Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-02-2014, 22:13   #28
Bebop
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Powieki powoli się otworzyły, wyczucie nabyte w ciągu wielu lat przebywania na pustkowiach zadziałało lepiej niż najnowocześniejsze radary. Ze snu wyrwał go stukot powtarzający się raz za razem. Wydawało mu się, że to czyjaś pięść z uporem uderza o ścianę. Odgłos na moment zanikał, zagłuszany przez pojedyncze błyskawice.

Zmienił pozycję na siedzącą i rozejrzał się po pomieszczeniu, nigdzie nie było widać jego kompanów. Na zewnątrz panował mrok z rzadka tylko rozświetlany piorunami. Było późno, najwidoczniej pozostali wciąż spali. Ezechiel chwycił za swój rewolwer i nóż, następnie powoli wstał na równe nogi. Chłód dawał mu się lekko znać, zdecydowanie przyjemniej było pod ciepłym kocem i przeszła mu przez głowę myśl by zakopać się pod nim i zignorować niepokojące odgłosy. Wyparł to jednak szybko ze swego umysłu.

Przez kilka sekund przyzwyczajał wzrok do ciemności, aż wreszcie bardzo powoli i czujnie ruszył w kierunku, z którego dochodziły dziwne odgłosy. Wciąż nie dostrzegał żadnego z towarzyszy, skierował się więc w stronę dawniej kuchni, której drzwi były na wpół uchylone. Przywarł do ściany. Lekko nacisnął na klamkę, chciał zobaczyć co się za nimi dzieje, ale drzwi stawiły opór zakopane w pyle. Tymczasem nieustający dźwięk przeszedł metamorfozę, wzmocnił się, w dodatku zawtórował mu nowy. Coś jakby pękająca kość? Nie był pewien. To jednak wystarczyło by pozwolił sobie na bardziej stanowcze działanie. Naparł mocniej na drzwi, które powoli zaczęły się otwierać pod ciężarem jego rąk.

Od razu zaczął rozglądać się po pomieszczeniu, mrużył oczy, lecz panujące w pokoju ciemności skutecznie utrudniały mu orientację. Mimo to wreszcie ją dojrzał, trwało to tylko chwilę. Sylwetka wyraźna dzięki błyskom piorunów. Dość by zobaczyć stojącą w kącie Ursulę, uderzała rytmicznie głową o ścianę zostawiając na niej krwawy ślad. Rewolwerowiec przez moment przyglądał się jej w osłupieniu, zdawał się nie dowierzać własnym oczom. Czy to faktycznie mogła być ona? Jakim cudem zdołała sama utrzymać się na nogach? Podszedł do niej powoli.

- Ursula? - wyszeptał. - Ursula! - dodał już nieco głośniej, chciał żeby przestała.

Jeżeli w ogóle zdawała sobie sprawę z jego obecności to bardzo skutecznie to maskowała. Nie zareagowała na jego słowa. Mimowolnie zacisnął zęby, kiedy kolejnemu uderzeniu zawtórował trzask i świeża smuga krwi. Deakin ukrył nóż za pasem, wolną ręką chwycił ją za ramię i szarpnął. Liczył, że tym sposobem uda mu się wyrwać ją z transu.

Nawet czując jego silną dłoń nie zaprzestała, wzdrygnęła się jednak, więc coś do niej dochodziło. Szarpnął ją więc znacznie mocniej, siłą oderwał ją od ściany i cisnął na podłogę. Wylądowała na ziemi, Ezechiel spojrzał na jej twarz, a raczej to co z niej zostało. Nie wyglądało to dobrze, miała mocno poszarpaną tkankę, wgniecione czoło i zapewne uszkodzoną czaszkę. Nagłe trzask, jakby zatrzaskiwane drzwi, wyrwał go z osłupienia.

- Zaczekaj tu – rzucił i odwrócił się.

W mroku stała postać, najwidoczniej przez cały czas tak tkwiła i obserwowała jego poczynania. Nie zauważył tego wcześniej, nie usłyszał, nie wyczuł – to nie wróżyło niczego dobrego. Wróg był sprytny i nieprzewidywalny. Groteskowo uśmiechnięty, nienaturalnie blady - niczym postać z dawnych horrorów. Nie był to może Freddy Krueger, którego Deakin pamiętał ze starych filmów, lecz i tak jego widok napawał grozą. Nawet takiego weterana jak Ezechiel.

Dzieliła ich odległość zaledwie metra, oddychał ciężko, badawczo przyglądał się rewolwerowcowi. W dłoni trzymał ostry przedmiot. Deakin nie zastanawiał się długo i wziął go na cel. To właśnie podpowiadał mu instynkt, wyeliminować zagrożenia od razu po jego zauważeniu. Nagle jednak zastygł w bezruchu, sam nie wiedział czemu nie nacisnął od razu na spust. Palec głaskał go czule. Wszystko to wydawało mu się tak dziwne, nienaturalne, szalone. Minęło tylko kilka sekund, ale jemu wydawało się, iż tkwił w tej pozycji znacznie dłużej. W końcu jednak rozległ się strzał.

Kula drasnęła brzuch potwora, ten jednak skoczył do przodu czemu towarzyszył upiorny wrzask. Odgłos ten mroził krew w żyłach i nie jeden z pewnością wpadłby w panikę. W jego dłoni błysnął znajomy nóż, ten sam, który za pasem skrywał Deakin. Nie miał jednak czasu się nad tym zastanawiać. Trzonek ostrza wybił mu rewolwer z ręki, broń z łoskotem wylądowała na ziemi. Przeciwnik był szybki, zaskakująco szybki. Łatwo przebywał dzielącą ich odległość, poruszał się szybko i zwinnie. Żałował, że nie miał przy sobie swojej szabli, dzięki niej mógłby utrzymać go na odległość.Ezechiel sięgnął po nóż, nie miał zamiaru dążyć do zwarcia, lecz raczej skupiał swoją uwagę na unikaniu nadchodzących ciosów. Utrzymywał dystans, odskakiwał, gdy za bardzo się on zmniejszał.

Rewolwer zniknął mu zupełnie z pola widzenia, ciemność i wzbijające się z każdym ruchem tumany kurzu nie sprzyjały poszukiwaniom. Deakin zwinnie odskoczył od wroga, nagle jego brzuch przeszył ból. Krew zmoczyła koszulę, czuł jak spływa w dół. Nie zdołał się nad tym zastanowić, gdyż jego przeciwnik natarł na niego z zaskakującą furią.

Na karku Deakina zacisnęły się potężne dłonie, pazury wbiły się w tył głowy zostawiając krwawe ślady. Rewolwerowiec nieco na oślep próbował uderzyć w twarz przeciwnika, ten jednak zdołał w ostatniej chwili wykonać unik. Następnie z niesamowitą siłą przyciągnął twarz Ezechiela do swojej, Deakin poczuł jego cuchnący oddech. Wreszcie z ciemności wyłoniły się rysy twarzy potwora. Uległy jednak zmianie…

Tylko instynkt sprawił, że rewolwerowiec zdołał nadgarstkiem zablokować nadchodący cios. Ostrze noża zawisło w powietrzu, z każdą mijającą sekundą zbliżało się coraz bliżej jego oka. Czyżby wzrok płatał mu figle? Umysł oszalał? Widział samego siebie, walczył z sobą. Na to nie był przygotowany. Resztkami sił starał się utrzymać ostrze z dala od swego oka. Uderzył nożem w rękę wroga.

To był błąd. W pomieszczeniu rozległ się przerażający krzyk rewolwerowca, gdy ostrze ku jego zaskoczeniu wbiło się w rękę. Zranił sam siebie?! Jak to możliwe?! Usłyszał jeszcze śmiech bestii nim nóż zagłębił się w jego oko. Wyjąc z bólu i rozpaczy wyrżnął na podłogę. Mężczyzna nagle rozmył się w powietrzu, został tylko staruszek. Tkwił na kolanach tuż obok Ursuli, ostrze wciąż tkwiło w jego gałce ocznej. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że sam ściska jego trzonek. Ursula przyglądała mu się z zaciekawieniem, znów zajęła się uderzaniem głową o ścianę.

Dłonie mocniej zacisnęły się na rękojeści, a on sam wyciągnął go z oka. Kolejny krzyk rozniósł się po pomieszczeniu. Ból był potworny, ale nie utracił jeszcze przytomności. Resztą sił przewrócił się na brzuch. Odruchowo sięgnął po rewolwer, ale przecież nie było go już w kaburze. Ręce błagalnie przesuwały się po podłodze w jego poszukiwaniu jakby tylko on mógł mu teraz pomóc.

- Ja też go widziałam – mówi Ursula wpatrując się w niego litościwie.

- Kurwa… Kurwa… - wyrzuca jedynie z siebie - Co to było...

Kobieta nic nie mówi, zapada cisza nie przerywana nawet piorunami. Nagle jednak zakłóca ją krzyk Marii dochodzący z górnego piętra i strzały. Deakin zacisnął zęby, poderwał się szybko do góry, ale nagły atak kaszlu cisnął nim niczym lalką o ziemię.

Podjął kolejną próbę, lecz gwałtowne torsje wstrząsnęły jego ciałem. Tkwił na kolanach, a z jego ust wydobywała się czarna maź. Wreszcie runął na ziemię. Był stary, był głupi, był bezradny i bezużyteczny.

- Maria… - wyszeptał i było to ostatnie słowo, które wypowiedział przed utratą przytomności.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline