Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-02-2007, 23:24   #1
Milly
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
[opowiadanie] Opowieści o Lindis Lightdream

Ognisko powoli dogasało, a wokół prowizorycznego obozu rozbitego na skraju lasu zapadały coraz większe ciemności. Lindis ocknęła się z półsnu i drżąc na całym ciele z zimna, nieco zdezorientowana zaczęła rozglądać się dookoła. Wyglądało na to, że jakiś czas temu musiała minąć już północ - dwa księżyce na dobre rozpoczęły swoją wędrówkę po nieboskłonie, oba w pełni. Nie wróżyło to niczego dobrego, szczególnie samotnej kobiecie opiekującej się nieznajomym, rannym mężczyzną na skraju dość osobliwego lasu...
Lindis nie tracąc czasu na rozmyślania o tym, co jeszcze może przytrafić jej się tej nocy dołożyła kilka szczap drewna do dogasającego ognia i rozdmuchała nieco ognisko. Suche drewno natychmiast zajęło się płomieniami, a zawsze wesołe iskry strzeliły w górę, wprost w twarz większego z księżyców. Okrąg światła powiększył się na tyle, że oświetlił kilka drzew ze zwartego szeregu ściany lasu. Kobieta choć przez chwilę mogła nie martwić się o to, co wiło się i pełgało w mroku. Na pewno nic nie przekroczy granicy światła, a dopóki oni znajdowali się w jego środku nic im nie groziło. Przynajmniej Lindis miała taką nadzieję... Z lekką obawą spojrzała na stertę drewna leżącą niedaleko ogniska i wreszcie zwróciła swoją uwagę na rannego.
Mężczyzna leżał przykryty wszystkim, co tylko Lindis mogła znaleźć w jego i swoim bagażu - ubraniami, oprawionymi skórami zwierząt, kocem i płaszczami. Gdyby nie pot gęsto perlący się na jego czole, sprawiający, że jego ciemne włosy lepiły się do mokrej skóry i nierówny, przyspieszony oddech, można by przypuszczać, że człowiek ten śpi zdrowym, mocnym snem. Jego twarz była spokojna, wręcz kamienna i nie zmącona żadnymi grymasami bólu czy objawami gorączki. Jednak rozpalona skóra przeczyła temu i wskazywała na to, że jego organizm poważnie walczy ze wszystkimi obrażeniami, jakie posiadał. Lindis odkryła go nieco i sprawdziła dokładnie rany oraz zmieniła opatrunki. Nie uszło jej uwadze to, że jeszcze kilka godzin temu, gdy go znalazła, był w dużo gorszym stanie niż obecnie. Jego dość szybki powrót do zdrowia nie był bynajmniej jej zasługą, gdyż nie posiadała ani takich środków, ani zdolności, żeby wyleczyć kogokolwiek z właściwie śmiertelnych ran. Doszła jednak do wniosku, że tym faktem martwić się będzie dopiero rano, a teraz postara się przeżyć tą noc i nie dać się pokonać niczemu, co mogłoby się czaić w mroku nocy. Zamoczyła kawałek płótna w garnuszku z wodą i przemyła twarz rannego.
Nagle gdzieś w głębi mrocznego lasu rozległ się potworny, przeciągły kwik, przechodzący co chwilę w rżenie i z powrotem w kwiczące, rozpaczliwe wołanie o pomoc zwierzęcia. Lindis zerwała się na równe nogi, a serce podskoczyło jej aż do gardła i za nic na świecie nie chciało uspokoić swojego szalonego rytmu. Stała tak i wsłuchiwała się w odgłosy dochodzące z mrocznego lasu, a po głowie skakała jej tylko jedna uporczywa myśl: "Jego wierzchowiec..." Jeszcze długo po tym, nim ucichły straszliwe kwiki zarzynanego konia, Lindis nie mogła opanować drżenia rąk, a te kilka godzin, jakie pozostały do świtu jawiły jej się jako najgorszy koszmar całego jej życia...
 
Milly jest offline