustą, mokrym psem, ludzkim potem, suszącymi się ubraniami i palonym opałem, dlatego zapach śmierdzących stóp Helva nie był właściwie wyczuwalny. Gdzieś w tle krasnoludzki nos rozpoznał też woń świeżego chleba i pieczonego drobiu ale to może jedynie utrudzony rzeczną podróżą umysł płatał figle. Trud było powiedzieć.

Po chwili zjawił się karczmarz i rozpoczął tyradę którą każdy podróżnik słyszał po tysiąckroć, a wszystko to by zarobić choć pół miedziaka więcej.

- Oberżysto, zapach waszej potrawki czuć było już na dwie mile w górę rzeki, wiesz o tym? - Helv ropoczął wymianę nieszczerości karczemnych i puścił ukradkiem oko do Rudiego, który też pewnie lubił podjeść dobrze jak i Helvgrim. Zamówienia zostały złożone i karczmarz robił swoje. Khazad zaś odstawił buty w pobliże paleniska, zdjął też i wyżął skarpety które położył na butach bo jeśli czegoś Helv nie lubił bardzo to były to właśnie mokre buty. Trudy szlaku syn Svergrima znał dobrze i potrafił z nimi żyć ale to nie znaczyło że je wielbił, gdy była okazja by odpocząć czy osuszyć buciory to należało to zrobić, kto wie kiedy znów trafi się pod dach? To wiedzieć mogli jeno bogowie.

Po dłuższej chwili oberżysta wrócił z kuflami i szklanicami, a krasnolud upewnił się że dwaj którzy odstapili wcześniej stół dostaną swą zapłatę w postaci dwóch kufli warzeńca.

- Na mój koszt, mości gospodarzu, weź sobie kufel i dosiądź do nas. Opowiedz co u was, co słychać na szlakach okolicznych? - Helvgrim zaprosił karczmarza do stołu, jednak w tonie wypowiedzi wyraźnie dało się słyszeć że krasnolud nie bierze pod uwagę odmowy właściciela zajazdu. Wiadomo było wszak że im bardziej spasiony człek tym bardziej rozwiązły bajcarz z niego, a teraz każda wiedza na temat bezpieczeństwa na trakcie była istotna... no, a ten karczmarz był spasiony jak mało kto to i wiedzieć musiał pewnikiem wiele.
 
VIX jest offline