Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-02-2014, 19:16   #8
Wnerwik
 
Wnerwik's Avatar
 
Reputacja: 1 Wnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetny
Ekkill Einarson wyróżniał się spośród żołnierzy. Ba! Nawet spośród oficerów z Fortu Bohsenfels. Nie tylko za sprawą wyglądu - był co najmniej o głowę wyższy i o wiele szerszy w barach niż większość żołdaków - znany był również ze swej brutalności i pogardy dla śmierci. No i był Norsmenem.
Co, na bogów, Norsmen robił w Imperium?
Dobra, to jeszcze dało się wytłumaczyć - całkiem sporo ludzi północy zjawiło się ostatnimi czasy w domenie Sigmara. Głównie jako forpoczta armii Archaona, grabiąca i paląca imperialne wsie. Pytanie powinno więc brzmieć - co, na bogów, Norsmen robił w ostlandzkiej armii?

- Piętnasty oddział? - Zapytał zgraję słabych południowców, próbując stanąć w czymś co od biedy można było nazwać szeregiem. - Stańcie prosto i podnieście tarcze, jak na mężów przystało - warknął, idąc wzdłuż oddziału i wyrównując szereg, patrząc przy tym w twarze swych nowych podkomendnych. Jeśli ktoś nie był dostatecznie szybki i nie ustawił się w wymaganym miejscu, obrywał tarczą i, siłą rzeczy, musiał się cofnąć.
- Zwą mnie Ekkill Eiriksen. Jestem waszym nowym wodzem - oznajmił, dobywając zza pasa toporek. - Któryś z was chce mi rzucić wyzwanie? - Obuch toporka został kolejno wycelowany w każdego żołnierzy. W oczach Norsa czaił się obłęd. Nic dziwnego, że nie było żadnego chętnego. - Tak myślałem. Możemy przejść do innych spraw. Pierwsza - słuchacie moich rozkazów. Kto ich nie będzie wypełniał, poniesie karę. Posłuszni mej woli zostaną wynagrodzeni za dobrą służbę. W mojej ojczyźnie walczymy dla honoru i chwały. Nie wiem z jakich powodów tu jesteście, ale zdobędziecie chwałę... albo zginiecie próbując.

- Ty - Eiriksen wskazał na mężczyznę, który wydawał się najbardziej doświadczony w wojaczce z całego oddziału. Doświadczony wojownik potrafił dostrzec takie rzeczy. "Wybraniec" trzymał głowę prosto i patrzył na dowódcę, a nie, jak reszta, starał się "zniknąć" z jego pola widzenia. - Jak cię wołają?
- Gawin.
- Odpowiadasz za tych wojo... ludzi. - Trudno było nazwać tę zgraję wojownikami. Z tego co zaobserwował jeno trójka była w sile wieku. Pięciu było zbyt starych (już dawno powinni polec na polu bitwy), a dwóch zbyt młodych, by stanowić jakąś siłę. - Masz ich nauczyć trzymać tarczę i broń, a także dowiedzieć jakie talenty są w stanie mi zaoferować.

- Ostatnia sprawa. Za pół godziny macie być gotowi do drogi. Wyruszamy do Ferlangen.

Galiusz idąc w stronę Carla kiwnął na resztę dowódców, by podeszli. Odczekał chwilę i zaczął:
- Panowie, pogadałem z kilkoma starymi druhami z murów. - Szklanka piany którą postawił też pewnie pomogła. - Powiedzieli mi co nieco o tych lasach. Zwrócili mi uwagę, by iść zwartą grupą, bo po lasach biegają nie tylko zwierzoludzie, ale i inne stwory oraz niedobitki Chaosu. - Splunął na ziemię i kontynuował: - Jak będziemy wystawiać warty to przynajmniej 3 osobowe, żadnego ognia na widoku, starajmy się zachować ciszę to ponoć też pomaga. - Usta wykrzywiły się w parodii uśmiechu. - No i jak utrzymamy dobre tempo i nic marszu nie spowolni to wieczorem mamy dotrzeć do Jegow, choć gadają, że to nawiedzone miejsce, a w następne trzy dojść mamy do Ferlangen. Ponoć do duże miasto było przed splądrowaniem. Teraz to wiocha co ma sto trzydzieści dusz z garnizonem ponoć sześćdziesięciu chłopa. - Popatrzał na zebranych jak przyjęli jego wieści.
- Nie nowość to dla mnie - odpowiedział Herman. - Na wojnie walczyłem głównie na zachodzie Lasu Cieni, ale i w tych okolicach czasem byliśmy i dowódca kazał zawsze mijać Jegow. Z tego co mi wiadomo ta wieś może być naprawdę splugawiona Chaosem, ale tego się nie boję. Bardziej musimy zważać na Goraka, minotaura i jego zwierzoludzi. Jego ścierwo to tchórze i po stracie kilku zwykle uciekali między drzewa, ale z nim osobiście się nie zmierzyliśmy, więc nie wiem czego możemy się spodziewać.
Johann podjechał na swoim koniu do zebranych dowódców.
- Wydaje się mi, że im więcej będzie ognisk tym mniejsza szansa, że ktoś się na nas rzuci. Z doświadczenia wiem, że małe grupki zwierzoludzi nie są na tyle głupie by walczyć na dziesiątki żołnierzy. Jednak nie wiemy chyba do końca jak wiele ma pod sobą ten minotaur.
,,Ci rycerze, ignoranci i głupcy’’ - Pomyślał porucznik.
-Zwierzoludzie zwykle nie atakują bez przewagi liczebnej, za to wyszukują jak najsilniejszych wodzów, a tak się składa że minotaury to jedne z najpotężniejszych stworzeń tych ziem - powiedział dobitnie. - Im mniej ognisk rozpalimy, tym mniejsza szansa że nas zauważą. Chociaż nie powiem, że nie chciałbym ubić tego bydlaka, to muszę przede wszystkim sprawić aby prawie osiemdziesięciu ludzi doszło do Ferlangen w możliwie jednym kawałku.
- Z całym szacunkiem panowie… - Zaoponował Albert. - Ale jak to chcecie nie palić ognisk? Po całym dniu marszu? W taką pogodę? A jak strawę zjemy? Wojsko głodne i zmarznięte to słabe wojsko… No i w razie ataku tych zwierzoludzi ciemność im nie przeszkodzi bo i tak po ciemku po nocy latają a nam i owszem jak po ciemku ludzie powpadają po siebie i w ogóle nawet nie będzie wiada gdzie się obóz kończy a gdzie las zaczyna. Takie moje zdanie na tą sprawę jest.
- Nawet jeśli nie będziemy palić ognisk to nie ukryjemy osiemdziesięciu ludzi przed zwierzoludźmi. Psie syny mają dobry węch - wtrącił się Ekkill.
- Więc co poradzicie panowie sierżanci, żeby pozostać jak najmniej zauważalnym w lesie?
- Las zauważy nas w chwili, kiedy postawimy w nim stopę - Carl w końcu odezwał się po namyśle. - Jak byśmy się nie maskowaliśmy jesteśmy już małą, głośną armią, która na dodatek nie będzie miała gdzie się umyć… Za to zwierzoludzie nie palą za często ognisk, ich wzrok może nie być przyzwyczajony do światła. Tak czy siak nas znajdą a rozpalając ogniska przynajmniej będziemy mieli przynajmniej szansę zauważyć jak na nas biegną.
- Jeśli można to nie wiem co wy, za przeproszeniem, szczury lądowe robicie w takiej sytuacji… - rzekł bosman, wtrącając się trochę z poufałym, ale i szelmowskim uśmiechem, na wszelki wypadek nie patrząc na oficera, by mu za złe nie miał - Ale powiem wam jaką komendę mamy na takie okazje w marynarce: Załoga! Do hymnu! - Wyszczerzył się jeszcze szerzej jakby właśnie dobry kawał powiedział. Po chwili spoważniał i kontynuował już bardziej stosownym tonem. - No popatrzcie na nas. Chowamy się i myślimy co zrobić by nas wróg nie znalazł. To niezbyt dobrze działa na morale bo oznacza, że słabi jesteśmy. A przynajmniej słabsi od naszego przeciwnika. Wiem, że śpiew można usłyszeć i zwabić nie kogo trzeba. Ale… Szczerze mówiąc jak słyszałem to co prawdopodobnie nas czeka to i tak napatoczymy się na coś prędzej niż później. Coś w końcu od miesiąca likwiduje posłańców a może i placówkę do której maszerujemy. Myślę, że czeka nas ciężki abordaż. Więc niech cholery w całym lesie usłyszą, że płyniemy z podniesioną banderą i byle szmaciarz nam jej nie odbierze! Tak nam dopomórz Mannam, Taal i Sigmar!

Porucznik miał sprzeczne uczucia. Z jednej strony chciał doprowadzić jak najwięcej ludzi do fortu, z drugiej takie jawne ukrywanie się po krzakach nie godziło się z jego naturą. Rajtarzy nawet jako zwiadowcy nie bardzo bawili się w podchody, a raczej w agresywne rozpoznanie, dzięki czemu już nie raz przerzedzili pomniejsze części plugawej bandy chaośników.
- Wiecie co waść marynarzu o tym sądze?- zapytał, ale nie czekając na odpowiedź- Kiedy ruszymy zaczynasz śpiewać. Sprawa skończona, rozejść się do swoich ludzi!

- Tak jest! - rzekł z uśmiechem Albert i raźno ruszył do swojego oddziału. Tam pokrzykiwał chwilę na swoich ludzi. - Słyszeliście naszego dowódzce psie krwie?! Oddział, na moją komendę… Do śpiewu! - w międzyczasie wiedział już jaką “zarzuci” piosenkę. W końcu niewiele ich zdołał do tej pory ich nauczyć a ta była prosta i akurat “tematyczna” bo i o bosmanie, i służbie i Imperium i w ogóle. A poza tym łatwa była.
- Dał ci życie pan, byś mógł Imperium służyć,
Tak rzekł bosman nam, na progu tej podróży…”
Zaintonował ją i po chwili reszta dołaczyła do niego reszta jego oddziału. Okazało się, że repertuar żolnierza piechoty morskiej jest całkiem spory. Choć teraz celował głównie w piosenki frywolne i zabawne o kobietach, winie, złocie, łupach i skarbach. Albo przeciwnie o służbie, dumie, honorze i walce z przeciwnościami bez względu na sytuację. Czasami śpiewał sam, czasami dołaczali do niego jego rekruci jeśli akurat danej kawałek już znali. A czasem znali tylko refren lub pierwszą zwrotkę. Generalnie Koppig głosu do śpiewu na pewno nie miał. Jednak jego nawykły do wrzasku na podwładnych głos był donośny, pewny i niezmordowany. Ale robił sobie i innym przerwy i zwilżał wargi i gardło winem z manierki. Niemniej zauważył, że maszeruję się teraz chyba pewniej, weselej gdy człek nie myśli nieustannie, że właśnie ktoś morze do niego z jakąś krzywdą mierzyć.
- Widzicie chłopaki? Nasza Jedenastka jest najlepsza! - rzekł do nich dając im do zrozumienia jak to ich oddział stał się w jego mniemaniu sercem całej kompanii. I to sercem wybijającym swój własny, dumny i rozśpiewany rytm. Żaden inny oddział nie mógł się z nimi równać!

 

Ostatnio edytowane przez Wnerwik : 28-02-2014 o 16:25.
Wnerwik jest offline